[Recenzja] Soft Machine - "Fifth" (1972)



Gdy tylko Robert Wyatt zrozumiał, że nie przekona pozostałych muzyków na powrót partii wokalnych do muzyki Soft Machine, zdecydował się opuścić zespół. Właściwie od razu pojawił się pomysł, aby na jego miejsce ściągnąć byłego bębniarza Nucleus, Johna Marshalla. Okazało się jednak, że akurat zajmuje go granie z Jackiem Bruce'em. Hugh Hopper zaproponował wówczas amerykańskiego perkusistę Joego Gallivana. Ze względu na zbliżające się koncerty potrzebny był jednak ktoś dostępny od zaraz. Elton Dean zasugerował swojego kumpla z własnego zespołu Just Us, Phila Howarda. Muzyk miał już zresztą okazję grać wcześniej z Soft Machine jako jeden z gości podczas specjalnego koncertu z 11 marca 1971 roku w londyńskim Paris Theatre. Występ został zarejestrowany i po latach trafił na album "BBC Radio 1 Live in Concert 1971". Howard zagrał wówczas w dwóch utworach, z czego w jednym wspólnie z Wyattem. Wydawał się zatem idealnym wyborem.

Przez ostatnie miesiące 1971 roku odświeżony skład zespołu intensywnie koncertował. Ze współpracy z nowym perkusistą zadowolony był na pewno Dean, który znalazł w nim wsparcie do realizowania własnych pomysłów. We dwójkę ciągnęli zespół w mocno freejazzowym kierunku, co jednak wcale nie wywołało entuzjazmu Mike'a Ratledge'a i Hugh Hoppera. Grupa stała się czymś na kształt dwóch duetów, które podczas koncertowych improwizacji ciągną zespół w różnych kierunkach. Można się o tym przekonać dzięki archiwalnej koncertówce "Drop" z 2008 roku. To jedyny zapis tak radykalnego wcielenia Soft Machine. Studyjne nagrania z Howardem - pod koniec listopada i na początku grudnia, w krótkich przerwach od występów, odbyły się dwie sesje - nie zdradzają zapędów do grania aż tak wyswobodzonej odmiany jazzu. Zdecydowanie bliżej im do wykorzystującej improwizację, ale bardziej uporządkowanej muzyki z "Fourth".

Utwory te wypełniają pierwszą stronę winylowego wydania kolejnego albumu grupy, zgodnie z tradycją nazwanego "Fifth" lub - jak preferowali Amerykanie - "5". "All White", kompozycja Ratledge'a grana już w czasach Wyatta, to jeden z najbardziej wyrazistych tematów w całej twórczości Soft Machine. Zaczyna się wprawdzie nastrojową partią Deana na saxello, ale wraz z wejściem pozostałych muzyków zmienia się w energetyczną improwizację, trzymającą się jednak wyrazistej linii melodycznej. Kolejna kompozycja klawiszowca, "Drop" to utwór z początku bardzo subtelny i delikatny, zdominowany przez organy Ratledge'a oraz fortepian elektryczny Deana, z odgłosami kapiącej wody w tle. Wraca tu inspiracja minimalizmem, dająca już o sobie znać w "Out-Bloody-Rageous" z "Third". Z czasem jednak nagranie nabiera ekspresji za sprawą bardzo gęstej, intensywnej gry Hoppera i Howarda, a także solówki na przesterowanych organach, z którą ciekawie kontrastują wciąż delikatne dźwięki pianina. Tę część płyty zamyka podpisany przez basistę "M C", jednak trudno tu mówić o kompozycji - to dość luźna improwizacja, choć bez popadania we freejazzowy radykalizm, nastawiona raczej na klimat.

Howarda pozbyto się wraz z początkiem kolejnego roku. Decyzję podjęli Ratledge z Hopperem za plecami Deana, ale to jemu kazali przekazać ją perkusiście. Nie wpłynęło to dobrze na stosunki między tą trójką i wkrótce miało doprowadzić do kolejnego rozłamu w Soft Mschine. Tymczasem okazało się, że Jack Bruce rozwiązał swoją grupę i nic już nie stoi na przeszkodzie, by zatrudnić Marshalla, który tym razem chętnie przystał na propozycję dołączenia do grupy. Pod koniec lutego zarejestrowano z nim materiał, który wypełnił drugą stronę "Fifth". W nagraniach wziął też udział znany już z gościnnego występu na poprzednim albumie Roy Babbington, odpowiadający za partie kontrabasu. Babbington był wówczas członkiem Nucleus, jednak do tamtego zespołu dołączył już po odejściu Marshalla.

