Posty

[Przegląd] Nie tylko Magma, czyli zeuhl warty uwagi

Obraz
Niezwykle rzadko się zdarza, by jakiś wykonawca wypracował sobie na tyle odrębny styl, by uznano go za zupełnie nowy podgatunek. Tak stało się jednak w przypadku francuskiej grupy Magma i muzycznych idei jej lidera, Christiana Vandera. Czerpiąc inspiracje ze współczesnej muzyki poważnej (Igor Strawinski, Carl Orff) i nowoczesnego jazzu (John Coltrane), a następnie przekładając je na elektryczne, kojarzone raczej z rockiem instrumentarium, stworzył zupełnie nową, niepodobną do innych odmianę rocka progresywnego. Do jej głównych cech charakterystycznych nalezą uwypuklone, transowe partie rytmiczne oraz wielogłosowe, quasi-chóralne partie wokalne w wymyślonym języku kobajańskim, ułatwiającym improwizację. Vander wymyślił też nazwę dla tego stylu - zeuhl, co po kobajańsku miało znaczyć niebiański . Choć Magma nigdy nie odniosła sukcesu na skalę światową, doczekała się licznych naśladowców, głównie we Francji i Japonii. Przy czym japoński zeuhl pojawił się nieco później, a ponadto dość isto

[Recenzja] Floating Points, Pharoah Sanders & The London Symphony Orchestra - "Promises" (2021)

Obraz
"Promises" to niewątpliwie najbardziej zaskakująca kooperacja ostatnich lat. Młody przedstawiciel sceny elektronicznej i jazzman z blisko sześćdziesięcioletnim doświadczeniem połączyli swoje siły, angażując jeszcze do współpracy orkiestrę o ponad stuletniej tradycji. Inicjatorem tego przedsięwzięcia był Pharoah Sanders, jeden z najwybitniejszych żyjących saksofonistów, znany m.in. ze współpracy z Sun Ra, Donem Cherrym oraz Johnem i Alice Coltrane'ami, a także z własnych płyt, jak słynna "Karma" czy "Black Unity". Gdy kilka lat temu usłyszał album "Elaenia", debiutanckie dzieło Sama Shepherda, lepiej znanego pod pseudonimem Floating Points, zapragnął nagrać coś wspólnie z Brytyjczykiem. Na przeszkodzie stały jednak inne zobowiązania Shepherda, zajętego pracą z różnymi wykonawcami i własną, obiecującą karierą (album "Crush" to, moim zdaniem, jedno z ciekawszych wydawnictw el-muzyki 2019 roku). Dopiero panująca od nieco ponad roku sytu

[Recenzja] Foudre! - "Future Sabbath" (2021)

Obraz
Muzyka elektroniczna we Francji ma długą i całkiem bogatą historię. Wciąż zresztą dopisywane są do niej nowe rozdziały. Przykładem na to może być grupa Foudre!, która niedawno opublikowała swoje piąte długogrające wydawnictwo, album "Future Sabbath". Jak dotąd zespół pozostaje praktycznie nieznany. Jednak połowa składu - Frédéric D. Oberland oraz Paul Régimbeau (działający głównie pod pseudonimem Mondkopf) - zaistnieli już dzięki innym swoim projektom. Ich najnowsza propozycja jest w stanie zainteresować zarówno miłośników współczesnej, jak i tej bardziej klasycznej elektroniki. W nagraniach wykorzystano analogowe syntezatory, melotron, ale też saksofon altowy czy różne egzotyczne instrumenty. Tytuł i okładka słusznie sugerują rytualny, okultystyczny klimat (swoją drogą, trudno uniknąć tu skojarzeń z zeszłoroczną serią EPek Janusza Jurgi, Spopielonego i Zguby o wspólnym tytule "Occultt" - ciekawe, czy to przypadek). Dwuczęściowy otwieracz albumu, "Liberation of

[Recenzja] Morawski Waglewski Nowicki Hołdys ‎- "Świnie" (1985)

Obraz
Sukces grupy Perfect okazał się dla tworzących ją muzyków ciężarem. Najbardziej znużony intensywną działalnością i odgrywaniem w kółko tych samych przebojów był jej lider, Zbigniew Hołdys. Na początku 1983 ogłosił decyzję o rozwiązaniu zespołu, które miało nastąpić po zakończeniu zaplanowanych koncertów. W międzyczasie rozpoczął pracę nad nowym projektem. Początkowo planował klasyczne rockowe trio w stylu Cream lub The Jimi Hendrix Experience. Ostatecznie w powstanie albumu "I Ching" było zaangażowanych kilkunastu muzyków, reprezentujących różne odmiany ówczesnego polskiego mainstreamu rockowego. Poszczególne utwory nagrywano w różnych składach, a w efekcie całości zdecydowanie brakuje spójnej wizji. Dwupłytowy album można potraktować jako ciekawostkę dla wielbicieli polskiego rocka lat 80. Podczas tamtych sesji okazało się, że Hołdysowi najlepiej gra się z trzema muzykami: perkusistą Wojciechem Morawskim (znanym m.in. z wczesnego wcielenia Perfect, grupy Breakout oraz współp

