[Recenzja] Traffic - "The Low Spark of High Heeled Boys" (1971)



Doświadczenie zbierane latami przez zespół w pełni zaprocentowało na albumie "The Low Spark of High Heeled Boys" - najwspanialszym wydawnictwie w dorobku Traffic. Już sama trójwymiarowa okładka (w wydaniach winylowych efekt ten został pogłębiony dzięki ścięciu dwóch rogów koperty) zapowiada nietuzinkowy longplay. Zawarta tu muzyka stanowi doskonałe rozwinięcie poprzednich wydawnictw grupy. To wciąż bardzo eklektyczne granie. Czego tu nie ma: jest psychodelia, jazz rock, wyraźne wpływy bluesa i soulu, odrobina hard rocka, a przede wszystkim mnóstwo folku w brytyjskim wydaniu. A wszystko to połączone w spójną całość, o swoim własnym, niepowtarzalnym charakterze. Jest to najbardziej progresywne wydawnictwo Traffic, na którym jednak udało się uniknąć typowych dla prog rocka wad, jak przesadny patos, nadmierne eksponowanie technicznych umiejętności czy też nieuzasadniona rozwiązłość kompozycji. Jest także albumem o zdecydowanie najbardziej brytyjskim klimacie, w odróżnieniu od reszty dyskografii grupy, która czerpie przede wszystkim z amerykańskiej tradycji muzycznej. I dzięki temu longplay ma większą szansę dotrzeć do publiczności także z naszego kraju.

Paradoksalnie, w chwili wydania "The Low Spark of High Heeled Boys" został całkowicie zignorowany przez Brytyjczyków - nie wszedł nawet do notowania najlepiej sprzedających się płyt. Inaczej było w Stanach, gdzie longplay doszedł do 7. miejsca listy Billboardu. Amerykanie bardzo upodobali sobie też jeden ze znajdujących się tutaj utworów. Tytułowe nagranie stało się wielkim przebojem stacji radiowych o profilu album oriented rock, pomimo zupełnie nieradiowej długości dwunastu minut. Było to jednak w czasach, gdy stacje radiowe nadawały muzykę z płyt, które trzeba było nastawiać ręcznie - puszczenie tak długiego utworu dawało DJ-owi parę minut na wyskoczenie do łazienki czy na papierosa. Utwór jednak spodobał się słuchaczom i naprawdę trudno się temu dziwić. Jest tu świetna melodia, autentycznie chwytliwy refren oraz bardzo przyjemne, ciepłe brzmienie, oparte głównie na dźwiękach pianina i saksofonu, a także fantastyczna partia wokalna Steve'a Winwooda, którego soulowa barwa głosu idealnie tu pasuje. Ale w utworze pojawia się też długi fragment instrumentalny, o nieco jazzrockowym charakterze - kojarzący się z twórczością Colosseum czy wykonawców z bardziej przystępnych rejonów sceny Canterbury. Piękny utwór.

Na promującym album singlu wydany został jednak najbardziej energetyczny "Rock 'n' Roll Stew", oparty na dość ciężkim (jak na standardy tego zespołu) gitarowym riffie, nadającym mu trochę hardrockowego charakteru, jednak brzmienie ciekawie urozmaicają perkusjonalia Jima Capladiego i Rebopa Kwaku Baaha. Jest to jeden z dwóch utworów na longplayu, w którym rolę głównego wokalisty pełni Capaldi - zapewne była to rekompensata za to, że muzyk musiał porzucić rolę perkusisty po przyjęciu do składu znacznie bardziej utalentowanego bębniarza, Jima Gordona. O ile jednak w "Rock 'n' Roll Stew" jego zadziorna partia wokalna jest naprawdę fajna, tak w "Light Up or Leave Me Alone" może irytować śpiewanie przez niego znacznie wyższym głosem, niemal falsetem. Sam utwór jest najsłabszym fragmentem longplaya, choć wciąż całkiem niezłym. Rockowa zadziorność spotyka się tu z nieco funkowym rytmem, a niemal całą druga połowę nagrania wypełnia bardzo fajna improwizacja, z gitarowym popisem na tle bogatego akompaniamentu jazzującego pianina elektrycznego, wyrazistego, tanecznego basu i urozmaicających warstwę rytmiczną perkusjonaliów.

Reszta albumu to już klimaty folkowe, w bardzo brytyjskim wydaniu. Już na otwarcie pojawia się nastrojowy, ale na swój subtelny sposób intensywny "Hidden Treasure", z bardzo ładnymi partiami fletu i gitary akustycznej, głębokim basem, mocną perkusją i ciekawie dopełniającymi całość perkusjonaliami, a także wspaniałym śpiewem Winwooda. W "Many a Mile to Freedom" do powyższych elementów dochodzą partie elektrycznej gitary i organów, co sprawia, że mniej jest nastroju, a więcej rockowego charakteru. To jednak wciąż bardzo ładny utwór, z naprawdę dobrą melodią i o dość swobodnej budowie, z fajnymi fragmentami instrumentalnymi. A bardziej nastrojowe granie wraca w finałowym "Rainmaker". Pięknie wypada wokalny duet Winwooda i Capaldiego, który w niemalże szamańskim uniesieniu potarza tytuł utworu. Nie mniej wspaniałe są solowe partie wokalne tego pierwszego we zwrotkach. A towarzyszy im fantastyczny akompaniament fletu, gitary, skrzypiec i rozbudowanej sekcji rytmicznej (dodatkowo poszerzonej o bębniarza Mike'a Kellie), tworzący naprawdę mistrzowski klimat. Ten jednak całkowicie zmienia się w drugiej, instrumentalnej części utworu - jazzrockowym jamie, z dużą ilością saksofonu, gitary i perkusjonaliów. Jest to być może nie tylko najlepszy utwór na tym albumie, ale też w całej dyskografii zespołu.

Porównując "The Low Spark of High Heeled Boys" z poprzednim w studyjnej dyskografii "John Barleycorn Must Die" czy albumami nagranymi w oryginalnym kwartecie, słychać naprawdę spory postęp. To w znacznym stopniu zasługa poszerzenia składu o dodatkowych, zdolnych instrumentalistów, którzy znacznie podnieśli poziom wykonawczy i interesująco wzbogacili brzmienie. Ponadto Winwood i Capaldi (ale też Ric Grech, który współtworzył "Rock 'n' Roll Stew") naprawdę popisali się tym razem jako kompozytorzy, dostarczając najlepszy zestaw utworów w całej swojej karierze. Nie jest to może muzyka o szczególnie wysokich ambicjach, wirtuozerskim wykonaniu i wielkiej oryginalności, ale wystarczająco wyrafinowana, pozbawiona pretensjonalności, świetnie skomponowana, zaaranżowana i zagrana, a także posiadająca swój własny, niepowtarzalny charakter.

Ocena: 9/10



Traffic - "The Low Spark of High Heeled Boys" (1971)

1. Hidden Treasure; 2. The Low Spark of High Heeled Boys; 3. Light Up or Leave Me Alone; 4. Rock 'n' Roll Stew; 5. Many a Mile to Freedom; 6. Rainmaker

Skład: Steve Winwood - gitara, instr. klawiszowe, wokal (1,2,5,6); Chris Wood - flet (1,5,6), saksofon (2,6); Ric Grech - gitara basowa, skrzypce (6); Jim Gordon - perkusja; Jim Capaldi - instr. perkusyjne, wokal (3,4,6) Rebop Kwaku Baah - instr. perkusyjne
Gościnnie: Mike Kellie - perkusja (6)
Producent: Steve Winwood


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024