Posty

Wyświetlam posty z etykietą noise rock

[Recenzja] Half Empty Glasshouse - "The Exit Is Over There!" (2024)

Obraz
Płyta tygodnia 6.05-12.05 Mam wrażenie, że dopiero co recenzowałem debiut Half Empty Glasshouse - album "Restricted Repetitive Behaviour" ukazał się w październiku - a już do odsłuchu udostępnione zostało kolejne wydawnictwo tego nowozelandzkiego projektu. Znów niezwykle interesujące, choć zdecydowanie inne od poprzednika. Pierwsza płyta to udana i fascynująca próba zastosowania techniki dwunastotonowej - dodekafonii - w kompozycjach wywodzących się z noise rocka i post-punku. Tym razem stojący za tym projektem Charlie Jijari postanowił oddać hołd takim twórcom, jak Igor Strawiński, Dmitrij Szostakowicz i Ornette Coleman. Tym, co łączyło całą trójkę, było tworzenie postępowej muzyki, burzącej dotychczasowe zasady. A także reakcja niegotowej na nowe doznania publiczności. Paryska premiera baletu "Święto wiosny" Strawińskiego wywołała zamieszki wśród widzów; wielu z nich opuściło teatr odczuwając zniesmaczenie licznymi dysonansami i pogańską tematyką. Szostakiewicz po

[Recenzja] FACS - "Still Life in Decay" (2023)

Obraz
Po niedawnych albumach grup Half Empty Glasshouse i Sprain można śmiało powiedzieć, że w 2023 roku granie na pograniczu post-punku i noise rocka ma się bardzo dobrze. Oba zespoły reprezentują bardziej progresywne podejście do takiej muzyki, co ustawia dość wysoko próg wejścia. Bardzo przystępna okazuje się tymczasem najnowsza - wydana już w kwietniu - płyta chicagowskiego tria FACS. Grupa powstała w 2017 roku z inicjatywy śpiewającego gitarzysty Briana Case'a, basisty Jonathana van Herika oraz perkusisty Noah Legera. Do tej pory trio wydało już pięć albumów, z czego dwa najnowsze nagrano z basistką Alianną Kalabą. Niedługo jednak po zakończeniu prac nad "Still Life in Decay" do składu powrócił van Herik. To może oznaczać dla zespołu powrót do korzeni lub nowy początek. I chyba faktycznie przyda się taki reset, biorąc pod uwagę konsekwentne, narastające z każdą kolejną płytą pogrążanie się w mroku, czego apogeum stanowi tegoroczny album. Czytaj też:  [Recenzja] Sprain - &q

[Recenzja] Half Empty Glasshouse - "Restricted Repetitive Behaviour" (2023)

Obraz
Pełny tytuł debiutanckiego albumu tej anonimowej nowozelandzkiej grupy brzmi: "Restricted Repetitive Behaviour: An Experiment in the Application of Classical 12-Tone Technique to Contemporary Post-Punk Composition". W zasadzie trudno o bardziej zwięzły, a zarazem adekwatny opis zawartej tu muzyki. Warto jednak nieco rozwinąć zamysł stojący za tym wydawnictwem. Wspomniana w tytule technika dwunastotonowa, lepiej znana jako dodekafonia, to kompozytorska metoda, która rozwinęła się na początku XX wieku, w ramach tzw. drugiej szkoły wiedeńskiej skupionej wokół Arnolda Schönberga. Technika polega m.in. na wykorzystaniu w kompozycji wszystkich dwunastu dźwięków skali stosowanej w muzyce zachodniej, przy czym żaden dźwięk nie może się powtórzyć przed wybrzmieniem pozostałych. Twórcy stojący za projektem Half Empty Glasshouse postanowili wykorzystać ten sposób komponowania w muzyce stylistycznie bliskiej post-punku czy noise rocka. Wybór nieprzypadkowy, bo jak sami twierdzą, taka sty

[Recenzja] Sprain - "The Lamb as Effigy" (2023)

