[Recenzja] Rory Gallagher - "Irish Tour '74" (1974)



W połowie lat 70. Irlandia Północna nie należała do bezpiecznych miejsc. Zbrojny konflikt pomiędzy irlandzkimi protestantami i katolikami sprawił, że większość muzyków unikała koncertów w tym kraju, szczególnie zaś trzymano się z daleka od będącego epicentrum konfliktu Belfastu. Nie zniechęciło to jednak Rory'ego Gallaghera, który zamieszkiwał tam jeszcze w czasach sprzed debiutu Taste i uważał Belfast za swój drugi dom. Muzyk zignorował wszystkie ostrzeżenia, twierdząc, że skoro co roku tam koncertuje i jeszcze nic się nie stało, to nie ma powodu, by teraz zmienić plany. Nie powstrzymały go nawet zamachy bombowe w dosłownie przeddzień występów. Odbyły się zgodnie z planem, 28 i 29 grudnia 1973 roku. Po Nowym Roku kwartet Gallaghera kontynuował trasę już w Irlandii, dając jeden występ w Dublinie oraz dwa w rodzimym mieści lidera, Cork. Wszystkie te koncerty zostały zarejestrowane przy pomocy mobilnego studia należącego do muzyków Rolling Stones, a także sfilmowane przez Tony'ego Palmera. Materiał ten posłużył do przygotowania filmu "Irish Tour '74" oraz tak samo zatytułowanego albumu. Ściślej mówiąc, na oryginalnym longplayu wykorzystano wyłącznie fragmenty drugiego występu w Cork, z 5 stycznia 1974 roku.

"Irish Tour '74" uznawany jest za szczytowe osiągnięcie Gallaghera. Nie jest tajemnicą, że irlandzki muzyk nienawidził spędzać czasu w studiu. Prawdziwą satysfakcję dawało mu za to występowanie przed publicznością. Dopiero wtedy potrafił wykrzesać z siebie całą energię, niezbędną w uprawianym przez niego stylu. Doskonale słychać to na przykładzie tutejszych wersji utworów pochodzących z dwóch wówczas najnowszych albumów, "Blueprint" i "Tattoo". "Cradle Rock" i "Tattoo'd Lady" powalają ogromną dawką energii, "A Million Miles Away" przyciąga uwagę pełnym emocji wykonaniem, a "Walk on Hot Coals" i "Who's That Coming" zachwycają improwizacyjną swobodą oraz kreatywnością. Głównym bohaterem tych nagrań jest oczywiście Gallagher, którego gitarowe partie - nie tylko solowe - świadczą o ogromnym talencie i sporej wyobraźni. Irlandczyk niewątpliwie należał do tych gitarzystów, którzy wypracowali sobie unikalny, rozpoznawalny i nie do końca konwencjonalny sposób gry - osadzony w bluesie, ale uciekający od powtarzania utartych schematów. Wykonanie nie byłoby tu jednak tak porywające, gdyby lider nie otrzymał solidnego wsparcia od basisty Gerry'ego McAvoya i perkusisty Roda de'Atha, grających z równym zaangażowaniem, nie chowając się w tle. Nieoceniony jest także udział Lou Martina, który ubarwia utwory brzmieniem elektrycznego pianina. Słychać, że po nagraniu razem dwóch albumów i dziesiątkach wspólnych koncertów, kwartet był już doskonale zgrany.

Gallagher nie byłby sobą, gdyby ograniczył się na tym koncercie do własnych kompozycji. W repertuarze znalazły się także doskonałe interpretacje bluesowych standardów. "I Wonder Who", napisany przez Muddy'ego Watersa, zachowuje klimat chicagowskiego bluesa, jednocześnie zyskując ostrzejsze, rockowe brzmienie. W tym wykonaniu słychać zarówno mnóstwo luzu, jak i pasji - przede wszystkim w kolejnych rewelacyjnych popisach lidera. "Too Much Alcohol", z repertuaru mniej znanego bluesmana, J.B. Hutto, to już nieco bardziej stonowane nagranie, co bynajmniej nie znaczy, że wykonane z mniejszym zaangażowaniem. Kompozycja ta towarzyszyła Gallagherowi przez praktycznie całą karierę i szkoda jedynie, że była także ilustracją jego życia, które skończyło się przedwcześnie właśnie w wyniku nadużywania alkoholu. Bardzo fajnym urozmaiceniem całości jest trzecia przeróbka, "As the Crow Flies" Tony'ego Joe White'a. Tutaj Rory wystąpił samodzielnie, akompaniując sobie na gitarze rezofonicznej - podobnej do akustycznej, ale z metalową membraną wzmacniającą dźwięk - oraz na harmonijce. Pomimo tak skromnego instrumentarium, wykonanie jest pełne energii i nie mniej porywające od reszty albumu.

