Posty

Wyświetlam posty z etykietą jackie mclean

[Recenzja] Jackie McLean - "Destination... Out!" (1964)

Obraz
Już w okładkowej notce "One Step Beyond", napisanej przez samego McLeana, saksofonista zapowiadał następny album nagrany w tym samym składzie, na którym obierze jeszcze nowocześniejszy i bardziej swobodny kierunek. Stąd też tytuł kolejnego wydawnictwa, "Destination... Out!", w wolnym tłumaczeniu: "Cel osiągnięty". W nagraniach, tradycyjnie odbywających się w studiu Rudy'ego Van Geldera, uczestniczył jednak nieco inny zespół - z poprzedniego składu, poza liderem, zostali tylko Grachan Moncur III i Bobby Hutcherson. Tony Williams był już najwyraźniej pochłonięty współpracą z Milesem Davisem, a jego miejsce zajął inny ceniony bębniarz, Roy Haynes. Funkcję basisty tym razem objął mniej znany Larry Ridley. Na przestrzeni 1963 roku McLean, Moncur i Hutcherson odbyli razem aż trzy sesje; podczas pierwszej i ostatniej towarzyszył im Williams. W kwietniu zarejestrowali "One Step Beyond", we wrześniu "Destination... Out!", a w listopad

[Recenzja] Jackie McLean - "One Step Beyond" (1964)

Obraz
Wspominałem o tym albumie już przy okazji recenzji "Evolution" puzonisty Grachana Moncura III. Natomiast teraz nie przypadkiem przywołuję tamten longplay. Oba zostały zarejestrowane w odstępie kilku miesięcy (sesja "One Step Beyond" odbyła się 30 kwietnia 1963 roku, a nagrania "Evolution" w listopadzie tego samego roku) w studiu Rudy'ego Van Geldera, przez bardzo podobny skład. Na obu z nich zagrali Jackie McLean, Moncur, Bobby Hutcherson oraz Tony Williams. W kwietniu towarzyszył im jeszcze basista Eddie Khan (znany m.in. ze współpracy z Erikiem Dolphym), a w listopadzie basista Bob Cranshaw i trębacz Lee Morgan. Na obu płytach muzycy eksplorują podobne, post-bopowe rejony. O ile jednak "Evolution" śmielej zmierza w stronę jazzowej awangardy, tak "One Step Beyond" silniej zdradza przywiązanie do hardbopowych tradycji. W tym kontekście, wbrew swojemu tytułowi, stanowi on raczej krok wstecz względem poprzedniego albumu McLeana,

[Recenzja] Jackie McLean - "Let Freedom Ring" (1963)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki Jeśli chodzi o jazz, to ostatnio skłaniam się raczej ku jego akustycznej odmianie - ale ani tej z głównego nurtu, ani tej najbardziej radykalnej. Raczej takiej utrzymanej pomiędzy tymi dwoma podejściami, czerpiącej z nich to, co najlepsze. Łączącej duże ambicje i wyrafinowanie oraz niekonwencjonalne nastawienie, z mimo wszystko sporym szacunkiem do jazzowej tradycji i ogólną przystępnością. Tego typu granie najczęściej określane jest jako avant-garde jazz lub post-bop. Właśnie taką muzykę przynosi album "Let Freedom Ring" Jackiego McLeana. Pomijając bardzo standardową balladę "I'll Keep Loving You" z repertuaru Buda Powella (nagraną przez niego w 1949 roku), znalazły się tutaj trzy porywające kompozycje lidera, które fantastycznie godzą przywiązanie do hard-bopowych korzeni i wyraźne wycieczki w stronę free jazzu, słyszalne przede wszystkim w agresywnym brzmieniu oraz swobodnej strukturze kompozycji. Album został