[Recenzja] Dead Can Dance - "Dead Can Dance" (1984)

Obraz
Debiutancki album Dead Can Dance to płyta bardzo inna od kolejnych, choć zawierająca już wiele typowej dla grupy elementów. W zasadzie można zawarte tu utwory podzielić na dwie grupy. Bardziej żywiołowe kawałki, jak instrumentalny otwieracz "The Fatal Impact" czy śpiewane przez Brendana Perry "The Trial", "Fortune", "East of Eden" i "A Passage in Time", to jeszcze wciąż granie o ewidentnie rockowym charakterze. Instrumentarium składa się w nich przede wszystkim z gitary, gitary basowej oraz perkusji, czasem w towarzystwie brzmień klawiszowych. Perry oraz złożona z basisty Paula Eriksona i perkusisty Petera Urlicha sekcja rytmiczna grają w bardzo postpunkowo-nowofalowy sposób, przesiąknięty gotyckim klimatem, wywołującym skojarzenia z dokonaniami Joy Division lub Bauhaus. Właśnie ten nastrój, ale też rozpoznawalny głos wokalisty, stanowią w zasadzie jedyny łącznik tych nagrań z późniejszymi dokonaniami Dead Can Dance. Jednak eponimiczny

[Recenzja] Sun Ra - "Lanquidity" (1978)

Obraz
"Lanquidity" to album szczególny w dyskografii Sun Ra. Artysta wyraźnie zwrócił się tutaj w stronę głównego nurtu i stylistyki fusion. Powstało jedno z najbardziej przystępnych dzieł w jego karierze, które jednak nie popada w przesadną komercyjność. Wręcz przeciwnie, to wciąż bardzo wysmakowana muzyka, która do tego wydaje się całkiem logiczną kontynuacją poprzednich albumów rzekomego przybysza z Saturna. Tu wciąż jest obecny ten kosmiczny klimat, a także zachowane zostało wiele innych elementów. Lider nie zrezygnował chociażby z bigbandowego składu - sama sekcja dęta liczy ośmiu muzyków, a to tylko połowa całego zespołu. Część instrumentalistów współpracowała z Sun Ra już od dawna, więc nie powinno dziwić, że powracają tu pewne rozwiązania z wcześniejszych płyt. Choć tym razem wszystko wydaje się bardziej poukładane i subtelniejsze. Zresztą wszystko zaczyna się od najbardziej nastrojowego nagrania tytułowego. Klawiszowy wstęp na elektrycznym pianinie nasuwa skojarzenia z &q

[Recenzja] David Bowie - "Lodger" (1979)

Obraz
"Lodger" stanowi domknięcie, a zarazem najbardziej kontrowersyjną odsłonę Trylogii Berlińskiej. Jako jedyna część tego cyklu nie zawiera ani jednego dźwięku zarejestrowanego w Berlinie. Większość materiału nagrano w szwajcarskim Mountain Studios w Montreux, we wrześniu 1978 roku, zaś dodatkowe partie dograno w marcu w nowojorskim Record Plant. Nie ma tu także żadnych instrumentalnych utworów, które tak dobrze sprawdziły się na dwóch poprzednich albumach. A jednak wyraźnie słychać, że "Lodger" to bezpośrednia kontynuacja "Low" i "'Heroes'", przepełniona dekadenckim klimatem ówczesnego Berlina, podobnie ambitna w kwestii brzmienia oraz aranżacji. To przecież wciąż dzieło tych samych twórców: Davida Bowie, Briana Eno i Tony'ego Visconti. W składzie nie zabrakło zaś sprawdzonych sidemanów Carlosa Alomara, George'a Murraya oraz Dennisa Davisa. Nie ma co prawda udzielającego się na "'Heroes'" Roberta Frippa, ale zastąp

[Recenzja] Lou Reed - "Transformer" (1972)

Obraz
The Velvet Underground wywarł niezaprzeczalny wpływ na rozwój muzyki rockowej. Jednak w czasie swojej działalności grupa pozostawała szerzej nieznana. Taki stan rzeczy, w połączeniu ze stopniowo spadającą jakością tworzonej muzyki, doprowadziły do odejścia z zespołu jednego z jego założycieli - śpiewającego gitarzysty Lou Reeda. Wkrótce potem grupa całkiem się posypała, a sam Reed na pewien czas zrezygnował z kariery muzyka, przyjmując pracę księgowego w firmie swojego ojca. Nie trwało to jednak długo. W ciągu kilku miesięcy muzyk podpisał kontrakt z RCA Records i wyjechał do Londynu, by zarejestrować pierwszy album solowy. Eponimiczny debiut - wypełniony w większości niewykorzystanymi utworami The Velvet Underground, a nagrany z pomocą m.in. muzyków Yes, Steve'a Howe'a i Ricka Wakemana - nie spotykał się z większym zainteresowaniem. I w zasadzie trudno się temu dziwić, gdyż płytę wypełnił mało porywający materiał, choć z samych kompozycji dałoby się wycisnąć więcej. Reed potrz