[Recenzja] The Who - "Tommy" (1969)
Gdyby The Who rozpadł się po wydaniu swoich trzech pierwszych albumów, dziś miałby pewnie niewiele wyższy status od licznych przedstawicieli tzw. brytyjskiej inwazji, którzy nie wyrośli ponad kopiowanie The Beatles czy The Rolling Stones. Ale potem pojawił się "Tommy", ogłoszony przez krytyków muzycznych wielkim arcydziełem oraz pierwszą rock operą . Zawarte na nim utwory tworzą bowiem jedną całość, a teksty kolejnych fragmentów opowiadają tę samą historie. W rzeczywistości to nie The Who wpadł jako pierwszy na taki pomysł. Dziennikarze przeoczyli przynajmniej dwa albumy: wydany rok wcześniej "S.F. Sorrow" The Pretty Things oraz starszy o dwa lata "The Story of Simon Simopath" zespołu Nirvana (oczywiście, była to zupełnie inna Nirvana niż słynna grupa grunge'owa). Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Pete Townshend - główny twórca tego materiału - już od dłuższego czasu eksperymentował z taką formą, na mniejszą skalę zaprezentowaną w utworach "