Posty

[Recenzja] Sun Ra - "Space Is the Place" (1973)

Obraz
Gdybym miał wskazać najlepsze płyty Sun Ra dla początkujących słuchaczy, wybrałbym "Space Is the Place" i trochę późniejszy "Lanquidity". Nie przypadkiem to właśnie te pozycje z jego bogatej dyskografii cieszą się największą popularnością. A przynajmniej tak sugeruje baza serwisu Rate Your Music. Oba wydawnictwa, choć całkiem inne, pokazują bardziej przystępne oblicze twórczości tego ekscentrycznego jazzmana. Zawierają muzykę o całkiem sporych walorach rozrywkowych, nie schodząc jednak z wysokiego poziomu artystycznego. "Space Is the Place" to być może najpełniejsze i najciekawsze dzieło zaliczane do estetyki afrofuturyzmu, zresztą stworzonej przez samego Sun Ra. To album z jednej strony głęboko odwołujący się do korzeni czarnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie inkorporujący elementy science fiction. Wystarczy spojrzeć na okładkę, która oczywiście wywołuje skojarzenia ze starożytnym Egiptem, ale ma też w sobie coś kosmicznego . Tytuło

[Recenzja] Univers Zero - "Uzed" (1984)

Obraz
Trzyletnia przerwa, dzieląca "Uzed" od poprzedniego w dyskografii Univers Zero albumu "Ceux Du Dehors", przyniosła wiele zmian. Przede wszystkim w składzie nie pozostał żaden z dotychczasowych muzyków, z wyjątkiem perkusisty i lidera Daniela Denisa oraz wracającego po przerwie Christiana Geneta. Nowi instrumentaliści wykazali się jednak doskonałym zrozumieniem specyficznej twórczości belgijskiego zespołu, który zachował swoją rozpoznawalność. Nie da się jednak ukryć, że "Uzed" to album wyjątkowo łatwy w odbiorze... Oczywiście, jak na Univers Zero. To wciąż muzyka silnie inspirowana XX-wieczną poważką, a szczególnie dokonaniami Igora Strawinskiego i Beli Bartoka, oparta w dużym stopniu na brzmieniach akustycznych, aczkolwiek wspartych mocną grą sekcji rytmicznej, dodającej rockową dynamikę. Tym razem jednak utwory wydają się jakby trochę mniej skomplikowane - wciąż jednak bardziej złożone i abstrakcyjne od zdecydowanej większości muzyki rockowej - a na pewn

[Recenzja] My Bloody Valentine - "EP's 1988-1991" (2012)

Obraz
Przez pierwsze kilkanaście lat działalności My Bloody Valentine wydali tylko dwa pełne albumy. Jednak muzycy chętnie publikowali też mniejsze wydawnictwa. O ile pierwsze EPki są raczej tylko ciekawostką, pokazującą ewolucję zespołu zanim doszedł do stworzenia własnego stylu, tak te późniejsze zawierają materiał, który nie ustępuje temu z dużych płyt. I właśnie te utwory zgromadzono na kompilacji o wszystko mówiącym tytule "EP's 1988-1991". Znalazł się tutaj komplet nagrań z płytek "You Made Me Realise", "Feed Me with Your Kiss", "Glider" oraz "Tremolo". Na dwupłytowym wydaniu winylowym kawałki z każdej EPki zajmują jedną stronę płyty. Ciekawiej jednak wypada wersja kompaktowa, do której dołączono inne utwory spoza albumów, w tym trzy wcześniej niepublikowane. Trudno wyobrazić sobie lepsze uzupełnienie "Isn't Anything" i "Loveless" (nawet jeśli część materiału się powtarza). " You Made Me Realise"  (

[Recenzja] Grant Green - "Idle Moments" (1965)

Obraz
Mówiąc o jazzowych gitarzystach nie można nie wspomnieć Granta Greena. Może i sam instrument nie należy do najczęściej obecnych w tym gatunku, niemniej jednak wielu grających na nim muzyków zapisało się w ścisłym kanonie. Green zawdzięczał to nie tylko talentowi, ale też ciężkiej pracy. W samych latach 60. nagrał materiał na ponad dwadzieścia solowych albumów (wiele z nich ukazało się już po śmierci artysty), znajdując też czas na sesje w roli sidemana, m.in. u boku Herbiego Hancocka, Lee Morgana (na znakomitym "Search for the New Land"), Donalda Byrda czy Larry'ego Younga. Tak intensywny tryb życia umożliwiały gitarzyście różne wspomagacze. Jednak nałóg narkotykowy szybko wyniszczał jego organizm. Od końca wspomnianej dekady był już trochę mniej aktywny, aczkolwiek wciąż dużo nagrywał i koncertował, wbrew zaleceniom lekarzy. Zmarł na początku 1979 roku, czego bezpośrednią przyczyną był atak serca. Za największe dzieło Greena uważa się "Idle Moments". Był to jed

