[Recenzja] Quicksilver Messenger Service - "Happy Trails" (1969)



Drugi album Quicksilver Messenger Service to być może najlepszy dowód na to, by nie oceniać płyty po okładce. Grafika zdaje się sugerować klimaty westernowe i country, które wprawdzie faktycznie się tutaj pojawiają, ale w homeopatycznych ilościach. Zapewne miał to być tylko żart, jednak ciekawe, jak wiele osób przeszło obok tego albumu obojętnie, nie zdając sobie nawet sprawy, że to jedno z największych arcydzieł rocka psychodelicznego, jeśli nie całej, szeroko pojętej muzyki rockowej. "Happy Trails" to jednak dość specyficzny album. Zarejestrowany został bowiem głównie podczas koncertów - konkretnie dwóch występów w bliźniaczych salach Fillmore East i Fillmore West - ale później tak go zmiksowano, by brzmiał jak wydawnictwo studyjne. Odgłosy publiczności zostały niemal całkiem wycięte, a mimo tego doskonale udało się uchwycić magię koncertowych improwizacji zespołu i żywioł, jaki trudno byłoby odtworzyć w warunkach studyjnych.

Całą pierwszą stronę winylowego wydania wypełnia 25-minutowe wykonanie rhythm'n'bluesowego klasyka "Who Do You Love". Kompozycja Bo Diddleya stanowi punkt wyjścia do rozbudowanych improwizacji wszystkich muzyków, wyodrębnionych na płycie jako osobne ścieżki, z autorstwem przypisanym poszczególnym solistom - zapewne chodziło o tantiemy, bo całość jest bardzo spójna. Kwartet zaczyna od dość wiernego odegrania pierwowzoru, choć robi to z niesamowitą energią i mnóstwem porywających solówek. Następnie muzycy płynnie przechodzą w pierwszą improwizację, "When You Love", w której główną rolę odgrywa fenomenalna solówka Gary'ego Duncana o jazzowo-rockowym charakterze, ale uwagę przyciąga także świetna partia basu Davida Freiberga. Kolejny fragment, "Where You Love", podpisany jest nazwiskiem Grega Elmore'a, jednak nie jest to perkusyjna solówka, jak można by się spodziewać. Elmore wybija tutaj stały, transowy rytm, któremu towarzyszą gitarowe zgrzyty. W dalszej części zespół aktywizuje publiczność do interakcji i jest to jeden z niewielu fragmentów, kiedy ją wyraźnie słychać. Muzycy gwałtownie przyśpieszają w części "How You Love", będącej ostrym, rockowym popisem Johna Cipolliny, po czym zwalniają w "Which Do You Love", gdziepierwszeństwo przejmuje Freiberg. Ostatnie sześć minut to powrót do tematu "Who Do You Love", najpierw granego wolno, bardziej bluesowo, by niespodziewanie wróciła rockowa energia. To wykonanie to jeden z najbardziej elektryzujących przykładów koncertowej improwizacji, a Dunkan i Cipollina wyrastają tu na być może najlepszy gitarowy duet wszech czasów.

Druga strona rozpoczyna się od... kolejnej przeróbki Bo Diddleya, "Mona", znanej też  chociażby z zachowawczej wersji The Rolling Stones. W wykonaniu Quicksilver Messenger Service utwór nabrał bardziej psychodelicznego charakteru i rozrósł się do siedmiu minut za sprawą gitarowych popisów Cipolliny i Duncana. Płynnie przechodzi w instrumentalny "Maiden of the Cancer Moon", o wyrazistej melodii, a nawet niemal piosenkowej strukturze - z cichszymi fragmentami pełniącymi rolę "zwrotek" i głośniejszymi "refrenami". To kompozycja Duncana, jednak za świetną partię gitary prowadzącej odpowiada Cipollina. Także ten utwór płynnie przechodzi w kolejny, ponownie podpisany nazwiskiem Duncana, "Calvary". To już jednak rzecz zupełnie innego rodzaju - trzynastominutowa improwizacja, trudna do przypisania do konkretnego gatunku. To mieszanka rocka, jazzu i muzyki z westernów, nad którą unosi się kwaśny, psychodeliczny klimat. Finałowa solówka Duncana wypada przepięknie, jednak cały utwór robi wielkie wrażenie. Na zakończenie albumu czeka jeszcze półtoraminutowy żart, w postaci tytułowego "Happy Trails" - przeróbki tematu z radiowego programu Roya Rogersa i Dale'a Evansa, nadawanego w latach 40. i 50. ubiegłego wieku. W tym jednym jedynym fragmencie zespół rzeczywiście mierzy się z muzyką country. Utwór jest tym bardziej nietypowy, że w roli wokalisty wystąpił w nim Elmore, zaś Freiberg porzucił gitarę basową na rzecz pianina. Spokojnie mogło się tu obyć bez tego fragmentu, ale nie przysłania on wspaniałości reszty płyty.

Pierwsza strona "Happy Trails" to jeden z najwspanialszych, najbardziej porywających przykładów rockowej improwizacji i interakcji, z którą mogą równać się chyba tylko koncertowe popisy The Allman Brothers Band, Cream czy Jimiego Hendrixa z czasów Band of Gypsys. Druga strona - pomijając wspomniany żart - wypada pod tym względem niemal tak samo wspaniale. Niewątpliwie jest to jeden z tych albumów, których wstyd nie znać będąc miłośnikiem klasycznego rocka.