Obraz
"Everything Is Alive" Slowdive był zapewne - a z pewnością przeze mnie - najbardziej wyczekiwaną premierą poprzedniego piątku. Jednak najciekawszym nowym wydawnictwem okazał się zupełnie inny album. I to dość niespodziewanie, bo amerykański kwartet Sprain do tej pory nie był zbyt rozpoznawalny. Tymczasem jego drugi longplay "The Lamb as Effigy" zadebiutował na samym szczycie cotygodniowego rankingu tegorocznych płyt w serwisie Rate Your Music i mimo rosnącej liczby ocen utrzymuje bardzo wysoką średnią. Nie brakuje też pozytywnych recenzji na innych portalach muzycznych, które nie ograniczają się do mainstreamu. A mowa o wydawnictwie zespołu, który jeszcze trzy lata temu, na swoim poprzednim albumie "As Lost Through Collision", brzmiał po prostu jak kolejny naśladowca Slint, Unwound czy Duster, niewykazujący ambicji do zaprezentowania czegoś własnego. Tym razem słuchać jednak znaczy progres. Sprain na "The Lamb as Effigy or Three Hundred And Fifty XOXO

[Recenzja] Have a Nice Life - "Deathconsciousness" (2008)

Obraz
Nie lubię tak długich płyt. Choć 85 minut "Deathconsciousness" nie wydaje się znów tak długie, gdy dopiero co wróciło się z pięciogodzinnego seansu "Barbenheimera", swoją drogą zaskakująco udanego. A sam album, debiut amerykańskiego duetu Have a Nice Day, to jedno z najbardziej kultowych wydawnictw XXI wieku. Dwupłytowy album koncepcyjny, skupiony wokół tematyki śmierci i opowiadający o średniowiecznej sekcie, został nagrany w amatorskich warunkach, z budżetem wynoszącym niecały tysiąc dolarów. Pierwsza, niezależna edycja, licząca jakieś sto egzemplarzy, za to interesująco wydana w formie książki z fragmentem XVIII-wiecznego obrazu Jacques-Louisa Davida jako okładką, nie wzbudziła większego zainteresowania. Szybko jednak album stał się internetowym viralem, a jego sława dotarła do niektórych mediów muzycznych. Sami muzycy, widząc swoje dzieło w różnych podsumowaniach, byli zdziwieni, że ktoś traktuje ich jak prawdziwy zespół. Tom Macuga i Dan Barrett nie ukrywają sw

[Recenzja] Squid - "O Monolith" (2023)

Obraz
Od tego albumu zależało, czy Squid ugruntuje swoją pozycję jednego z najlepszych zespołów na współczesnej scenie rockowej, czy okaże się tylko sensacją jednego sezonu. Pierwszy album, "Bright Green Field" sprzed dwóch lat, to moim zdaniem najlepszy jak dotąd rockowy debiut XXI wieku. Jednocześnie nie jest to płyta pozbawiona wad - przede wszystkim zbyt długa, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że nie każdy utwór wnosi tam coś unikalnego. Squid na "O Monolith" musiał udowodnić, że jest w stanie powtórzyć to, czego na swoich drugich albumach dokonały zaprzyjaźnione, wywodzące się z tej samej londyńskiej sceny grupy black midi i Black Country, New Road. "Cavalcade" oraz "Ants From Up There" stanowią znaczny postęp względem swoich poprzedników, przebijając je choćby muzyczną dojrzałością, większą wyrazistością kompozycji czy wypracowaniem bardziej idiomatycznego stylu. Czy to się tu udało? Squid niewątpliwie poczynił istotne postępy pod każdym prakty

[Recenzja] Slint - "Spiderland" (1991)

