Posty

[Recenzja] Miles Davis - "Ascenseur pour l'échafaud" (1958)

Obraz
Pod koniec 1957 roku Miles Davis chwilowo rozwiązał swój kwintet i udał się do Francji, gdzie koncertował wraz z innymi słynnymi jazzmanami pod szyldem Birdland All-Stars. Na miejscu otrzymał propozycję nagrania ścieżki dźwiękowej do nowego filmu Louisa Malle'a, "Ascenseur pour l'échafaud" (w Polsce znanego jako "Windą na szafot"). Malle, wielki miłośnik jazzu, osobiście namówił Davisa do współpracy. Trębacz początkowo nie był zainteresowany, lecz zmienił zdanie po obejrzeniu filmu. Sesja nagraniowa odbyła się 4 i 5 grudnia 1957 roku w Paryżu. Milesowi towarzyszyli głównie francuscy muzycy - saksofonista Barney Wilen, pianista René Urtreger, oraz kontrabasista Pierre Michelot - a także amerykański perkusista Kenny Clarke. Muzycy nie ćwiczyli wcześniej materiału, do nagrań podeszli spontanicznie. Davis jedynie przedstawił reszcie zarys fabuły, oraz przygotowane przez siebie sekwencje harmoniczne, na bazie których mieli improwizować. "Windą na szaf

[Recenzja] Fifty Foot Hose - "Cauldron" (1967)

Obraz
O grupie Fifty Foot Hose wspominałem już w recenzjach zespołów The United States of America i Silver Apples. Właściwie powinienem opisać ją wcześniej, gdyż to właśnie ona jako pierwsza zdecydowała się urozmaicić muzykę rockową odważnym wykorzystaniem prymitywnych syntezatorów, własnoręcznie zbudowanych z generatorów drgań, oscylatorów i innych urządzeń. Jej jedyny album, zatytułowany "Cauldron", ukazał się już w grudniu 1967 roku, wyprzedzając o cztery miesiące jedyny longplay The USA, a debiut Silver Apples o siedem. Warto jednak podkreślić, że dzieło Fifty Foot Hose nie jest tak radykalne, jak twórczość Silver Apples (w której całe instrumentarium jest zredukowane do generatora drgań i perkusji) i odrobinę mniej eksperymentalne od dokonań The USA. Większość nagranych przez zespół utworów, mimo zastosowania elektroniki, ma zdecydowanie rockowy charakter. Założycielem Fifty Foot Hose był Cork Marcheschi, wcześniej basista rhythm'n'bluesowego Ethix. Zespół ten n

[Recenzja] Kairon; IRSE! ‎- "Ruination" (2017)

Obraz
W dzisiejszych czasach nowym wykonawcom nie jest łatwo się przebić. Z wielu powodów. Jednym z nich jest Internet. Owszem, dzięki niemu łatwo dotrzeć do odbiorców, nawet bez konieczności wydania albumu. Jednak przez mnogość stron promujących muzykę, internetowych kanałów radiowych, ale i samych wykonawców - każdy z nich dotrze do niewielkiej grupy słuchaczy. W czasach, gdy istniały tylko media tradycyjne, a ich ilość była znacznie mniejsza, wystarczyło zostać docenionym przez jedno z nich, by zyskać rozpoznawalność wśród znacznie większego grona odbiorców, niż jest to możliwe dzisiaj. Problemem jest też z pewnością to, że w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat powstało tyle muzyki, że ciężko nagrać coś, czego ktoś kiedyś nie zagrał lepiej. Dawniej muzykom łatwiej było uniknąć plagiatu. Łatwiej też było wymyślić nieużywaną przez nikogo nazwę dla zespołu, która im prostsza i łatwiejsza do zapamiętania, tym bardziej ułatwiała zdobycie popularności. Dziś zespoły przybierają coraz bardzie

[Recenzja] John Coltrane - "Giant Steps" (1960)

Obraz
"Giant Steps" to kolejny wielki krok w karierze Johna Coltrane'a. Album ugruntował jego pozycję na scenie jazzowej. Po sukcesie, jaki osiągnął, Coltrane nie musiał już udzielać się na płytach innych wykonawców, mógł w końcu skupić się na własnej działalności. Większość longplaya została zarejestrowana podczas dwudniowej sesji, 4 i 5 maja 1959 roku. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej John i basista Paul Chambers brali udział w ostatniej sesji na słynny album Milesa Davisa, "Kind of Blue". Na "Giant Steps" towarzyszą im pianista Tommy Flanagan i perkusista Art Taylor (obaj brali udział w nagraniu wielu znaczących albumów jazzowych), z wyjątkiem utworu "Naima", zarejestrowanego podczas innej sesji, 2 grudnia 1959, w którym zagrali pianista Wynton Kelly i perkusista Jimmy Cobb (znani przede wszystkim z występu na... "Kind of Blue"). Większość tematów Coltrane skomponował w samotności. Pewnie dlatego część z nich zadedykował bliskim

[Recenzja] Townes Van Zandt - "Townes Van Zandt" (1969)