Strona B to przede wszystkim dwie kolejne kompozycje Ratledge'a. Najdłuższa na płycie, ośmiominutowa "As If" może kojarzyć się z jazzem free za sprawą zgrzytliwych partii kontrabasu i saksofonu, jednak jest to wciąż stosunkowo przystępne, melodyjne i nastrojowe granie. Swoje robi na pewno bardziej finezyjna gra Marshalla, zakorzeniona w hardbopowej tradycji. Ale Marshall miał przecież także rockowe doświadczenie, z czego śmiało korzysta w energetycznym, bardzo melodyjnym i lekko funkującym "Pigling Bland". To akurat kompozycja napisana przez klawiszowca jeszcze w 1969 roku, a zatem nie przypadkiem bliższa ówczesnej muzyki zespołu. Na płytę trafił także perkusyjny przerywnik "L B O" oraz kompozycja Deana "Bone", dość zaskakująca, bo nieodzwierciedlająca jego freejazzowych fascynacji - składa się z nastrojowej solówki na organach z egzotycznym akompaniamentem perkusjonaliów.
 
"Fifth" okazuje się albumem przystępniejszym w odbiorze od dwóch poprzednich dzieł Soft Machine, właściwie pozbawionym awangardowych odlotów. Inna sprawa, że dla rockowych ortodoksów jest to z pewnością płyta nie do zaakceptowania, zbyt bliska czystego jazzu. Podobnie zresztą muszą ją oceniać konserwatywni miłośnicy jazzu, dla których pewne uproszczenia oraz rockowe brzmienie i rytmika, dyskwalifikują piąte dzieło Soft Machine. To jednak naprawdę świetne granie na pograniczu tych dwóch gatunków. Na kolejnych wydawnictwach studyjnych zespół miał coraz bardziej przybliżać się do mainstreamowego fusion, ze stratą dla artystycznych walorów. Tutaj jednak muzycy wciąż prezentują wysoki warsztat instrumentalny i nierzadko wykazują się sporą kreatywnością.

Ocena: 9/10

Zaktualizowano: 04.2024



Soft Machine - "Fifth" (1972)

1. All White; 2. Drop; 3. M C; 4. As If; 5. L B O; 6. Pigling Bland; 7. Bone

Skład: Mike Ratledge - instr. klawiszowe; Elton Dean - saksofon altowy, saxello, pianino elektryczne (2); Hugh Hopper - gitara basowa; Phil Howard - perkusja i instr. perkusyjne (1-3); John Marshall - perkusja i instr. perkusyjne (4-7)
Gościnnie: Roy Babbington - kontrabas (4-7)
Producent: Soft Machine


Komentarze

  1. Jak dla mnie softmaszynowe brzmienie przykrywa wszelkie niedoskonałości instrumentalistów. Tego typu energii, tego typu psychogenności - nadal rockowych! - jazzmani nie chcieliby i chyba nie do końca potrafiliby naśladować. Rzeczywiście album jest hermetyczny, ale w swojej wąskiej kategorii jest naprawdę świetny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj są smaczki na tej płycie... oj są...:-) Może nie jest ich aż tak wiele jak na poprzedzającej "czwórce" ale są równie frapujące i w pełni soft'owe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawi mnie czy już po pierwszym przesłuchaniu albumu dałbyś mu dobrą ocenę, czy może musiałeś do niego dojrzeć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwszym dałem mniej, chyba 7, a może 6. Po jakimś czasie posłuchałem jeszcze parę razy i doceniłem bardziej. Do wszystkich albumów Soft Machine musiałem dojrzeć. To nie jest muzyka, która wchodzi od razu.