Obraz
Nie podzielam dość powszechnych zachwytów nad rokiem 1991. A to dlatego, że kompletnie nie pociąga mnie ówczesny mainstream. Płyty, jakie wydały wówczas takie zespoły, jak Metallica, Nirvana, Pearl Jam, Red Hot Chili Peppers, U2, Queen czy, o zgrozo, Guns N' Roses, uchodzą dziś za klasykę rocka, jednak jest to zasługa kilku promowanych do porzygania kawałków, a nie jakiś głębszych walorów muzycznych. Bardzo przekonuje mnie natomiast to, co działo się wówczas poza rockowym mainstreamem, ewentualnie gdzieś na jego obrzeżach. Albumy takie, jak "Loveless" My Bloody Valentine, "Laughing Stock" Talk Talk, "Love's Secret Domain" Coil czy właśnie "Spiderland" Slint, dowodzą, że wciąż działy się wówczas ciekawe, inspirujące rzeczy, a rock mógł się jeszcze rozwijać, zamiast jedynie spoglądać sentymentalnie na lata 70. Premiera "Spiderland" w 1991 roku przeszła bez większego echa. W masowej świadomości album nie zaistniał, a nieliczne rece

[Recenzja] Kresy - "Lumer" (2023)

Obraz
Gdyby skupić się wyłącznie na kwestiach czysto muzycznych, można by pomyśleć, że to kolejny zespół ze sceny Windmill, który próbuje wypełnić pustkę po oryginalnym wcieleniu black midi. Trudno jednak zlekceważyć fakt, że teksty są tutaj śpiewane po polsku. Kresy to kwintet pochodzący wprawdzie nie z Kresów, a z Łodzi, który właśnie wydał swoje debiutanckie EP. "Lumer" to cztery energetyczne kawałki o dość nieprzewidywalnym, ale niegłupio pomyślanym przebiegu, stylistycznie utrzymane gdzieś pomiędzy noise rockiem, post-punkiem, math rockiem i post-hardcore'em, z odrobiną psychodelii w wolniejszych momentach. Uwagę zwraca bardzo sprawny warsztat instrumentalny piątki młodych muzyków, a chyba jeszcze lepsze wrażenie robią partie wokalne Jana Kępińskiego, przechodzące od melodeklamacji do znerwicowanego śpiewu i histerycznych wrzasków, sprawiając przy tym wrażenie wykonanych na luzie. Dobrze wiedzieć, że także na polskiej scenie rockowej działają też zespoły, które śledzą aktu

[Recenzja] Model/Actriz - "Dogsbody" (2023)

Obraz
Nie zanosi się na to, by w najbliższym czasie Sztuczna Inteligencja mogła zastąpić żywych recenzentów. Pomijam już styl tworzonych przez nią tekstów, bliższy raczej poziomu pracy domowej z późnej podstawówki. Dopóki SI nie nauczy się co najmniej weryfikowania prawdziwości dostępnych informacji oraz interpretowania faktów i umieszczania ich we właściwym kontekście, nie muszę obawiać się masowego wzrostu konkurencyjnych stron. Z ciekawości poprosiłem popularny ostatnio czat o napisanie recenzji debiutanckiego albumu Model/Actriz, czyli wydanego pod koniec lutego "Dogsbody". Trochę perfidny wybór, bo narzędzie nie ma dostępu do wiedzy po 2020 roku. Mimo tego otrzymałem zadziwiająco pewny siebie tekst, pełen konfabulacji, błędów merytorycznych i nieścisłości. Dowiedziałem się z niego choćby tego, że Model/Actriz to brytyjsko-australijski duet , który wprowadza nowe, świeże brzmienia na polską scenę muzyczną . Nie było nawet blisko. Grupę tworzy czwórka młodych muzyków z Brooklynu

[Recenzja] Unwound - "Leaves Turn Inside You" (2001)

Obraz
Co łączy reprezentujący nurt progresywnej elektroniki Heldon z death-metalowym Death i post-hardcore'owym Unwound? Na pewno więcej, niż mogłoby się wydawać. Każda z tych grup wydała po siedem albumów, z których niemal każdy kolejny - zawsze za wyjątkiem trzeciego, a w przypadku Unwound także czwartego - był interesującym rozwinięciem poprzedniego oraz dalszym poszerzaniem ram uprawianej stylistyki. Wieńczące ich dyskografie albumy "Stand By", "The Sound of Perseverance" i "Leaves Turn Inside You" są wręcz bezkonkurencyjne w swojej kategorii. W przypadku amerykańskiego tria Unwound - na tamtym etapie tworzonego przez śpiewającego gitarzystę Justina Trospera, basistę Verna Rumseya oraz perkusistkę Sarę Lund - okazuje się to tym bardziej imponujące, że mówimy o materiale trwającym dłużej niż jakiekolwiek inne ich wydawnictwo, bo blisko osiemdziesiąt minut. Album podzielono na dwa dyski, co ciekawe opisane numerami dwa i trzy. Muzycy sugerują w ten sposób,

