Posty

Wyświetlam posty z etykietą nkr

[Recenzja] T2 - "It'll All Work Out in Boomland" (1970)

Obraz
Cykl "Trzynastu pechowców" - część 3/13 T2 to jeden z tych niezliczonych zespołów, które nigdy nie zaznały sławy. A zarazem jeden z nielicznych, który naprawdę miał predyspozycje, by cieszyć się znacznie większym zainteresowaniem. Tworzący go muzycy posiadali wysokie, jak na zespół rockowy, umiejętności wykonawcze, byli też całkiem przyzwoitymi kompozytorami. A grana przez nich muzyka mieściła się mniej więcej w połowie drogi między dwoma popularnymi wówczas stylami: hard rockiem oraz rockiem progresywnym. T2 potrafiło czerpać z obu co najlepsze, jednocześnie nie popełniając częstych w nich błędów. Coś jednak poszło nie tak i zespół w czasie swojej działalności nie został zauważony. Być może przez natłok genialnych wydawnictw, jakie ukazały się na przełomie lat 60. i 70., a może przez podpisanie kontraktu z Decca Records, która słynęła z tłoczenia płyt w dość małych nakładach oraz zaniedbywania promocji swoich podopiecznych.  Zespół T2 pojawił się znikąd, wydał za

[Recenzja] Steel Mill - "Green Eyed God" (1972)

Obraz
Cykl "Trzynastu pechowców" - część 2/13 Niewiele wiadomo o tym brytyjskim zespole. Pojawił się znikąd i równie nagle słuch o nim i tworzących go muzykach zaginął. Na początku lat 70. wydał dwa single, które przeszły zupełnie bez echa. Ich los podzielił jedyny studyjny album, "Green Eyed God", początkowo wydany wyłącznie w Niemczech. Brytyjskie wydanie ukazało się dopiero w 1975 roku, gdy grupa już nie istniała, a jej członkowie definitywnie pożegnali się z muzycznym biznesem (z wyjątkiem basisty Jeffa Wattsa, który przez krótki czas współpracował z równie zapomnianą grupą Design). Można powiedzieć, że zespół miał pecha, nagrywając dla wytwórni, która nie zapewniła mu odpowiedniej promocji. Lecz powód, dla którego Steel Mill nie odniósł sukcesu, może też być zupełnie inny. "Green Eyed God" jest, niestety, albumem spóźnionym o parę lat. Muzycy fajnie mieszają tutaj elementy hard rocka, psychodelii i folku, dodając nawet odrobinę jazzu, ale tego t

[Recenzja] High Tide - "Sea Shanties" (1969)

Obraz
Cykl "Trzynastu pechowców" - część 1/13 W nowym, comiesięcznym cyklu recenzji przyjrzę się wykonawcom, którzy pomimo swojego potencjału i grania w popularnym stylu, nie odnieśli żadnego sukcesu. Nie będzie w nim zatem ani zespołów, których wydawnictwa trafiały na listy sprzedaży, a dopiero z czasem zostali zapomniani (jak np. East of Eden), ani tych, którzy z czasem zyskali wielkie uznanie (jak chociażby The Velvet Underground lub The Stooges), ani tych, których twórczość była zbyt awangardowa / eksperymentalna, by trafić do mainstreamu (jak przedstawiciele sceny Canterbury, krautrocka, zeuhlu czy nurtu Rock in Opposition). W Polsce tego typu muzykę określa się mianem NKR-ów. Jest to skrót od wewnętrznie sprzecznej nazwy Nieznany Kanon Rocka. Oczywiście, o żadnym kanonie nie może być tu mowy. Są to wykonawcy, którym zwykle jednak sporo brakowało do tych czołowych przedstawicieli gatunku. Zdania na temat jakości poszczególnych NKR-ów są mocno podzielone nawet wśród osó