      Usuń
    2. No nie wiem, ja od razu doceniłem twórczość tego zespołu :)

      Usuń
    3. Wiele pewnie zależy od tego, w jakim się jest miejscu, jeśli chodzi o znajomość muzyki. Ja słuchałem Soft Machine, a konkretnie "Third", jeszcze w czasach, gdy znałem tylko ścisły rockowy mainstream. Z rocka progresywnego zdążyłem poznać chyba tylko Pink Floyd i najpopularniejsze płyty King Crimson, może coś z ELP; Genesis i Yes nie liczę, bo kojarzyłem tylko ich popowe przeboje. Jazz i muzyka poważna były mi niemal zupełnie obce. Więc taki "Third" to było coś kompletnie innego, intrygującego, ale i przytłaczającego. Czułem, że to coś dobrego, jednak wtedy trudno słuchało mi się muzyki bez gitary i niemal bez wokalu. Doceniałem, ale bez entuzjazmu ani przyjemności ze słuchania. Przez kilka lat nie wracałem do tego albumu, nie sięgnąłem też po inne wydawnictwa zespołu. Za to podobał mi się kawałek "Memories".

      W tym samym czasie po raz pierwszy słuchałem "Kind of Blue" oraz utworów "Blue Train" i "Giant Steps". Z identycznymi wrażeniami i następstwami. Z grania zahaczającego o jazz (ledwo zahaczającego, ale jednak) chętnie wracałem wtedy tylko do Morphine. Było to dobrych parę lat przed stworzeniem tej strony.

      Usuń
    4. Tak, ja poznawałem te albumy jak znałem już sporo proga czy troszkę jazzu, co pewnie pomogło mi się z tym oswoić. Choć "Third" i tak u mnie zyskał po latach, z 8 na 10/10, pozostałych jeszcze nie powtarzałem.

      Usuń
    5. Przy drugiej próbie - lata póżniej, jak już miałem lepsze osłuchanie - chyba od razu dałem "Third" maksymalną ocenę. Chociaż ze wszystkich albumów, które tak wysoko oceniam, do tego chyba najbardziej nie mam ochoty wracać. Utwory są tam rewelacyjne, wykonania jeszcze lepsze, ale to brzmienie… Wolę słuchać koncertowych wersji tego materiału.

      Usuń
  4. "Soft Machine post Wyatt - still righteous" - jak zauważył Luke Haines.

    OdpowiedzUsuń
  5. Piąteczka akurat do mnie idzie. Najpierw przesłuchałem Trójkę, potem, wiele lat później zupełnie bez uprzednich przesłuchań podszedłem do 4th i 5th, i o ile czwórka w jednym momencie mnie lekko zażenowała tak piątka od razu weszła. Super że udało mi się utrafić wersję kończącą się na "Bone", bo to idealna końcówka tej płyty. Dla mnie 9, Czwórka - 8.

    Mi weszła od razu. Pewnie Sixth i Seventh też kiedyś ruszę, mimo że to miarowa obniżka formy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od albumów nagranych po piątce lepsze są koncertówki z tego wczesnego okresu, tak do 1973 roku włącznie. Serio, warto obadać temat, bo nawet jeśli grają często te same utwory, to za każdym razem zupełnie inaczej, a grali też kompozycje, które nie doczekały się wersji studyjnych. Materiał z "Third" sporo zyskuje pod względem brzmieniowym, a wykonanie zawsze jest porywające.

      Nie mam pojęcia, co żenującego znalazłeś na czwórce.

      Usuń
    2. Jakbyś spojrzał na moje track ratings na "Fourth" to jeden z kawałków chyba ma niższą notę, już nie pamiętam dlaczego.

      "Virtually part 1"

      Usuń
  6. Sam początek All White przywodzi mi na myśl Go Ahead John Davisa (Big Fun), potem jest oczywiście prościej niż u Milesa. Ogólnie w całym albumie czuć nutki tego odjechanego Davisa z przełomu lat 60-70 tych.