Ocena: 9/10

Zaktualizowano: 11.2022



Quicksilver Messenger Service - "Happy Trails" (1969)

1. Who Do You Love (Part 1); 2. When You Love; 3. Where You Love; 4. How You Love; 5. Which Do You Love; 6. Who Do You Love (Part 2); 7. Mona; 8. Maiden of the Cancer Moon; 9. Calvary; 10. Happy Trails

Skład: Gary Duncan - gitara, wokal; John Cipollina - gitara, wokal; David Freiberg - gitara basowa, pianino, wokal; Greg Elmore - perkusja i instr. perkusyjne, wokal
Producent: Quicksilver Messenger Servivice


Komentarze

  1. U Ciebie Pawle się tyle interesujących zespołów pojawia, że strach się bać o pojemność dysku ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Amerykański rock końca lat 60' to była naprawdę potęga. Dziesiątki świetnych kapel i płyt, które zyskują przy każdym odsłuchu. Z reguły ludzie znają z tego wszystkiego tylko The Doors (mam na myśli znanie naprawdę, nie z nazwy i jednego kawałka), a tymczasem była tego cała galaktyka!

    Prócz Doorsów: Jefferson Airplane, The Byrds, Love, Big Brother & The Holding Company (czyli najciekawsza część twórczości Janis Joplin), Buffalo Springfield, Grateful Dead, The 13th Floor Elevators (niby archaiczne granie, ale jak się człowiek przyzwyczai okazuje się, że jest moc!) to ci najbardziej znani, obok których byli przecież inni, bynajmniej nie gorsi: United States of America, Ultimate Spinach, H.P. Lovecraft, Country Joe & The Fish, Spirit, Strawberry Alarm Clock, Electric Prunes, Music Emporium, Fifty Foot Hose... I Quicksilver Messenger Service oczywiście! I Mnóstwo, mnóstwo innych!

    Ładnych parę lat temu, kiedy miałem okres wgłębiania się w klasyczną, amerykańską psychodelę (angielską zresztą też) zalał mnie natłok nazw, dźwięków i stylów. Czego autorowi bloga i wszystkim jego czytelnikom również życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście wybitna płyta, którą notabene cieszę się już od 1999r., kiedy to nabyłem ją w maleńkim sklepie płytowym obok stacji SKM w Gdańsku-Wrzeszczu. Nie bardzo mogę się zgodzić się z tymi stronami płyty - na drugiej jest równie wspaniała kompozycja "Calvary" (druga pod względem długości), nie odstająca od genialnego "Who Do You Love"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam ten sklep - komis z płytami CD. Coś tam nawet kupiłem ;) Ale nie istnieje już od jakiś dziesięciu lat.

      Usuń
  4. Ja w tym sklepie regularnie zaopatrywałem się w płyty. Dla zainteresowanych winylami proponuję zajrzeć do nowego sklepu otwartego w gdyńskim centrum filmowym. Jeszcze nie byłem ale na mieście głośno o tym się mówi. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Słupsku jest warty uwagi sklep, Popmaster.pl
      Nazwa zwiastuje nieciekawą ofertę, ale udało mi się tam kupić świetne progowe płyty

      Usuń
  5. Ja też jestem z Gdańska. Kiedyś najlepsze sklepy płytowe (mam na myśli CD) były w Katowicach. Pamiętam jak w latach 90 jeździłem na koncerty do Spodka na Deep Purple, Black Sabbath czy Whitesnake to zawsze kupowałem tam takie albumy o których u nas w Gdańsku można bylo pomarzyć. O dziwo te sklepy znajdowały się na dworcu PKP i okolicy. Czasem wydawało się cała kase na płyty i nie bylo za co kupić jedzenia;-) eeech to były czasy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniała płyta . Szkoda że następne po debiucie juz nie trzymają takiego poziomu. QMS wydano wiele koncertów niestety często kiepskiej jakośći. Ale myślę że jest wydawnictwo z którym warto sie zapoznać koncert z Winterland z 28.12.75 wydany na czteropłytowym Winterland 1967-1975 ( 3 i 4 płyta). Można go tez obejrzeć na YouTube. Wspaniale grają !
    PS. A może kiedyś zrecenzujesz inny zespół z kręgu amerykańskiej psychodeli mianowicie Country Joe and The Fish , pierwsza i druga płyta bardzo dobra, oraz koncert Live! Fillmore West 1969 ?

    OdpowiedzUsuń
  7. Znasz jakieś utwory w stylu Cavalry? W podobnym, tonie, nastroju. F#, G, A to świetna progresja akordów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy. Najbliższe w nastroju będą pewnie nagrania z debiutu QMS, może jeszcze z "Live/Dead" (i innych koncertówek) Grateful Dead. No i, półżartem, Television z "Marquee Moon".

      Usuń
    2. Szkoda, myślałem że po przeproszeniu się z country i lepszym wejściu w jazz dasz tutaj 10.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)