[Recenzja] Jimi Hendrix - "Isle of Wight" (1971)



Niemal równo rok po słynnym występie na festiwalu Woodstock, Jimi Hendrix wziął udział w podobnym wydarzeniu na terenie Wielkiej Brytanii. Odbywający się w dniach 26-31 sierpnia 1970 roku Isle of Wight Festival zgromadził ponad sześćset tysięcy widzów, przed którymi zagrali m.in. Miles Davis, The Who, The Doors, Free, Ten Years After, ale też wykonawcy stojący dopiero u progu sławy, jak Jethro Tull, trio Emerson, Lake & Palmer czy Rory Gallagher (jeszcze nie jako solista, lecz członek Taste). Jednym z najbardziej wyczekiwanych momentów był występ Hendrixa (oraz wspomagających go Billy'ego Coxa i Mitcha Mitchella). Nie wszystko przebiegło jednak zgodnie z planem. Zapowiadany na niedzielny wieczór 30 sierpnia, z powodu poślizgu, rozpoczął się dopiero we wczesnych godzinach rannych w poniedziałek. Zespół był nieprzygotowany, nie odbył wcześniej żadnej próby, a rozdrażnienie Hendrixa (prawdopodobnie nie występującego na czysto) spowodowane licznymi problemami technicznymi i publicznością - która nie chciała słuchać nowych utworów, lecz domagała się znanych hitów - sprawiło, że często niespodziewanie przyśpieszał lub improwizował poza rytmem, co z kolei powodowało konsternację sekcji rytmicznej. Na scenie często panował chaos, choć nie brakowało też porywających momentów.

Jimi Hendrix zmarł niespełna trzy tygodnie później, co wywołało lawinę pośmiertnych wydawnictw. Materiał zarejestrowany podczas Isle of Wight Festival był jednym z pierwszych, jakie wyciągnięto z archiwum. Wydany w listopadzie 1971 roku "Isle of Wight" zawiera jednak tylko mały fragment dwugodzinnego koncertu - zaledwie sześć utworów o łącznym czasie trwania nieprzekraczającym trzydziestu pięciu minut. Dokonano jednak naprawdę udanej selekcji, nie skupiając się na przebojach (są tylko "Foxy Lady" i "All Along the Watchtower"), lecz na utworach, które tego wieczoru wypadły najlepiej. Trochę szkoda, że pominięto chociażby dwudziestominutowe wykonanie "Machine Gun" czy iście szaloną, niemalże kakofoniczną wersję "Voodoo Child". Ale uwzględnienie tego pierwszego całkowicie zmieniłoby charakter albumu, który nie byłby już tak zwarty. Ta właśnie cecha sprawia, że wersja z 1971 roku przebija wydany po latach kompletny zapis występu ("Blue Wild Angel: Live at the Isle of Wight" z 2002 roku), rozcieńczony licznymi mniej ekscytującymi momentami.

Z sześciu utworów aż dwa miały tutaj swoją płytową premierę. Rozpoczynający album "Midnight Lightning" został prawdopodobnie wykonany na żywo tylko ten jeden raz, nigdy zaś nie nagrano przyzwoitej wersji studyjnej. To taki hendrixowski blues w wolnym tempie, ze świetną gitarą i gęstym podkładem rytmicznym. "Lover Man" to z kolei zwarty, bardzo energetyczny kawałek, regularnie wykonywany na żywo już od sierpnia 1968 roku, a w wersji studyjnej wydany dopiero w 1997 roku na kompilacji "South Saturn Delta". Świetnie wypadają tu dwa utwory znane już z "The Cry of Love" - "Freedom" i "In From the Storm". Zagrane z większym czadem i bardziej swobodnie, z porywającymi solówkami Hendrixa, uwypuklonym basem Coxa i dobrą interakcją całego składu, wypadają nieporównywalnie lepiej od zbyt wygładzonych wersji studyjnych. Rewelacyjna jest też rozbudowana wersja "Foxy Lady". W tym wykonaniu utwór zyskuje więcej swobody i przestrzeni, nie tracąc nic z energii pierwowzoru. Wrażenie znów robią świetne partie Hendrixa, gęsty bas Coxa i współpraca wszystkich muzyków. Ciekawym smaczkiem są zakłócenia - sprzęt nagłaśniający przechwycił rozmowy z krótkofalówek pracowników ochrony - które zaskakująco dobrze wpasowały się w nagranie. Trochę słabiej wypadł natomiast "All Along the Watchtower". Nie tylko przez brak partii drugiej gitary (przez co wydaje się niekompletny), ale również przez problemy z instrumentem Hendrixa. W pewnym momencie zirytowany gitarzysta zaczyna wyraźnie przyśpieszać, zostawiając w tyle zdezorientowaną sekcję rytmiczną. Mimo to, jego solówki w tym utworze są jak zwykle rewelacyjne, a wszystkie niedociągnięcia nadają autentyczności.

