[Recenzja] Yes - "Tormato" (1978)



"Tormato" jest dość kontrowersyjnym albumem w dyskografii Yes. Choć nagrany został przez klasyczny skład grupy - obejmujący Jona Andersona, Chrisa Squire'a, Steve'a Howe'a, Ricka Wakemana i Alana White'a - zawiera muzykę znacznie odbiegającą, przynajmniej pod względem formy, od najbardziej cenionych dzieł zespołu. Po sukcesie "Going for the One", muzycy postanowili nagrać album o jeszcze bardziej piosenkowym charakterze. "Tormato" to zbiór ośmiu utworów, z których tylko dwa przekraczają długość sześciu minut, a żaden nie trwa powyżej ośmiu. Wielu fanów poczuło się zdradzonych komercjalizacją zespołu. Dziś już wiadomo, że nie był to jednorazowy wybryk, ale w pewnym sensie przygotowanie gruntu pod to, co miało nastąpić w kolejnej dekadzie. Wiadomo też, że późniejsze powroty Yes do bardziej ambitnego grania były kompletnym nieporozumieniem. Z dzisiejszej perspektywy "Tormato" okazuje się całkiem przyjemnym albumem, choć nie do końca udanym.

Bardzo obiecujący jest sam początek. Niespełna siedmiominutowy otwieracz "Future Times / Rejoice" zgrabnie łączy chwytliwe melodie i dość złożoną warstwę instrumentalną, jednak bez przesadnego kombinowania lub przeciągania. Jeszcze bardziej zwarty okazuje się "Don't Kill the Whale", zresztą umiarkowany przebój singlowy (36. miejsce na UK Singles Chart). Bluesrockowe partie Howe'a, nieco funkowa gra sekcji rytmicznej oraz całkiem niezła melodia tworzą całkiem zgrabną całość. Jedynie syntezatorowa solówka Wakemana wydaje się tu wciśnięta na siłę i zdaje się nie do końca pasować. Z pozostałych nagrań jako tako bronią się dwie ballady: oparta wyłącznie na akompaniamencie klawesynu i gitary akustycznej "Madrigal" oraz zorkiestrowana "Onward" - obie nieco kiczowate i przesłodzone, ale całkiem urokliwe pod względem melodycznym. Z kolei najdłuższy na płycie "On the Silent Wings of Freedom" wyróżnia się fajną linią basu Squire'a, ale wydaje się nie do końca przemyślanym jamem, do którego w paru miejscach dodano dla niepoznaki wokal Andersona. O pozostałych kawałkach nie jestem w stanie napisać już nic pozytywnego. Żywiołowy "Release, Release" nierzadko ociera się o rockową sztampę, popada w straszny banał, a jednocześnie sprawia wrażenie przekombinowanego, wręcz chaotycznego. Z kolei "Arriving UFO" wlecze się niemiłosiernie, nie mając wiele do zaoferowania (kosmiczne dźwięki syntezatora dziś brzmią strasznie naiwnie). Natomiast inspirowany muzyką reggae "Circus of Heaven" to raczej średnio udany eksperyment.

Problem z "Tormato" nie polega bynajmniej na tym, że zespół skupił się na tworzeniu piosenek, całkowicie rezygnując z bardziej rozbudowanych form. Gorzej, że wraz uproszczeniem muzyki zespół zaczął coraz częściej popadać w banał, a jednocześnie muzycy nie wyzbyli się skłonności do czasem przesadnego kombinowania. Do tego budowa niektórych utworów lub aranżacje sprawiają czasem wrażenie niedostatecznie przemyślanych. Yes wyraźnie się tutaj zagubił, zresztą nie po raz pierwszy ani ostatni w swojej karierze. Na "Tormato" ostateczny efekt nie jest tragiczny, bo są tu też momenty naprawdę udane, choć całokształt pozostawia nieco do życzenia. Nie zgadzam się natomiast z opiniami, że to najsłabszy album zespołu z lat 70. Nie ma tu bowiem ani tylu żenujących fragmentów, co na "Time and a Word", ani takich dłużyzn, jak na "Tales from Topographic Oceans". Postawiłbym go raczej na równi z "The Yes Album". Podobnie jak tam zespół dość nieporadnie poradził sobie z tworzeniem dłuższych form, tak tutaj nie do końca sprawdził się w piosenkowym materiale.

Ocena: 6/10



Yes - "Tormato" (1978)

1. Future Times / Rejoice; 2. Don't Kill the Whale; 3. Madrigal; 4. Release, Release; 5. Arriving UFO; 6. Circus of Heaven; 7. Onward; 8. On the Silent Wings of Freedom

Skład: Jon Anderson - wokal, gitara, instr. perkusyjne; Steve Howe - gitara, mandolina, dodatkowy wokal; Rick Wakeman - instr. klawiszowe; Chris Squire - gitara basowa, pianino, dodatkowy wokal; Alan White - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal
Producent: Yes


Komentarze

  1. "Don't Kill the Whale" Zaczyna się niczym jakiś klasyk rock'owego grania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjaśniałem już kiedyś, że apostrofu nie używa się przy odmianie każdego zagranicznego słowa, a tylko wtedy, jeśli ostatnia litera tego słowa jest niema. Zobacz w recenzji, w jaki sposób odmieniłem nazwiska muzyków.

      Usuń
  2. Płyta bardzo zyskuje przy odsłuchu na SACD.... Brzmienie na CD jest bardzo zamulone bez góry.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedna z gorszych płyt Yes. Denerwujące efekty na gitarze basowej. Idiotyczne Arriving UFO i Circus Of Heaven. W znakomitym Release Release jest fragment niepotrzebnie stylizowany na nagranie koncertowe. Dont Kill The Whale ustępuje Time And A Word. Na tej płycie mimo wszystko jeszcze byli sobą. Ostatni raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego klasycznego okresu przed zawieszeniem działalności - faktycznie jedna z najmniej interesujących. Ale na tle całej dyskografii to raczej gdzieś w połowie się plasuje, nawet bliżej szczytu niż dna.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024