Obraz
Trzeci album Townesa Van Zandta tylko częściowo składa się z premierowego materiału. Z dziesięciu utworów aż cztery to nowe wersje kompozycji z debiutu ("For the Sake of the Song", "Waiting Around to Die", "I'll Be Here in the Morning" i "(Quicksilver Daydreams of) Maria"). Przyczyną tego nie był jednak kryzys twórczy muzyka, a jego niezadowolenie ze zbyt bogatych aranżacji oryginalnych wersji. Tym razem aranżacje - zarówno tych starszych kawałków, jak i premierowych - są bardzo ascetyczne (choć w "Maria" znów pojawia się partia smyczków). Townes śpiewa przeważnie z akompaniamentem samej gitary akustycznej, do której czasem dochodzi harmonijka, perkusja, oraz - tylko w jednym utworze - gitara basowa. Co ciekawe, w opisie longplaya zabrakło informacji kto gra na tych instrumentach. Pod względem stylistycznym, album - w odniesieniu do swojego folkowego poprzednika - bliższy jest muzyki country. Dominują tutaj utwory w tym stylu

[Recenzja] King Crimson - "Absent Lovers" (1998)

Obraz
Trzecia z kolei koncertówka King Crimson z archiwalnym materiałem to zapis występu z 11 lipca 1984 roku. Był to ostatni koncert na trasie promującej album "Three of a Perfect Pair", a zarazem ostatni występ grupy przed dziesięcioletnią przerwą. Repertuar w znacznym stopniu opiera się na kompozycjach z "kolorowej trylogii" - obejmuje po sześć utworów z czerwonego "Discipline" i żółtego "Three of a Perfect Pair", oraz trzy z niebieskiego "Beat". Ze starszego repertuaru muzycy sięgnęli tylko po "Red" i "Larks' Tongues in Aspic (Part II)". Podczas pierwszej części koncertu (której odpowiada pierwsza płyta) wybrzmiały głównie bardziej skomplikowane, pokręcone utwory, w rodzaju "Larks' Tongues in Aspic (Part III)", "Thela Hun Ginjeet", "Industry" czy "Indiscipline" (wzbogacony solówką Billa Bruforda na elektronicznej perkusji). Podobny charakter ma otwierająca całość,

[Recenzja] King Gizzard & the Lizard Wizard - "Murder of the Universe" (2017)

Obraz
Najnowszy album King Gizzard and the Lizard Wizard wywołuje raczej mieszane odczucia. Słychać, że muzycy wciąż mają mnóstwo pomysłów, ale chyba niepotrzebnie od razu je wszystkie realizują. Na "Flying Microtonal Banana" udało im się uzyskać doskonałe proporcje między wpadającymi w ucho melodiami, a eksperymentalnym - jak na retro rock - podejściem. Tymczasem na "Murder of the Universe" wszystko wydaje się zanadto przekombinowane, na czym cierpi przede wszystkim warstwa melodyczna. Album składa się z 21 ścieżek, jednak de facto mamy tutaj do czynienia z trzema kilkunastominutowymi utworami ("rozdziałami"), składającymi się z kilku części. Całkiem dobrze wypada "Chapter 1: The Tale of the Altered Beast", najbliższy poprzedniego albumu. Utrzymany w szybkim tempie, transowy, oparty na mikrotonowej skali, nadającej orientalnego charakteru, a także - czy też przede wszystkim - całkiem niezły melodycznie. Dodatkowo, pojawiają się tutaj wolniejsze

[Recenzja] Breakout - "Blues" (1971)

Obraz
Album "70a" charakteryzuje pewna dwubiegunowość. Z jednej strony wypełniają go popowe i rockowe utwory śpiewane przez Mirę Kubasińską, a z drugiej - bluesowe kompozycje śpiewane przez Tadeusza Nalepę. Brak spójnej wizji na to, w jakim kierunku ma podążyć zespół, doprowadziło do podzielenia go na dwa osobne projekty - solowy zespół Miry (z muzykami Breakoutu jako sidemanami), oraz dowodzony przez Tadeusza bluesowy Breakout. Grupa została praktycznie sformułowana na nowo, z Nalepą i perkusistą Józefem Hajdaszem jako jedynymi muzykami poprzedniego składu. Józef Skrzek odszedł jakiś czas wcześniej, po kłótni z Hajdaszem, do której doszło w trakcie... meczu (Skrzek następnie stworzył swój konkurencyjny Silesian Blues Band, znany lepiej pod później używanym skrótem SBB). Nowym basistą został Jerzy Goleniewski. Ponadto skład został rozszerzony o solowego gitarzystę Dariusza Kozakiewicza (obecnie występującego w zespole Perfect) i grającego na harmonijce Tadeusza Trzcińskiego.

[Recenzja] Miles Davis and the Modern Jazz Giants - "Bags Groove" (1957)

[Recenzja] King Crimson - "The Night Watch" (1997)

Obraz
"The Night Watch" to kolejna archiwalna koncertówka King Crimson. Tym razem jest to zapis jednego występu, który odbył się 23 listopada 1973 roku w Amsterdamie. Występ ten przeszedł do historii, bowiem to właśnie w jego trakcie zarejestrowano znaczną część albumu "Starless and Bible Black" - utwór tytułowy, "Fracture", "Trio" i fragmenty "The Night Watch". Na potrzeby tamtego longplaya, nagrania zostały specjalnie obrobione, aby brzmiały jak studyjne rejestracje. Dokonano też licznych dogrywek (szczególnie w ostatnim z nich, gdyż podczas koncertu w trakcie tego utworu uszkodzeniu uległ melotron). Tutaj natomiast, na dwóch płytach kompaktowych, umieszczony został zapis niemal całego występu, bez żadnych ingerencji w nagrany na żywo materiał. Zespół promował wówczas album "Larks' Tongues in Aspic", z którego wykonał wszystkie utwory. Niestety, ze względu na problemy techniczne, nie udało się zarejestrować otwierająceg