Pewien niedosyt pozostawia czwarta strona winylowego wydania - wyraźnie krótsza od pozostałych i nie zawierająca nagrań koncertowych, lecz fragmenty sesji, którą zarejestrowano na żywo tuż po pierwszym występie w Cork, 3 stycznia, już bez udziału publiczności. Problemem jest tu bardzo surowe, nie za dobre brzmienie, bo same nagrania trzymają całkiem wysoki poziom. Zarówno autorski, znany tylko z tej wersji "Back on My Stompin' Ground (After Hours)", jak i rozimprowizowane wykonanie starego przeboju "Just a Little Bit" Rosco Gordona, zwracają uwagę fantastycznymi popisami Gallaghera. Tylko czy konieczne było umieszczenie ich akurat tutaj? Przecież dysponowano mnóstwem co najmniej tak samo porywającego, a przy tym bardziej pasującego pod względem brzmieniowym materiału koncertowego. A wiadomo to stąd, że w 2014 roku, z okazji czterdziestolecia "Irish Tour '74", opublikowano obszerny boks z siedmioma płytami CD, zawierającymi kompletne zapisy trzech koncertów (z 29 grudnia w Belfaście, 2 stycznia w Dublinie oraz 5 stycznia w Cork) oraz pełną rejestrację sesji bez publiczności, a także DVD z wspomnianym wcześniej filmem. Cały występ z Cork ukazał się też osobno, na trzech płytach winylowych - i to jest chyba optymalna wersja tego albumu, choć nie wiem, jak wypada pod względem brzmieniowym (mam tylko pierwotne wydanie winylowe).

"Irish Tour '74", niezależnie od wersji, to prawdziwa esencja Rory'ego Gallaghera, który właśnie podczas tych koncertów osiągnął swój artystyczny szczyt (komercyjnie też było nieźle: 30. miejsce na brytyjskiej liście w chwili wydania, a do dziś longplay pokrył się złotem). To także jeden z najlepszych albumów koncertowych wszech czasów i wszech gatunków. Dla wszystkich wielbicieli koncertowych improwizacji, szczególnie tych na pograniczu bluesa i rocka, jest to bezsprzecznie pozycja obowiązkowa. Nie wystawiam maksymalnej oceny wyłącznie ze względu na kontrowersyjny wybór materiału na czwartą stronę.

Ocena: 9/10



Rory Gallagher - "Irish Tour '74" (1974)

LP1: 1. Cradle Rock; 2. I Wonder Who; 3. Tattoo'd Lady; 4. Too Much Alcohol; 5. As the Crow Flies; 6. A Million Miles Away
LP2: 1. Walk on Hot Coals; 2. Who's That Coming?; 3. Back on My Stompin' Ground (After Hours); 4. Just a Little Bit

Skład: Rory Gallagher - wokal, gitara, harmonijka; Lou Martin - elektryczne pianino; Gerry McAvoy - gitara basowa; Rod de'Ath - perkusja
Producent: Rory Gallagher