    OdpowiedzUsuń
  7. Powyższa uwaga Jana Jagody z początku może wywołać pewien opór, bo przecież Soft Machine był wtedy jednym z najbardziej oryginalnych zespołów wywodzących się z szeroko pojętego rocka. Gdy jednak wsłuchamy się w ich muzykę, bez trudu odnajdziemy davisowskie refleksy. Na początku lat 70. muzycy w wywiadach sami podkreślali, że bardzo często sięgali po płyty elektrycznego Davisa - szczególnie nagrania z lat 1969-1970. „Jazzowa choroba” miał swoje konsekwencje. Warto zauważyć, że „Fifth” sprzedawał się wyraźnie gorzej niż wcześniejsze płyty. Na ogół wiązano to właśnie z predylekcją do ujazzowionego grania oraz, generalnie, hermetycznym charakterem muzyki.

    Widzę, że Paweł bardzo wysoko ceni sobie „Fifth”. Również bardzo lubię ten album, choć jestem wobec niego bardziej krytyczny. Zauważalne są już różne niepokojące tendencje, które z czasem będą się nasilać. Pod względem kompozytorskim, w sensie ilościowym i jakościowym, został zdominowany przez Ratledge’a. Paradoksalnie, już na nim słychać trochę to, co z całą mocą nastąpi później - klawiszowiec coraz rzadziej będzie grał partie solowe.

    A propos tego, co napisałeś: Podobnie zresztą muszą ją oceniać konserwatywni miłośnicy jazzu, dla których pewne uproszczenia oraz rockowe brzmienie i rytmika, dyskwalifikują piąte dzieło Soft Machine.

    Przedstawicielom jazzowej „konserwy” chyba najbardziej przeszkadzały dwie rzeczy. „Elektryczność” oraz fakt, że muzyka była zainfekowana free jazzem. Typowego rockowego brzmienia na tej płycie nie uświadczymy. Partie elektrycznego fortepianu Fender Rhodes oraz organów Lowreya kojarzą się z fusion. Gra Hoppera na sfuzowanym basie pod względem brzmieniowym i szczególnie strukturalnym często mocno odbiega od rockowych standardów. Basista, podobnie jak Ratledge, w tym czasie praktycznie nie interesował się muzyką rockową. Rytmy grane przez Howarda z pewnością nie są rockowe. Marshall jest bardziej eklektyczny, choć wyraźnie zorientowany na jazz - grawituje między bardziej wyswobodzonym jazzem, fusion i tradycją bopową. Kilka miesięcy przed wydaniem „Fifth” muzycy koncertowali w Stanach Zjednoczonych. Znamienny jest fakt, że ich twórczość pozytywnie odbierali nawet znani amerykańscy jazzmani. W samych superlatywach wyrażał się o nich jeden z prekursorów free jazzu, Ornette Coleman, który zawitał na ich nowojorskie koncerty. Legendarny artysta zorganizował nawet dwa przyjęcia na ich cześć, co potwierdzało, że jego słowa uznania nie były tylko wyrazem kurtuazji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przedstawicielom jazzowej „konserwy” chyba najbardziej przeszkadzały dwie rzeczy. „Elektryczność” oraz fakt, że muzyka była zainfekowana free jazzem. Typowego rockowego brzmienia na tej płycie nie uświadczymy. Partie elektrycznego fortepianu Fender Rhodes oraz organów Lowreya kojarzą się z fusion. Gra Hoppera na sfuzowanym basie pod względem brzmieniowym i szczególnie strukturalnym często mocno odbiega od rockowych standardów.

      A jednak właśnie to elektryczne, przesterowane brzmienie wywodzi się z rocka, skąd zostało zaadaptowane przez twórców fusion. Ratledge, Hopper, ale też np. Miles Davis przepuszczający trąbkę przez wah-wah, robili z brzmieniem swoich instrumentów dokładnie to samo, co rockowi gitarzyści w rodzaju Hendrixa czy Jeffa Becka.

      Usuń
  8. @Paweł

    "Ratledge, Hopper, ale też np. Miles Davis przepuszczający trąbkę przez wah-wah,
    robili z brzmieniem swoich instrumentów dokładnie to samo, co rockowi gitarzyści w rodzaju Hendrixa czy Jeffa Becka".



