Posty

[Recenzja] Stephan Micus - "Implosions" (1977)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki Stephan Micus to niemiecki multiinstrumentalista, którego twórczość najprościej można określić jako muzykę świata. Artysta nie posiada formalnego wykształcenia muzycznego, jest samoukiem. Po ukończeniu szkoły średniej zaczął podróżować po świecie, przede wszystkim tych bardziej egzotycznych krajach, kolekcjonując pochodzące stamtąd instrumenty i ucząc się na nich grać od lokalnych muzyków. Zawsze jednak próbował wypracować własny sposób gry, aby stworzyć swój własny świat dźwięków. W 1976 roku, po kilku latach praktyki, Micus wydał swój pierwszy album, zatytułowany "Archaic Concerts". Jednak większy rozgłos przyniósł mu dopiero wydany rok później, nakładem należącej do Manfreda Eichera wytwórni JAPO (oddziału ECM), album "Implosions". Dość ciekawe jest samo wydanie wersji winylowej. W kopercie, poza samą płytą, umieszczono także tekturową wkładkę, na której znalazły się zdjęcia używanych przez Micusa instrumentów, wraz

[Artykuł] Filmowe podsumowanie roku 2019

Obraz
Pod koniec ubiegłego roku planowałem przygotowanie czterech podsumowań: trzech muzycznych (lat 2019 i 1969, dekady 2010-19) oraz jednego filmowego (rok 2019). Dwa pierwsze, tradycyjnie publikowane co roku, doszły do skutku. Na dwa dodatkowe zabrakło już czasu. W przypadku posumowania filmowego dość dużo czasu zajęło mi, zanim obejrzałem wszystkie zaplanowane filmy. Długo zastawiałem się też, czy powinienem wykraczać na tej stronie poza tematykę muzyczną - argumentem za tym, by to zrobić, jest jej nazwa, nie precyzująca o jakie chodzi recenzje, a także fakt, że tematyka filmowa wielokrotnie przewijała się w komentarzach. Pozostał więc tylko problem z brakiem czasu na napisanie większego tekstu. To się jednak zmieniło w związku z obecną sytuacją i akcją #zostańwdomu. Nie mam pojęcia, czy to rok 2019 był wyjątkowo dobry dla kina, czy też miałem szczęście dowiedzieć się o istnieniu większej liczby udanych filmów, niż w latach poprzednich. Tak czy inaczej, nie miałem większych prob

[Recenzja] Jackie McLean - "Let Freedom Ring" (1963)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki Jeśli chodzi o jazz, to ostatnio skłaniam się raczej ku jego akustycznej odmianie - ale ani tej z głównego nurtu, ani tej najbardziej radykalnej. Raczej takiej utrzymanej pomiędzy tymi dwoma podejściami, czerpiącej z nich to, co najlepsze. Łączącej duże ambicje i wyrafinowanie oraz niekonwencjonalne nastawienie, z mimo wszystko sporym szacunkiem do jazzowej tradycji i ogólną przystępnością. Tego typu granie najczęściej określane jest jako avant-garde jazz lub post-bop. Właśnie taką muzykę przynosi album "Let Freedom Ring" Jackiego McLeana. Pomijając bardzo standardową balladę "I'll Keep Loving You" z repertuaru Buda Powella (nagraną przez niego w 1949 roku), znalazły się tutaj trzy porywające kompozycje lidera, które fantastycznie godzą przywiązanie do hard-bopowych korzeni i wyraźne wycieczki w stronę free jazzu, słyszalne przede wszystkim w agresywnym brzmieniu oraz swobodnej strukturze kompozycji. Album został

[Recenzja] Hawkwind - "Doremi Fasol Latido" (1972)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki Opisywanie dorobku Hawkwind zakończyłem jakiś czas temu na dwóch pierwszych albumach. Mogło to prowadzić do przekonania, że zespół nie nagrał już później nic godnego uwagi. W rzeczywistości, tych najlepszych albumów jeszcze nie zrecenzowałem. Po prostu skupiłem się na innych, moim zdaniem ciekawszych, wykonawcach. Hawkwind nie zalicza się do moich ulubionych przedstawicieli kosmicznego rocka, który w wykonaniu tej grupy brzmi bardzo topornie i surowo. Zdecydowanie preferuję bardziej finezyjne i lepiej - a przynajmniej bardziej kreatywnie - zagrane dokonania Gong, Ash Ra Tempel, Tangerine Dream czy wczesnego Pink Floyd. Hawkwind to natomiast taki space rock dla wielbicieli hard rocka, kładący nacisk przede wszystkim na gitarowy czad, a dopiero później na kosmiczny klimat, budowany za pomocą bardzo prostych środków - riffowych repetycji i świergotu syntezatorów. Na "Doremi Fasol Latido", trzecim albumie w dyskografii zespo

