Posty

[Recenzja] Siekiera - "Nowa Aleksandria" (1986)

Obraz
Na początku była Siekiera punkrockowa, która pomimo sukcesu na festiwalu w Jarocinie oraz całkiem sporego grona wielbicieli, nie przetrwała różnych tarć personalnych. Gitarzysta i twórca repertuaru Tomasz Adamski zdecydował się zachować nazwę dla swojego kolejnego projektu. Oprócz niego z wcześniejszych muzyków pozostał tylko basista Dariusz Malinowski, który objął też funkcję głównego wokalisty. Do składu dokooptowano perkusistę Zbigniewa Musińskiego oraz klawiszowca Pawła Młynarczyka. I tak powstała Siekiera nowofalowa, która w przeciwieństwie do poprzedniego wcielenia dorobiła się płytowego wydawnictwa (nagrania z pierwszego okresu wydano dopiero po wielu latach). Album "Nowa Aleksandria", znienawidzony przez wcześniejszych fanów, z czasem stał się prawdziwie kultową i wyjątkową pozycją polskiej fonografii. Na tle całej istniejącej wówczas muzyki nie prezentował się jednak zbyt oryginalnie. Zbyt ewidentne są tu zapożyczenia od Joy Division, Wire, a zwłaszcza Killing Joke (

[Recenzja] Dead Can Dance - "Spleen and Ideal" (1985)

Obraz
Całkiem szybko, bo już na drugim albumie, Dead Can Dance porzucił swoje pierwotne, mocno gitarowe brzmienie. "Spleen and Ideal" powstał zresztą w składzie zredukowanym do dwójki muzyków, Lisy Gerrard i Brendana Perry. W nagraniach towarzyszyli im liczni sesyjni instrumentaliści, odpowiadających za partie skrzypiec, wiolonczeli, puzonów oraz kotłów. Nie wiadomo natomiast na czym dokładnie zagrał podstawowy duet, gdyż zabrakło takiej informacji w opisie na okładce longplaya. Można jednak wyłapać różne elektryczne i akustyczne instrumenty, których brzmienie często kojarzy się z muzyką dawną, nierzadko tą z bardziej odległych rejonów świata. Jeśli już pojawia się gitara, to nigdy z nałożonym przesterem lub innymi efektami. Zachowany został natomiast gotycki nastrój eponimicznego debiutu, który idealnie koresponduje z brzmieniem stylizowanym lub przynajmniej wywołującym pewne skojarzenia z dawnymi epokami. Dead Can Dance dał tu jednocześnie podwaliny pod nowe nurty, którym nadano

[Recenzja] Sun Ra - "Days of Hapiness" (1979)

Obraz
"Days of Hapiness" to w bogatej dyskografii Sun Ra jedyny album nagrany w tak małym składzie. Mamy tu do czynienia z klasycznym jazzowym triem, obejmującym fortepian, kontrabas i perkusję. Lider nie zaprosił do nagrań członków swojej Arkestry, lecz zupełnie nowych współpracowników: basistę Hayesa Burneta oraz ukrywającego się pod pseudonimem Samarai Celestial bębniarza Erica Walkera. Pomiędzy muzykami pojawiała się jednak prawdziwa chemia. Doskonale na siebie wzajemnie oddziaływali, co świetnie słychać w każdym z tych pięciu, zarejestrowanych podczas jednego dnia utworów. Materiał daleki jest od radykalnych eksperymentów, z którymi przeważnie kojarzony jest Sun Ra. To jeden z jego bardziej przystępnych albumów, zawierający wyraźnie zaznaczone tematy i melodie, choć - w przeciwieństwie do poprzedniego "Lanquidity" - jest to muzyka zdecydowanie bardziej hermetyczna, która zainteresuje wyłącznie jazzowych odbiorców. Pomimo skromnego instrumentarium nie daje się tutaj o

[Recenzja] David Bowie - "Scary Monsters (and Super Creeps)" (1980)

Obraz
Album "Scary Monsters (and Super Creeps)" zamyka pewien okres w twórczości Davida Bowie. Czas jego największych sukcesów artystycznych, prawdziwe złote lata. Zaczęły się od "Station to Station", promowanego zresztą singlem o wymownym tytule "Golden Years". Tamten longplay jest jeszcze w znacznej części zakorzeniony w poprzednim wcieleniu artysty, który zapragnął konkurować z czarnoskórymi muzykami na gruncie soulu. Jednak tytułowe nagranie zapowiadało już przyszłe eksperymenty, w pełnej krasie zaprezentowane na tzw. Trylogii Berlińskiej. "Low" i "'Heroes'", a poniekąd też wydany pod nazwiskiem Iggy'ego Popa "The Idiot", okazały się doskonałym połączeniem kreatywnie zaaranżowanych piosenek oraz ambitnych nagrań instrumentalnych. Na ostatniej oficjalnej odsłonie trylogii , "Lodger", znalazły się już tylko te pierwsze. Jednak wydawnictwo pokazało, że Bowie naprawdę świetnie odnalazł się w czasach post-punku.