    No właśnie rzecz w tym, że robili to inaczej. W prostej linii odwoływali się do dwóch źródeł - powojennej "poważnej" awangardy i jazzu elektrycznego. W przypadku Ratledge'a w grę wchodzą przede wszystkim trzy metody obróbki materiału dźwiękowego:
    1. Wykorzystanie modulatora pierścieniowego - w latach 60. eksperymentował z nim np. Stockhausen. Od 1970 roku robili to również choćby Zawinul i Hancock.
    2. Echoplex - ponownie w grę wchodzą wspomniani pianiści jazzowi
    3. Przeróżne techniki manipulacji taśmami - pomysł zaczerpnięty z twórczości Terry'ego Rileya. Ratledge współpracował z nim krótko w Paryżu - wtedy miał możność poznać lepiej metodologię obróbki dźwięku.

    Hugh Hopper również nie inspirował się rockiem. O ile jego sfuzowwny bas na "Volume Two" mógł jeszcze kojarzyć się z niekonwencjonalną, eksperymentalną odmianą rocka, to
    na "Fifth" oddalił się już znacznie od idiomu rockowego.

    Sposoby modyfikacji tkanki brzmieniowej to jeden aspekt. Godne uwagi są jeszcze tak istotne kwestie, jak: język harmoniczny, typ narracji, architektonika partii solowych. W kontekście powyższych elementów na "Fifth" trudno byłoby wyłowić jakieś konkretne przejawy rockowego grania.

    Nie wykluczam, że być może coś umknęło mojej uwadze. Dlatego najlepiej byłoby, abyś wskazał konkretnie, co Hopper i Ratledge "robili z brzmieniem swoich instrumentów dokładnie to samo, co rockowi gitarzyści w rodzaju Hendrixa czy Jeffa Becka"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różnica sprowadza się tu do użytej technologii. Natomiast taki sam pozostaje cel (uzyskanie przesterowanego brzmienia) i podobny jest efekt końcowy, czyli to, co słyszy odbiorca, nie zagłębiając się w techniczne szczegóły i zamierzenia twórców.

      Miles akurat stosował gitarowy efekt, żeby uzyskać brzmienie podobne do gitary Hendrixa. A co do muzyków Soft Machine, to nawet jeśli nie czerpali bezpośrednio z rocka (którego wcześniej grali, a mimo odżegnywania się od niego mogły im zostać pewne przyzwyczajenia) i nie chcieli mieć z rockiem nic wspólnego, to jednak przynajmniej te solówki Ratledge’a na przesterowanych organach brzmieniowo mają wiele wspólnego z solówkami Hendrixa.

      Tak więc nie ma potrzeby straszyć potencjalnych słuchaczy, że Soft Machine na „Fourth” i „Fifth” nie ma kompletnie nic wspólnego z rockiem. Bo właśnie dzięki takim brzmieniom miłośnicy rocka mogą się do takiej muzyki przekonać.

      Usuń
  9. „Natomiast taki sam pozostaje cel (uzyskanie przesterowanego brzmienia) i podobny jest efekt końcowy, czyli to, co słyszy odbiorca, nie zagłębiając się w techniczne szczegóły i zamierzenia twórców”.

    Jeśli chodzi o cel , to mógłbym się z Tobą zgodzić, gdyby faktycznie chodziło tylko o przesterowane brzmienie. Cele były jednak również inne, nierzadko mocno odległe od tego, co chcieli uzyskać rockmani. Efekt końcowy tych zabiegów jest jednak wyraźnie inny. Jeśli chcielibyśmy porównać tylko samą tkankę brzmieniową, to najbardziej kojarzy się z eksperymentalną odmianą fusion i „miękkim” free jazzem. „Elektryfikacja” instrumentarium oraz ekspresyjność grania niejednemu mogą kojarzyć się z rockiem, jednak pamiętajmy o tym, że ten gatunek nie ma monopolu na wspomniane wyróżniki. Różne eksperymenty „z prądem” miały również miejsce na polu jazzu nowoczesnego i dwudziestowiecznej muzyki „poważnej”. Muzycy Soft Machine znali całkiem nieźle dorobek owych eksperymentatorów i niejednokrotnie to właśnie do ich pomysłów się odwoływali. Instruktywne w tym względzie mogą być choćby takie kompozycje Stockhausena, jak „Mikrophonie II” (1965) na chór, organy Hammonda i cztery modulatory pierścieniowe i „Mantra” (1970) na dwa fortepiany i dwa modulatory pierścieniowe. Szczególnie podejście do transformacji dźwięku w drugiej z powyższych kompozycji jest ciekawym kontrapunktem dla faktur fortepianowych z „Fifth”.