[Recenzja] Just Mustard - "Heart Under" (2022)

Obraz
Irlandzki kwintet Just Mustard nie spieszył się z wydaniem drugiego albumu. Od premiery debiutanckiego "Wednesday" minęły już cztery lata. Warto było jednak czekać. Zespół przez ten czas dopracował swój styl, znacznie poprawił warsztat songwriterski i przeszedł do nieco większej - choć wciąż niezależnej - wytwórni, dzięki czemu nagrania odbyły się w bardziej profesjonalnych warunkach. Stylistycznie są to wciąż klimaty krążące wokół shoegaze'u, dream popu, noise rocka, post-punku, rocka gotyckiego, trip-hopu czy estetyki darkwave. Sami muzycy twierdzą natomiast, że w trakcie prac nad tym materiałem słuchali bardzo różnej muzyki, od nie aż tak dalekiego stylistycznie Bowery Electric, przez elektronicznych twórców w rodzaju Apex Twina, Boards of Canada, Andy'ego Stotta i Squarepushera czy eksperymentujących hip-hopowców z Death Grips, aż po poważnych kompozytorów Krzysztofa Pendereckiego i Belę Bartóka. Na ostateczny kształt "Heart Under" wpłynęła także pandemi

[Recenzja] Low - "HEY WHAT" (2021)

Obraz
Choć trudno w to uwierzyć, za jeden z najciekawszych tegorocznych albumów odpowiada rockowy zespół z blisko trzydziestoletnim stażem. Zdecydowana większość przedstawicieli tego gatunku w tak późnym okresie działalności ma już długą tradycję bycia własnym coverbandem. Zupełnie inaczej potoczyły się losy Low, który tak naprawdę dopiero niedawno zaczął się naprawdę rozwijać. I to w bardzo ciekawym kierunku. Wydany przed trzema latami "Double Negative" przyniósł drastyczną zmianę brzmienia, a najnowszy "HEY WHAT" idzie jeszcze o parę kroków dalej. W międzyczasie skład grupy zredukował się duetu, który tworzą Alan Sparhawk i Mimi Parker (prywatnie małżeństwo), choć nie mniej ważnym twórcą tego materiału okazuje się ponownie producent BJ Burton. Podobnie, jak poprzednio, kompozycje Low zyskały imponującą, a zarazem intrygującą oprawę brzmieniową. Z jednej strony pełno tu wszelkiego rodzaju zniekształceń, szumów, przesterów, zgiełku, glitchów i sam nie wiem czego jeszcze,

[Recenzja] Ride - "Going Blank Again" (1992)

Obraz
Drugi album Ride, "Going Blank Again", to całkiem udana kontynuacja debiutanckiego "Nowhere". Zespół zachował dotychczasowe elementy, tworzące jego styl, by wspomnieć tylko o ścianie dźwięku w stylu My Bloody Valentine, tanecznej rytmice i stadionowych melodiach bliskich The Stone Roses czy podpatrzonych u The Smiths partiach gitarowych. Jest to przy tym nieco bardziej różnorodny materiał, choć jednocześnie nie broniący się tak dobrze jako całość. Poprzeczkę bardzo wysoko ustawia ośmiominutowy "Leave Them All Behind", w którym zespół doprowadził swój styl do perfekcji, a bardziej rozbudowana forma nie wyklucza naprawdę dobrej, chwytliwej melodii. Później album już ani przez chwilę nie osiąga tego poziomu, co jednak wcale nie oznacza, że pozostałe utwory są dużo słabsze. Na ogół wypadają naprawdę fajnie, by wspomnieć tylko o tych najbardziej charakterystycznych, jak mocno  smithowska "Twisterella", subtelniejszy, nieco oniryczny "Chrome Wave