[Recenzja] Fripp & Eno - "(No Pussyfooting)" (1973)

Obraz
Do współpracy Roberta Frippa i Briana Eno doszło spontanicznie, lecz jej efekt odegrał znaczną rolę w rozwoju muzyki elektronicznej. Rok 1972 okazał się punktem zwrotnym w karierach obu muzyków Pierwszy z nich był niezadowolony z kierunku, w jakim zaczął zmierzać King Crimson po wydaniu albumu "Islands" - w połowie roku rozwiązał ówczesny skład i rozpoczął poszukiwania nowych muzyków. Drugi czuł natomiast, że posada klawiszowca Roxy Music za bardzo ogranicza jego artystyczną swobodę. Obaj potrzebowali czegoś nowego. We wrześniu wspomnianego roku Eno zaprosił Frippa do swojego domowego studia, gdzie zaprezentował mu skonstruowane przez siebie urządzenie, będące de facto dwoma połączonymi magnetofonami. Nie był to jego oryginalny wynalazek. Podobnych konstrukcji używali wcześniej różni przedstawiciele minimalizmu, jak Terry Riley, Steve Reich czy Pauline Oliveros. Jednak możliwości, jakie dawał ten sprzęt, zainteresowały Frippa na tyle, że od razu postanowił go wypróbować. Magn

[Recenzja] Larry Coryell - "Spaces" (1970)

Obraz
Cykl poświęcony jazzowym gitarzystom powiększa się o kolejne nazwisko, którego nie powinno w nim zabraknąć. Larry Coryell nie od razu wiązał swoją przyszłość z byciem muzykiem. Rozpoczął studia dziennikarskie, granie na gitarze traktując jako dodatkowe zajęcie. Wkrótce jednak postanowił poświęcić się wyłącznie muzyce. Najpierw trafił do zespołu Chico Hamiltona, a następnie nawiązał współpracę z Garym Burtonem. W tym samym okresie - była to druga połowa lat 60. - wielkie wrażenie zrobił na nim Jimi Hendrix. Pod jego wpływem zmienił swój sposób gry, stając się jednym z pionierów fuzji jazzu i rocka. Album "Out of Sight and Sound" z 1967 roku, nagrany przez założoną przez Coryella grupę The Free Spirits, bywa uznawany za pierwszą płytę jazz-rockową (jego historyczne znaczenie nie idzie jednak w parze z artystyczną wartością). Gitarzysta trzymał się stylistyki fusion przez znaczną część kariery, grając m.in. u boku Michała Urbaniaka czy Jacka Bruce'a, choć zdarzały mu się tak

[Recenzja] Godspeed You! Black Emperor - "G_d's Pee At State's End!" (2021)

Obraz
Dwie pozycje w pierwszej pięćdziesiątce ogólnego rankingu Rate Your Music to całkiem niezłe osiągnięcie. Zwłaszcza gdy mowa o wykonawcy, który działa kompletnie poza głównym nurtem, grając muzykę o zupełnie niekomercyjnym charakterze. Kanadyjski Godspeed You! Black Emperor to jednak prawdziwie kultowa kapela wśród wszelkiej maści hipsterów i specjalizujących się w niezalu krytyków. Szczerze przyznaję, że nie rozumiem tak wielkich zachwytów nad owymi dwoma albumami, zresztą najstarszymi w dyskografii grupy "F♯A♯∞" i "Lift Yr. Skinny Fists Like Antennas to Heaven!". Wypełnia je muzyka, która świetnie sprawdziłaby się chociażby w roli ścieżki dźwiękowej do jakiegoś filmu, trochę jednak zbyt rozwlekła, jednostajna i mało charakterystyczna, bym potrafił słuchać jej w skupieniu przez dłuższy czas. Nieco inne wrażenia mam jednak w przypadku najnowszego, dopiero co wydanego "G_d's Pee At State's End!". W zasadzie zespół stawia tu na sprawdzone rozwiązania

[Recenzja] Samla Mammas Manna - "Samla Mammas Manna" (1971)

Obraz
Samla Mammas Manna, używający też szyldów Zamla Mammaz Manna i Von Zamla, to kultowy, choć wciąż słabo znany zespół. Przez długi czas pozostawał praktycznie nieznany poza rodzimą Szwecją, gdyż tylko tam ukazywały się jego albumy. Trochę zmieniło się to pod koniec lat 70., gdy wspólnie z kilkoma innymi europejskimi grupami spoza głównego nurtu zapoczątkował ruch Rock in Opposition. Organizowane pod tą nazwą koncerty umożliwiły Szwedom dotarcie do słuchaczy z innych krajów. W porównaniu z pozostałymi założycielami RiO, muzyka grana przez Samla Mamams Manna ma zaskakująco wręcz przystępny charakter. Zdecydowanie bliżej jej do dokonań Franka Zappy lub niektórych przedstawicieli sceny Canterbury, niż zupełnie abstrakcyjnej, inspirowanej współczesną awangardą twórczości Henry Cow czy Univers Zero. Zawartość eponimicznego debiutu Samla Mammas Manna najłatwiej chyba określić jako połączenie rocka, jazzu i wygłupów. Znalazło się tutaj jedenaście stosunkowo krótkich, w większości instrumentalnyc