    „...to jednak przynajmniej te solówki Ratledge’a na przesterowanych organach brzmieniowo mają wiele wspólnego z solówkami Hendrixa”.

    Najlepiej zawsze podawać konkretne przykłady, które można na drodze muzykologicznej zweryfikować. Dlatego wcześniej pisałem o takich parametrach, jak język harmoniczny, typ narracji i architektonika partii solowych. Twój przykład ma charakter czysto subiektywny. Pisząc o brzmieniu należałoby ściśle określić, co jest podobne, dlaczego, w czym się to przejawia? Dla mnie solówki Hendrixa i Ratledge’a to insza inszość. Odmienny muzyczny świat, inne brzmienie, preferencje estetyczne, wrażliwość i temperament. Już samo porównanie gitarzysty z klawiszowcem sprawia, że nie możemy precyzyjnie uchwycić różnych elementów. Inne brzmienie, artykulacja, specyfika instrumentu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważ, że piszę o samym brzmieniu, w oderwaniu od wszystkich innych elementów dzieła muzycznego. Potraktowałeś zbyt dosłownie pewien skrót myślowy i w ogóle nie odnosisz się do konkluzji wynikającej z mojego porównania, tylko skupiasz się na wykazywaniu różnic pomiędzy porównywanymi rzeczami.

      Moja teza jest taka, że brzmienie Soft Machine jest bardziej akceptowalne dla rockowych niż jazzowych ortodoksów, ponieważ przesterowanym organom elektrycznym bliżej do przesterowanej gitary elektrycznej niż naturalnie brzmiącego pianina akustycznego czy jakiegokolwiek innego instrumentu stosowanego w jazzie przed fusion.

      Bliżej nie znaczy, że to brzmienie jest identyczne. Po prostu ma tę taką ostrość, nadaje ciężaru, co jest bardziej typowe dla rocka niż jazzu. W żadnym wypadku nie twierdzę, że istnieją jakieś zbieżności pomiędzy sposobem gry Ratledge'a i Hendrixa, a w swoich wywodach wyszedłeś daleko poza kwestię brzmienia.

      Kończąc ten wątek: wykazanie, że brzmienie przesterowanych organów elektrycznych i przesterowanej gitary elektrycznej nie jest aż tak bardzo do siebie podobne, nie jest argumentacją przeciwko mojej tezie.

      Oczywiście, rock nie monopolu na przestery, ale tam po raz pierwszy zostały użyte żeby nadać muzyce ciężaru, a nie w ramach sonorystycznych eksploracji jak np. u Stockhausena. To najwcześniejsze fusion - Davis, Tony Williams Lifetime, poźniej Mahavishnu Orchestra - niewątpliwie czerpało pod względem brzmienia właśnie z rocka. Miles wielokrotnie mówił o takiej inspiracji, np. w 1969 roku twierdził, że chce stworzyć najlepszy zespół rock’n’rollowy. Dopiero potem twórcy fusion zaczęli eksperymentować ze zelektryfikowanym brzmieniem w sposób niecharakterystyczny dla rocka. Natomiast free jazz to prawie zawsze granie stricte akustyczne. Muzycy Soft Machine grywali we freejazzowy sposób, ale brzmieniowo akurat znacząco to odbiegało od tego stylu.

      Usuń
    2. Nie wiem, czy to nie jest tylko anegdota, ale czy sam pomysł, aby Ratledge przesterował organy nie wywodził się od Hendrixa? Nie mogę znaleźć na to jakiegoś konkretnego źródła, ale nie wydaje mi się to szczególnie nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę bliskie relacje między artystami.