Komentarze

  1. Zdecydowanie najlepsze co Gallagher kiedykolwiek nagrał. Taste spoko, jego solowe płyty studyjne nawet fajne, chociaż poza debiutem nie zdarza mi się ich słuchać, ale Irish Tour jest naprawdę mega. Znakomicie słychać tu charakterystyczny styl gitarowy Rorego, te wszystkie piski i takie tam w połączeniu z knajpiano-bluesowym klimatem dają efekt naprawdę jedyny w swoim rodzaju. Warto promować takie rzeczy, bo to jest album w Polsce znany wyłącznie zainteresowanym, a myślę, że spokojnie mógłby trafić do szerszej publiki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka jest różnica między wykonaniem tego samego utworu. Kidyś słyszałem dawno temu Cradle Rock w wykonaniu Joe Bonamassy i nie wiedziałem nawet że to cover Gallaghera i w ogóle mnie ten utwór nie ruszył. teraz po zakupie Irish usłyszałem w wykonaniu Rory i urwało mi dupę :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja z kolei nie zaliczam się do fanów tego albumu. Co prawda oceniłem na 8/10, ale to raczej zawyżyłem bo to taki klasyk, z tego jak pamiętam ten album to powinienem dać 7/10.
    Po pierwsze utwory znane z wcześniejszych albumów, jakoś nie słyszę tej ogromnej przepaści na korzyść tych wersji. Owszem słucha się tego dobrze, ale to po prostu dobre utwory. Może i uchwycono energię koncertów, ale dla mnie to jest akurat norma że utwory na koncertach brzmią lepiej (niekoniecznie musi dotyczyć to albumów koncertowych). Jak na przykład zdarzało mi się na jakiś koncertach być i utwory których nie jestem jakimś fanem brzmiały mi świetnie to sobie tak myślałem, coby to było jakby wykonawca zagrał więcej moich ulubionych. ;) Nie ma w tych wersjach takiego skoku jakościowego jak np. w Parisienne Walkways Gary'ego Moore gdzie 3-minutowy oryginał wypada blado przy 6-minutowych wersjach koncertowych.
    Także ja mimo wszystko studio Gallagher > live Gallagher. Choć np. Laundromat bardziej mi się podoba z Live In Europe niż z debiutu. :)
    Po drugie zamiast tych standardów wolałbym jakieś utwory z pierwszych dwóch albumów. Mnie one specjalnie nie zajmują, słucha się ich fajnie ale niewiele poza tym. Także tutaj autorski Gallagher > coverujący Gallagher.
    Ogólnie albumu słucha mi się dobrze, ale też zachwycać się nim że jakie to wielkie dzieło to się nie zachwycam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... Bardzo oryginalna opinia. Nie powinno być jednak wątpliwości, że to właśnie tutaj Gallagher osiągnął swój szczyt jako gitarzysta. Nigdy więcej, a przynajmniej nigdy w studiu, nie grał jednocześnie z aż taką energią, swobodą i kreatywnością. Czy album byłby (jeszcze) lepszy, gdyby znalazły się tu wyłącznie jego własne kompozycje? Może i tak, bo przecież Irlandczyk był uzdolnionym kompozytorem. Ale ja zdecydowanie wolę taką mieszankę utworów z albumów i kawałków, których na innych wydawnictwach nie ma. Dzięki temu longplay wnosi jeszcze więcej do dyskografii. Prawdę mówiąc, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby na "Irish Tour' 74" znalazły się wyłącznie bluesowe standardy, jeśli całość byłaby zagrana tak porywająco, jak aktualna zawartość.

      Usuń
  4. niesamowite jest dla mnie teraz to to, jak niektóre utwory mogą zostać pięknie na żywo zagrane, w tym bardzo urozmaicone względem wersji studyjnych. wcześniej ograniczałem się jedynie do typowych koncertów zespołów metalowych, czyli w sumie odegranie 1:1 utworu z albumu i na tym koniec; na playliście trzymałem sporo takich utworów - nic dziwnego, że prawie w ogóle ich nie słuchałem, a dodawałem na bazie tego, jak podobała mi się studyjna wersja xD ostatnio właśnie z Twoich recenzji postanowiłem zabrać się za wydawnictwa koncertowe, w tym właśnie ten album, a także "Band Of Gypsys", który również bardzo mi się spodobał.
    ogólnie, zacząłem być bardziej różnorodny w tym, czego słucham, bo miałem dość sprawdzania niewnoszących nic albumów do danego gatunku (a sporo takich słuchałem, bo uznałem, że sprawdzanie najlepiej ocenianych albumów na RYM-ie danego wykonawcy jest dobrym pomysłem); teraz poznając to wszystko jestem kompletnie zdziwiony, dlaczego wcześniej tego nie zacząłem robić. choć to pewnie wina tego, że byłem zbyt zamknięty w tej bańce muzycznej i wolałem po nią nie wychodzić. a, generalnie, sprowadza się to do tego, że zmieniłem nastawienie dzięki Twoim recenzjom i niektórym komentarzom - i bardzo się z tego cieszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie polecam tez:

      The Allman Brothers Band - "At Fillmore East"
      Cream - "Live Cream" (obie części), druga płyta "Wheels of Fire"
      Grateful Dead - "Live/Dead"
      Jimi Hendrix - "Machine Gun: The Fillmore East First Show"
      King Crimson - "The Great Deceiver"
      Pink Floyd - pierwsza płyta "Ummagummy", "Live at Pompeii"
      Quicksilver Messenger Service - "Happy Trails"

      Usuń
    2. się sprawdzi, dzięki za rekomendacje!

      Usuń
  5. Gdybyś miał zastąpić utwory z czwartej strony innymi, jakie byś wybrał?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie coś z czwórki "Messin' with the Kid", "Laundromat", "In Your Town" i "Bullfrog Blues", choć w sumie ich starsze wykonania na żywo ukazały się już na "Live in Europe". Oczywiście ograniczyłem się do kompozycji, które były grane podczas tych irlandzkich występów.

      Usuń
  6. Co do tych utworów granych na tych występach to wydają mi się dobrymi kandydatami (szczególnie taki Laundromat z nieco jazz rockowym rozwinięciem). Jednak taki In Your Town w wersji 16 minutowej razi trochę zbytnim przeciąganiem tego fragmentu z tą gadaniną Gallaghera, choć solówki wypadają świetnie.