[Recenzja] Magma - "Merci" (1984)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki "Merci", jedyny studyjny album Magmy wydany w latach 80., to najbardziej kontrowersyjne wydawnictwo w dorobku francuskiej grupy. Przez większość wielbicieli i krytyków uznawany za najsłabszą pozycję w dyskografii. Wszystko dlatego, że bardzo mocno odbiega od wcześniejszej (ale i późniejszej) twórczości. Nie powinno to być jednak zaskoczeniem, bo Christian Vander zmierzał w tym kierunku już od czasu "Attahk", a może nawet "Üdü Ẁüdü". O ile jednak wcześniej funkowo-soulowe wpływy oraz elektroniczne brzmienia były tylko dodatkiem do zeuhlowej stylistyki, tak tutaj wysuwają się na pierwszy plan. Uwagę zwracają anglojęzyczne tytuły - po raz raz pierwszy na płycie Magmy zrezygnowano ze stworzonego na potrzeby zespołu języka kobajańskiego. Jednak to nic przy zmianach, jakie nastąpiły w samej muzyce. Dużą część albumu charakteryzuje funkowa lub nawet dyskotekowa rytmika, roztańczone partie dęciaków, chwytliwe melodie

[Recenzja] Max Roach - "We Insist!" (1961)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki Gdyby popularność szła w parze z zasługami dla muzyki, nie musiałbym dzisiaj przybliżać, kim był Max Roach. A był jednym z pionierów bebopu oraz jednym z najwybitniejszych i najbardziej cenionych jazzowych perkusistów. Z perkusji uczynił instrument równie ważny, co pozostałe, a nie tylko odmierzacz czasu. Wziął udział w nagraniu kilkuset albumów. W swojej ponad sześćdziesięcioletniej (od połowy lat 40. niemalże do śmierci w 2007 roku) niejednokrotnie współpracował z innymi wielkimi muzykami, jak chociażby Charlie Parker, Dizzy Gillespie, Duke Ellington, Thelonious Monk, Miles Davis, Sonny Rollins, Charles Mingus, Eric Dolphy... To tylko niektórzy z naprawdę długiej listy. Wystarczy zresztą spojrzeć na listę płac albumu "We Insist!", na której znaleźli się m. in. Coleman Hawkins, Booker Little, Michael Olatunji czy Julian Priester. A sam album "We Insist!" to jedno z najciekawszych przedsięwzięć perkusisty. Już sam podt

[Recenzja] Faust - "Faust" (1971)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki Gdybym miał przygotować listę najważniejszych grup krautrockowych, zamieściłbym na niej na pewno Amon Düül II, Ash Ra Tempel, Can, Embryo, Faust, Kraftwerk, Neu!, Popol Vuh i Tangerine Dream. Można polemizować, które jeszcze zespoły powinny się na niej znaleźć. Natomiast te wymienione bez wątpienia należą do najbardziej istotnych, a ich dokonania dają bardzo dobre (choć wciąż nieco niepełne) pojęcie o całym nurcie. O większości z nich już tu pisałem. Pora zatem na przybliżenie twórczości kolejnego. Faust to jeden z najbardziej oryginalnych, najdziwniejszych, ale i najbardziej wpływowych przedstawicieli krautrocka. Zespół powstał w dość nietypowych, jak na tamte czasy i taką muzykę, okolicznościach. Na początku lat 70. wspomniany nurt cieszył się już sporym zainteresowaniem, także poza granicami Niemiec Zachodnich - przede wszystkim w Wielkiej Brytanii (choć to właśnie tamtejsi dziennikarze wymyślili niezbyt pochlebne określenie niemiecki

[Recenzja] The Mothers - "The Grand Wazoo" (1972)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki "The Grand Wazoo" powstał podczas tych samych sesji, na przełomie kwietnia i maja 1972 roku w kalifornijskim Paramount Studios, co wydany nieco wcześniej "Waka/Jawaka". Frank Zappa miał wówczas przerwę od koncertowania, wymuszoną obrażeniami po zepchnięciu i upadku ze sceny podczas londyńskiego występu w grudniu poprzedniego roku. Muzyk zawsze przejawiał dużą aktywność w tworzeniu nowego materiału i nie znosił bezczynności, dlatego tak szybko zabrał się do pracy, czego efektem były aż dwa albumy. W ogólnym zamyśle bardzo do siebie podobne - wypełniała je głównie instrumentalna muzyka o jazz-rockowym charakterze, nagrana z pomocą bardzo rozbudowanego składu - ale bezsprzecznie stanowiące odrębne, zamknięte dzieła. Co dodatkowo podkreśla fakt, że "Waka/Jawaka" ukazał się pod nazwiskiem Zappy, a "The Grand Wazoo" - pod szyldem The Mothers. Drugi z tych albumów różni się od swojego poprzednika chociażby