      Usuń
    3. O, jeszcze mi się przypomniało: najbardziej zbliżona do rockowego idiomu jest przede wszystkim gra Hoppera na basie, który z reguły oddala się od "kanonicznego" dla jazzu walking bassu na rzecz jednak powtarzalnych riffów granych z nielicznymi wariacjami. Oczywiście te również pojawiały się w jazzie - na myśl przychodzi Davisowska aranżacja Footprints Shortera bądź Hat and Beard Dolphy'ego, choć rozwiązania te stały się popularniejsze jednak właśnie w fusion lub powstającym w mniej więcej tym samym czasie spiritualu. Różnica polega na tym, że posiadający jazzowy rodowód muzycy z jednej strony jednak wplatali często elementy walkingu do swoich powtarzalnych linii (sekcja B Footprints), podczas gdy Hopper praktycznie nie przejawia takich tendencji, w jego akompaniamencie dla solistów jest mało zróżnicowania.

      Usuń
  10. Ostatnio jakoś tak naszło mnie na powrót do Soft Machine i odniosłem wrażenie, że Wyatt był w pewnym stopniu kompromisem pomiędzy stylami dwóch jego następców - w porównaniu z założycielem Howard wydaje się nieco zbyt hałaśliwy, a jego gra nieprzyjemnie kontrastuje z tym, co robili Hopper i Ratledge (fajnie @mahavishnuu to opisał, że Phil brzmiał jak Tony Williams robiący dużo więcej hałasu i mający dużo mniejsze umiejętności). Z kolei Marshall prezentuje fantastyczny warsztat, choć jego gra jest taka, powiedzmy, akademicka, bardzo poukładana oraz - przynajmniej w przypadku Soft Machine, bo w takim Morning Glory jednak prezentował nieco inne oblicze - dość przewidywalna. Wyatt z kolei miał dość dobry warsztat, ale również w jego grze był dość spory chaos oraz element wchodzenia w interakcję z solistą. Fajnie to słychać na przykładzie różnych wersji All White.

    OdpowiedzUsuń


  11. @Paweł


    „Zauważ, że piszę o samym brzmieniu, w oderwaniu od wszystkich innych elementów dzieła muzycznego. Potraktowałeś zbyt dosłownie pewien skrót myślowy i w ogóle nie odnosisz się do konkluzji wynikającej z mojego porównania, tylko skupiasz się na wykazywaniu różnic pomiędzy porównywanymi rzeczami”.

    Cały czas piszę przecież o brzmieniu. W miejscu, gdzie wspomniałem o języku harmonicznym czy też układzie partii instrumentalnych był to tylko przykład. Chodziło o to, że pisząc o pewnym aspekcie (w tym przypadku brzmieniu) powinno się operować na konkretnych przykładach, które można obiektywnie zweryfikować.


    „Moja teza jest taka, że brzmienie Soft Machine jest bardziej akceptowalne dla rockowych niż jazzowych ortodoksów, ponieważ przesterowanym organom elektrycznym bliżej do przesterowanej gitary elektrycznej niż naturalnie brzmiącego pianina akustycznego czy jakiegokolwiek innego instrumentu stosowanego w jazzie przed fusion”.


    W takim ujęciu podejścia do tematu - podzielam ten pogląd. Punktem wyjścia do naszej polemiki było jednak zdanie z recenzji. Napisałeś, że na „Fifth” jazzowych ortodoksów mogło razić „rockowe brzmienie i rytmika”. Pierwszy element już wałkowaliśmy, drugi również wywołuje kontrowersje. O ile w przypadku eklektycznego Johna Marshalla można wyszukać jakieś rockowe elementy, to już zupełnie nie wiem, co można wskazać u Phila Howarda, inspirującego się free jazzem.


    „Natomiast free jazz to prawie zawsze granie stricte akustyczne. Muzycy Soft Machine grywali we freejazzowy sposób, ale brzmieniowo akurat znacząco to odbiegało od tego stylu”.

    Słuszne uwagi. W tym miejscu warto jednak zaznaczyć, że to właśnie zelektryfikowani jazzmani flirtujący z free byli dla Ratledge’a ważnym punktem odniesienia. Koniecznie trzeba wspomnieć o wczesnych eksperymentach Paula Bleya i przede wszystkim przybyszu z Saturna. Twórczość Sun Ra muzycy Soft Machine znali znacznie wcześniej, choćby dzięki słynnym walizkom z płytami Daevida Allena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałeś, że na „Fifth” jazzowych ortodoksów mogło razić „rockowe brzmienie i rytmika”. Pierwszy element już wałkowaliśmy, drugi również wywołuje kontrowersje. O ile w przypadku eklektycznego Johna Marshalla można wyszukać jakieś rockowe elementy, to już zupełnie nie wiem, co można wskazać u Phila Howarda, inspirującego się free jazzem.

