[Recenzja] The Who - "Live at Leeds" (1970)
Studyjne płyty The Who są bardzo nierówne. Jakże inaczej przedstawia się sytuacja z koncertowym "Live at Leeds". To zasługa zarówno świetnie dobranego materiału, jak i tego, że The Who na żywo był nieco innym zespołem. A w zasadzie kompletnie innym. Niesamowicie żywiołowe występy kwartetu szybko zapewniły mu nieformalny tytuł najlepszej grupy koncertowej. Pomogło w tym robienie rockowego show - błaznowanie Pete'a Townshenda i Keitha Moona, czy rozwalanie instrumentów lub inne ekscesy - ale nie da się ukryć, że i grana przez zespół muzyka sporo zyskiwała w warunkach koncertowych. Muzycy stawiali przede wszystkim na rockowy czad, grając ze zdecydowanie większą energią, wyraźnie ciężej, ale też mocniej osadzając się w bluesie. Na dobre wyszło bardziej surowe brzmienie, rezygnacja z tych wszystkich dodatków w rodzaju instrumentów klawiszowych, dęciaków, akustycznej gitary czy wszechobecnych chórków. Nie żeby te rzeczy były same w sobie złe, ale dlatego, że w przypadku teg