Występ na Isle of Wight Festival z pewnością nie należał do najbardziej udanych w karierze Jimiego Hendrixa. A jednak dało się z niego wykroić naprawdę porywające wydawnictwo. Jego jedyną wadą jest to, że z całego koncertu dałoby się wykroić jeszcze trochę równie ekscytującego materiału. Trwająca trzydzieści pięć minut koncertówka pozostawia, niestety, spory niedosyt (a kompletny wydany w 2002 roku jest już zdecydowanie za długi). 

Ocena: 8/10



Jimi Hendrix - "Isle of Wight" (1971)

1. Midnight Lightning; 2. Foxy Lady; 3. Lover Man; 4. Freedom; 5. All Along the Watchtower; 6. In From the Storm

Skład: Jimi Hendrix - wokal i gitara; Billy Cox - bass; Mitch Mitchell - perkusja
Producent: Michael Jeffery


Jimi Hendrix - "Blue Wild Angel: Live at the Isle of Wight" (2002)

CD1: 1. God Save the Queen; 2. Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band; 3. Spanish Castle Magic; 4. All Along the Watchtower; 5. Machine Gun; 6. Lover Man; 7. Freedom; 8. Red House; 9. Dolly Dagger; 10. Midnight Lightning
CD2: 1. Foxey Lady; 2. Message to Love; 3. Hey Baby (New Rising Sun); 4. Ezy Ryder; 5. Hey Joe; 6. Purple Haze; 7. Voodoo Child (Slight Return); 8. In from the Storm

Skład: Jimi Hendrix - wokal i gitara; Billy Cox - gitara basowa; Mitch Mitchell - perkusja
Producent: Janie Hendrix, Eddie Kramer, John McDermott

Po prawej: okładka "Blue Wild Angel".


Komentarze

  1. Ja mam wersję jednopłytową z 2014 roku. Wydaje mi się, że jest kompromisem między recenzowanym tutaj wydaniem, a kompletną edycją. Zawiera wykonanie Machine Gun, o którym wspomniałeś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwny dobór utworów jest na tej wersji. Brakuje "Midnight Lightning" i "Foxy Lady", doszedł "Machine Gun" w nieco przyciętej wersji, ale nie ma "Voodoo Child", a jest kilka utworów, które wyszły słabiej tego dnia. Mając wybór, bez wahania zdecydowałbym się na "Isle of Wight" z 1971 roku.

      Usuń
    2. Rozumiem. Z kolei ja, gdybym znalazł wersję dwupłytową, bez wahania bym ją kupił, bo najbardziej lubię kompletne wydania ;).

      Usuń
    3. Ja jestem zwolennikiem wydawnictw o "winylowej" długości, ze starannie wyselekcjonowanym materiałem. Ale jeśli materiału na wysokim poziomie było więcej, to nie mam nic przeciwko wydawnictwom z dwiema płytami (winylowymi). To jednak rzadkie sytuacje, właściwie tylko w przypadku koncertówek i jazzu. Akurat występ Hendrixa na Isle of Wight był nierówny i słuchanie go przez dwie godziny jest dla mnie zbyt męczące.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)