[Recenzja] Frank Zappa - "Sleep Dirt" (1979)

Obraz
"Sleep Dirt" to kolejny, po wydanym cztery miesiące wcześniej "Studio Tan", zbiór nagrań niewykorzystanych na poprzednich albumach. Pięć z siedmiu zawartych tu utworów - z wyjątkiem "Time Is Money" i tytułowego - Frank Zappa planował umieścić na czteropłytowym wydawnictwie "Läther". Wydawca, moim zdaniem słusznie, rozbił ten materiał na cztery osobne longplaye. Sam artysta nie miał praktycznie żadnego wpływu na ich kształt. Odrzucono chociażby jego sugestię, by recenzowany tu zbiór zatytułować "Hot Rats III", pomimo potencjalnych korzyści merkantylnych, jakie mogłoby to zapewnić. Akurat taką decyzję wytwórni trudno mieć za złe. "Sleep Dirt" co prawda nawiązuje do jazz-rockowej stylistyki "Hot Rats" i "Waka/Jawaka" (nieformalnego "Hot Rats II"), jednak pod względem jakościowym ustępuje im znacząco. Większość materiału powstała w grudniu 1974 roku, podczas prac nad albumem "One Size Fits All&qu

[Recenzja] Frank Zappa - "Studio Tan" (1978)

Obraz
Zappa miał ambitne plany na następcę "Zoot Allures". Chciał opublikować czteropłytowy album "Läther", składający się zarówno z materiału studyjnego, jak i koncertowego. Nietrudno domyślić się, jak na ten pomysł zareagował wydawca. Zasłaniając się różnymi zapisami w umowie, wymusił rozbicie tego wydawnictwa na cztery tematyczne albumy, na których ostateczny kształt artysta nie miał większego wpływu. Wszystkie cztery wydano w okresie od marca 1978 do maja 1979 roku. Dwa z nich zawierają nagrania koncertowe - na każdym opublikowano fragmenty innego występu. "Zappa in New York" nie odbiega daleko od jego dokonań z połowy lat 70., natomiast "Orchestral Favorites" stanowi niezbyt udaną próbę zmierzenia się z muzyką poważną. Nagrania studyjne rozdzielono z kolei na "Studio Tan" oraz "Sleep Dirt". Na ten drugi, wydany później, trafiły wyłącznie instrumentalne kawałki, często o bardziej jazzowym charakterze. Pierwszy zaś wypełnia bardz

[Recenzja] Bob Dylan & The Band - "The Basement Tapes" (1975)

Obraz
Latem 1967 roku wracający do zdrowia po wypadku motocyklowym Bob Dylan oraz muzycy jego koncertowego składu, lepiej znani jako The Band, zamieszkali w dużym różowym domu w Woodstock. Przez kilka tygodni jamowali, komponowali, a także rejestrowali muzykę w studiu, które urządzili w piwnicy. Efektem było zapisanie kilometrów taśm. Wiadomo, że nagrano ponad sto utworów, nowych i starych, własnych i cudzych. Niektóre w kilku wersjach. Sesje te przez lata obrosły legendami. Część taśm dość szybko wyciekła. Kilka nagrań już w 1969 roku - wraz z innym, dużo starszym materiałem - trafiło na wydawnictwo o tytule "Great White Wonder", jeden z pierwszych i najsłynniejszych bootlegów. Później zaczęły wypływać kolejne nagrania, budząc bardzo duże zainteresowanie. Nie tylko wśród zwykłych wielbicieli Dylana, ale też innych muzyków. Własne wersje piwniczych utworów nagrali m.in. The Byrds, Fairport Convention, Brain Auger and the Trinity, Manfred Mann czy w końcu The Band, który na swoim d

[Przegląd] Nowości płytowe 2020 (część 4/4)

Obraz
W ostatnim czasie pojawiło się tu kilka recenzji premierowych wydawnictw. Te teksty nie wyczerpują jednak tematu ciekawych płyt, jakie wydano w ostatnich miesiącach. Nie jestem w stanie poświęcić im wszystkim tyle uwagi, ile potrzeba na napisanie pełnej recenzji. Dlatego przedstawiam je w czwartym i ostatnim przeglądzie tegorocznych nowości. Pojawienie się tego cyklu miało przede wszystkim zmotywować mnie do tego, bym zaczął w większym stopniu skupiać na nowych wydawnictwach. Miało to być przejściowe rozwiązanie, przed zwieszeniem liczby premierowych recenzji. Chciałbym, by w przyszłym roku pojawiało się ich tak dużo, jak w ostatnich tygodniach. Będzie to, oczywiście, zależeć od ilości wartych opisania albumów. Prawdopodobnie nie zrezygnuję całkiem z tego typu przeglądów, choć mogą przybrać inną formę lub zmieni się częstotliwość ich publikowania. AC/DC - "Power Up" Wydany: 13.11 | hard rock Żartuję. Nawet tego nie słuchałem. I bez tego doskonale wiem, co zawiera ten album. Z