Posty

[Recenzja] John Coltrane - "A Love Supreme" (1965)

Obraz
"A Love Supreme". Najważniejszy i najsłynniejszy album Johna Coltrane'a. Słusznie doceniony przez krytyków i słuchaczy (którzy już w roku wydania kupili blisko pół miliona egzemplarzy - był to naprawdę niesamowity wynik, jak na muzykę jazzową i to tą trudniejszą w odbiorze). Trudno się pisze o takich wydawnictwach. Po części dlatego, że już wiele o nich powiedziano, ale także dlatego, że ciężko oddać słowami ich geniusz. Skąd ten cały fenomen "A Love Supreme"? Jest to na pewno album wyróżniający się na tle ówczesnego jazzu. Nie jest to zwyczajny zbiór kilku częściowo improwizowanych utworów zbudowanych na schemacie: temat - solowe popisy muzyków - powrót do tematu. Zawarta tutaj muzyka tworzy przemyślaną całość, swego rodzaju półgodzinną suitę, podzieloną na cztery części (utwory). Jest to muzyka niezwykle uduchowiona, będąca świadectwem duchowej przemiany Trane'a, który kilka lat wcześniej, po zwalczeniu nałogów, zwrócił się ku Bogu. Dlatego też &quo

[Recenzja] King Gizzard and The Lizard Wizard - "Polygondwanaland" (2017)

[Recenzja] Miles Davis - "At Fillmore" (1970)

Obraz
W ciągu 1970 roku Miles Davis wielokrotnie gościł w należących do Billa Grahama salach koncertowych Fillmore East i Fillmore West, słynących raczej z występów rockowych gwiazd, takich jak Cream, Jimi Hendrix, The Allman Brothers Band czy Grateful Dead. Wówczas jednak Davis cieszył się uznaniem rockowej publiczności, dzięki swoim elektrycznym albumom "In a Silent Way" i "Bitches Brew". Jego koncerty w obu Fillmore'ach, gdzie występował przed rockowymi wykonawcami, również spotkały się z bardzo dobrym przyjęciem. Na szczęście większość z nich została profesjonalnie zarejestrowana i prędzej lub później wydana na płytach. Na pierwszy ogień poszła seria czerwcowych występów z nowojorskiego Fillmore East, wydana cztery miesiące później na dwupłytowym albumie "At Fillmore". W tamtym czasie Miles był już dobrze zgrany ze swoim nowym koncertowym septetem, w którego skład wchodzili Chick Corea, Dave Holland, Jack DeJohnette, oraz trzech świeżaków: saksofo

[Recenzja] Grateful Dead - "Wake of the Flood" (1973)

[Recenzja] Hawkwind - "Hawkwind" (1970)

Obraz
Hawkwind? Ach, to ten zespół, w którym grał Lemmy . Obawiam się, ze wiele osób kojarzy tę brytyjską grupę wyłącznie z faktem, że przez jej skład przewinął się późniejszy założyciel Motörhead. O Hawkwind warto pamiętać jednak z innych powodów. Jest to jeden z najważniejszych - obok Pink Floyd i Gong - przedstawicieli tzw. space rocka, jak również bardzo wpływowy zespół, którym inspirowali się tak różni wykonawcy, jak np. Sex Pistols, Ministry czy Monster Magnet. Zespół jest wciąż aktywny (z tylko jednym muzykiem grającym od samego początku - śpiewającym gitarzystą Davem Brockiem) i ma już na koncie ponad trzydzieści albumów długogrających. Tak naprawdę warto jednak znać tylko twórczość z lat 70., zwłaszcza ich pierwszej połowy. Później muzyka zespołu stawała się coraz nudniejsza i bardziej wtórna (a najgorszy okres przypadł na lata 80., gdy Brock próbował odświeżyć brzmienie poprzez wprowadzenie elementów heavy metalu i... muzyki disco). Debiutancki album Hawkwind, wydany w 1970

[Recenzja] Miles Davis - "Bitches Brew" (1970)

Obraz
Zaledwie siedem miesięcy po premierze przełomowego "In a Silent Way", Miles Davis wydał kolejne arcydzieło, które zmieniło oblicze muzyki. O ile na poprzednim albumie zatarł granicę między jazzem i rockiem, tak na "Bitches Brew" wywrócił wszystko do góry nogami, tworząc zupełnie nowy gatunek. Łączący w sobie swobodę jazzowych improwizacji, rockową dynamikę, oraz elementy muzyki hindustańskiej i afrykańskiej. Wszystko to wymieszane w takich proporcjach, że album nie przypomina niczego, co wcześniej lub później zarejestrowano. Choć wielu próbowało nagrać coś podobnego - "Bitches Brew" bez wątpienia należy do najbardziej wpływowych i inspirujących albumów w dziejach. Jego wpływu na późniejszą muzykę - czy to jazzową, czy rockową - nie da się przecenić. Materiał na ten podwójny longplay został zarejestrowany podczas trzydniowej sesji nagraniowej, mającej miejsce w dniach 19-21 sierpnia 1969 roku, w nowojorskim Columbia Studio B. Każdego dnia w studiu pr

[Recenzja] Frank Zappa - "Chunga's Revenge" (1970)

[Recenzja] ZZ Top - "First Album" (1971)

Obraz
Zanim muzycy ZZ Top zapuścili długie brody (ściślej mówiąc, zapuścili je gitarzysta i basista, gdyż perkusiście wystarczyło nazwisko Beard) i kompletnie skomercjalizowali swoją muzykę, stając się maskotkami MTV, byli jednym z najbardziej obiecujących zespołów z amerykańskiego południa. Nigdy nie grali szczególnie ambitnej ani oryginalnej muzyki, jednak na początku swojej działalności prezentowali całkiem przyjemną, energetyczną mieszankę bluesowych patentów, hardrockowego ciężaru i typowego dla southern rocka luzu. W sumie to zdanie wystarczyłoby za streszczenie całego "ZZ Top's First Album". Urozmaiceń tu niewiele, jest za to sporo rockowego czadu i naprawdę fajnych gitarowych popisów - chociażby w takich kawałach, jak "Shaking Your Tree", "Goin' Down to Mexico", "Neighbor, Neighbor", "Certified Blues", czy przede wszystkim "Brown Sugar". Ten ostatni zaczyna się bardzo niepozornie, by w dalszej części nabrać mocy