[Recenzja] Ride - "Nowhere" (1990)

Obraz
Shoegaze, styl zapoczątkowany przez grupę My Bloody Valentine, znalazł licznych naśladowców. Połączenie zgiełkliwego brzmienia z popowymi melodiami oraz onirycznym nastrojem okazało się całkiem niezłym pomysłem na granie, choć także dość ograniczającym. Kolejne zespoły nie zdołały poszerzyć ram tej stylistyki, a w rezultacie pamiętają dziś o nich tylko najbardziej zagorzali miłośnicy shoegaze’u. Zapewne na palcach jednej ręki dałoby się policzyć przedstawicieli, którym udało się szerzej zaistnieć. Należy do nich grupa Ride, założona u samego schyłku lat 80. Przez dwóch śpiewających gitarzystów, Andy’ego Bella i Marka Gardenera. Składu dopełnili basista Steve Querall oraz perkusista Laurence Colbert. Jako swoje główne inspiracje kwartet wymieniał My Bloody Valentine, The Stone Roses, Sonic Youth czy The Smiths, co doskonale słychać w jego twórczości. Ride dał się poznać szerokiej publiczności w 1990 roku. Na przestrzeni dwunastu miesięcy ukazały się kolejno trzy EPki, a następnie długog

[Recenzja] Sonic Youth - "Dirty" (1992)

Obraz
Ogromny sukces Nirvany i albumu "Nevermind" przetarł szlak do mainstreamu nie tylko innym grupom z Seattle, ale praktycznie całej rockowej alternatywie. Skorzystało na tym wiele starszych zespołów, którym z kolei wspomniane trio wiele zawdzięczało pod względem muzycznym. Latem 1991 roku Nirvana zabrała na europejskie występy dwie zasłużone dla undergroundu kapele, Dinosaur Jr. oraz Sonic Youth. Ci ostatni postanowili maksymalnie wykorzystać koniunkturę. Już sam tytuł kolejnego albumu, "Dirty", wywołuje konotacje z grunge'em. Jednak o intencjach zespołu świadczy przede wszystkim zaangażowanie do współpracy producenta Butcha Viga i inżyniera dźwięku Andy'ego Wallace'a, odpowiedzialnych wcześniej za zrealizowanie "Nevermind". Jednak Sonic Youth wcale nie próbuje naśladować tu młodszych kapel, a wszystkie podobieństwa wynikają stąd, że sam był dla nich inspiracją. Można wręcz odnieść wrażenie, że styl zespołu wyraźnie okrzepł. Kwartet nie odchodzi

[Recenzja] Sonic Youth - "Goo" (1990)

Obraz
"Goo" to debiut Sonic Youth w dużej wytwórni, a także pierwszy album zespołu, który odniósł istotny sukces komercyjny. Nazwa grupy po raz pierwszy pojawiła się na amerykańskiej liście sprzedaży, gdzie longplay doszedł do 96. miejsca. Jeszcze większy sukces udało się odnieść w Wielkiej Brytanii, osiągając 32. pozycję, a tym samym znacznie poprawiając wynik poprzedniego w dyskografii "Daydream Nation". Tak naprawdę to tamten album i dokonany na nim zwrot w stronę bardziej melodyjnego grania pomogły zaistnieć Sonic Youth w powszechnej świadomości. Jednak ograniczone możliwości dystrybucji nie przeszkodziły w odniesieniu większego sukcesu. Tym razem zespół otrzymał wsparcie wytwórni, która mogła zapewnić znacznie lepszą dystrybucję. Fani zespołu mogli jednak obawiać się, że ta współpraca oznacza zmianę dotychczasowej postawy muzyków i zaowocuje bardziej komercyjnym, konwencjonalnym materiałem. Na szczęście, wśród jedenastu zawartych tu utworów jedynie singlowy "Koo