    Gdybym ja miał jakoś zmodyfikować czwartą stronę to mimo wszystko bym zmienił jednak parę utworów z pierwszej i drugiej płyty. Moja wymarzona set lista wyglądałaby mniej więcej tak:
    1. Cradle Rock
    2. I Wonder Who
    3. Tattoo'd Lady
    4. Sleeping On a Clothes Line (najlepiej w jakiejś fajnej rozbudowanej wersji) - zamiast Too Much Alchohol
    5. I'm Not Awake Yet - zamiast As The Crow Flies
    6. Just a Smile (niedoceniana perełka na miarę I'm not...)
    7. For The Last Time - zamiast A Million Miles Away (swoją drogą zawsze miałem wrażenie, że jest to właśnie wariacja na temat tej ballady z debiutu)
    8. Hands Up - zamiast Walk On Hot Coals (w podobnie rozbudowanej wersji jak na jego bootlegach z debiutanckiej trasy)
    9. Sinner Boy - zamiast Who's That Coming (zawsze preferowałem tego bluesa granego slidem do tego wykonania Who's... , które wydawało mi się nieco sztampowe w niektórych partiach szczególnie Lou Martina z drugiej połowy)
    10. Crest of a Wave - zamiast Back on My Stompin' Ground (najlepiej w jakiejś czadowej nieco rozwiniętej wersji)
    11. Can't Believe It's True - zamiast Just A Little Bit (najlepiej w jakiejś mocno rozimprowizonej wersji np. do 12 minut.)
    12. I Fall Apart (emocjonalne wykonanie idealnie zwienczające koncertówkę)

    Taki album byłby według mnie na 10/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie drastyczne te zmiany, a większość tych kompozycji nie była nawet grana na irlandzkich koncertach. Gdyby to miała być taka kompilacja greatest hits z różnych tras, to uleciałby ten klimat i spójność oryginalnego "Irish Tour '74". Uważam, że materiał na pierwszych trzech stronach został dobrany optymalnie i idealnie. Z jednej strony bluesowe standardy, których nie ma na żadnej studyjnej płycie, a z drugiej - materiał z "Tattoo" i "Blueprint", który zabrzmiał tu znacznie lepiej nie tylko ze względu na swobodniejsze wykonanie, ale też bardziej surowe wykonanie, bez tej wygładzonej produkcji. Kawałki z debiutu i "Deuce" świetnie wypadły w studiu i wystarczają mi tamte wersje. Te z "Blueprint" i "Tattoo" wymagały poprawienia, zrobiono to na powyższej koncertówce.

      Usuń
    2. Te moje zmiany tej setlisty były czymś na zasadzie - gdyby wciąż kawałki z Debiutu i Duece były mocniej reprezentowane na koncertach promujące późniejsze płyty to jaka ich kombinacja dałaby najlepszy efekt. Nie będę ukrywał, że te moje wymarzone zmiany dotyczące granych wtedy utworów, wynika głównie z tego, że takie np. "Who's That Coming" i "Walk On Hot Coals" to takie wariacje kawałków, które już pojawiły się na dwóch pierwszych albumach. Zdecydowanie zyskują względem albumowych wersji (szczególnie Walk On... który jest najlepszym jego wykonaniem w karierze koncertowo studyjnej
      Gallaghera i w ogóle Rocka nieproprogresywnego), lecz przynajmniej według mnie byłoby ciekawiej właśnie zobaczyć te wcześniejsze kawałki, z których by wyciśnięto tyle ile by się dało. Szczególnie cierpią na tym utwory balladowe/łagodne, które zasługiwały na ich bardziej spontaniczne i emocjonane wykonania (oczywiście w jakości brzmienia Irish Tour).

      Dobrze wiadomo, że decyzje Rory'ego o wyrzucaniu starszych z setlisty była spowodowana głównie jego chęcią grania nowości i bluesowych standardów. Jednak wiązała się z tym też kwestia, że parę kawałków z debiutu (jak Sinner Boy i Hands Up) były jeszcze grane na koncertach w czasach Taste, a jak wiadomo Gallagher nie grał żadnych utworów z jego macierzystej grupy na jego solowych koncertach (oczywiście poza dwoma wymienionymi kawałkami z debiutu, które zresztą szybko zostały zastąpione przez inne). Wydaję mi się, że decyzja o nie graniu tego starego materiału, wynika z powodu jego urazu wobec sekcji rytmicznej z Taste. Nawet słyszałem na płycie Cleveland Calling, jak po wykonaniu akustycznej wersji Should Learnt My Lesson, zapytany przez prezentera o to "Co się stało z Taste?", słychać było w jego odpowiedzi głosie dyskomfort i jakby zniesmaczenie i nawet lekkie zirytowanir tą sprawą ze starą sekcją rytmiczną jego wcześniejszego zespołu.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)