[Recenzja] My Bloody Valentine - "Loveless" (1991)
"Loveless" to jeden z najsłynniejszych i najbardziej inspirujących albumów lat 90., być może najświetniejsze dokonanie ówczesnego mainstreamu. My Bloody Valentine, a właściwie Kevin Shields, doprowadził tutaj do perfekcji stylistykę znaną już debiutanckiego "Isn't Anything" i okolicznych EPek. To tutaj osiągnięty został doskonały balans pomiędzy zgiełkiem a przystępnością, eksperymentem i przebojowością, nostalgią oraz żywiołowością. Dojście do takiego efektu pochłonęło znacznie więcej czasu niż spodziewał się wydawca, planujący dla zespołu pięciodniowy pobyt w studiu. Sesje ciągnęły się przez blisko trzy lata, od lutego 1989 do września 1991 roku, w dziewiętnastu różnych studiach i z pomocą licznych inżynierów dźwięku. Muzycy jednak nie próżnowali, bo w międzyczasie z nagrywanego materiału dało się wykroić dwie EPki: "Glider" (kwiecień 1990) i "Tremolo" (luty 1991). Obie zostały bardzo dobrze przyjęte i rozbudziły apetyt na pełnowymiarow