      Z tą rytmiką to też skrót myślowy. Chodzi oczywiście o stronę z Marshallem, w nawiązaniu do jej wcześniejszego opisu, gdzie wspominam o tym, że miał także rockowe doświadczenie i słychać to najbardziej w "Pigling Bland".

      Usuń
  12. @Harris

    „Nie wiem, czy to nie jest tylko anegdota, ale czy sam pomysł, aby Ratledge przesterował organy nie wywodził się od Hendrixa? Nie mogę znaleźć na to jakiegoś konkretnego źródła, ale nie wydaje mi się to szczególnie nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę bliskie relacje między artystami”.

    Ratledge eksperymentował z przesterowanymi organami zanim Hendrix stał się znany. Inspirowały go różne nowinki ze świata jazzu nowoczesnego i muzyki „poważnej”. O kilku wspominałem we wcześniejszych wpisach. Klawiszowiec Soft Machine nie był zainteresowany twórczością Hendrixa. Ze wszystkich muzyków grupy to właśnie on był najbardziej impregnowany na rocka. Najbliżej muzycznie i szczególnie towarzysko było do grupy Hendrixa Wyattowi, co skończyło się dla niego fatalnie. To właśnie dzięki muzykom z zespołu Hendrixa Wyatt zaczął nadużywać alkoholu. W latach 1969-1971 różne konflikty wewnątrz grupy były również po części związane z tym procederem. Niektórzy sugerują wręcz, że znany wypadek Wyatta, który doprowadził go do trwałego kalectwa, swoją genezę miał właśnie w nocnych libacjach w czasie amerykańskiego tournée.


    „Wyatt z kolei miał dość dobry warsztat, ale również w jego grze był dość spory chaos oraz element wchodzenia w interakcję z solistą”.

    Szczególnie w latach 1969-1972, zarówno w studiu nagraniowym, jak i na scenie, Wyatt preferował bardziej rozimprowizowane podejście do grania. W tym względzie był najbardziej radykalny w zespole. Paradoksalnie, pod tym względem, najbliżej było mu do Eltona Deana, który z kolei najbardziej krytykował jego wokalne poczynania. Po drugiej stronie barykady był Ratledge, optujący za bardziej poukładanym graniem, w którym istotny jest również aranż. Wyatt wolał koncertować, z kolei klawiszowiec pisać nowy materiał, by następnie szlifować go w czasie prób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podchodzę do tego może z nieco innej strony, bo nie znam się na historii Soft Machine w tak dużym stopniu jak ty, ale jednak jestem basistą i po prostu bardzo lubię słuchać perkusistów :p. O ile prawdą jest, że Wyatt miał bardzo rozimprowizowane podejście do grania na perkusji, o tyle wciąż mocno zaznaczony jest w tym wszystkim groove stojący za muzyką, przez cały czas obecny, jednak delikatnie modyfikowany. Pod tym względem Wyatt mocno kojarzy mi się z Elvinem Jonesem, który w podobny sposób podchodził do rytmu, jednocześnie wchodząc w ciekawe interakcje z solistami. I właśnie to skłoniło mnie do przemyślenia, że Wyatt stricte jako perkusista jest poniekąd wypadkową Howarda i Marshalla - u tego pierwszego bardzo trudno mi wyłapać ten element (choć to bardziej odczucie skierowane w stronę koncertówki Drop - na Piątce jednak zagrał w nieco bardziej poukładany sposób, lecz wciąż ten rytm jest dość mocno przykryty), u tego drugiego zaś ten groove wychodzi w bardzo dużym stopniu na pierwszy plan.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Half Empty Glasshouse - "The Exit Is Over There!" (2024)

[Recenzja] Maestro Trytony - "Enoptronia" (1996)

[Recenzja] Reportaż - "Reportaż" (1988)

[Recenzja] EABS - "Reflections of Purple Sun" (2024)

[Recenzja] SBB - "SBB" (1974)