Posty

[Recenzja] Freddie Hubbard - "Red Clay" (1970)

Obraz
Freddie Hubbard to jeden z najsłynniejszych - i najlepszych - jazzowych trębaczy. Jako lider zadebiutował w 1960 roku, mając zaledwie dwadzieścia dwa lata, albumem "Open Sesame". Choć zawarta na nim muzyka właściwie nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle ówczesnego jazzu, zwróciła uwagę na młodego muzyka. Zainteresowanie wykazał nawet sam Ornette Coleman, który zaprosił go do udziału w nagraniu bardzo przełomowego, jak się miało okazać, "Free Jazz: A Collective Improvisation". W ciągu kolejnych lat trębacz występował także na płytach m.in. Erica Dolphy'ego, Johna Coltrane'a, Herbiego Hancocka i Wayne'a Shortera, jednocześnie nagrywając także pod własnym nazwiskiem. Jako solista nigdy jednak nie pozwalał sobie na takie szaleństwa, jak wyżej wymienieni artyści - zawsze trzymał się mainstreamu, co jednak nie przeszkadzało mu wydawać naprawdę solidnych albumów (do najsłynniejszych z nich należą "Ready for Freddie" i "Hub-Tones",

[Recenzja] Lonker See - "One Eye Sees Red" (2018)

Obraz
Obecny rok przyniósł już wiele interesujących wydawnictw. Oczywiście, trzeba ich szukać poza mainstreamem. W Polsce w wydawaniu ambitnej, niszowej muzyki specjalizuje się przede wszystkim wytwórnia Instant Classic (mająca w swoim katalogu takich wykonawców, jak Saagara, Lotto, czy Alameda). Parę miesięcy temu jej nakładem ukazał się drugi pełnoprawny album gdyńskiego Lonker See, zatytułowany "One Eye Sees Red". To bez wątpienia jeden z ciekawszych rodzimych zespołów. Jego inspiracje sięgają od space rocka, przez klasyczny rock progresywny, aż po jazz rock, a momentami nawet fusion czy free jazz. Mimo tak wiekowych wpływów, twórczość Lonker See brzmi bardzo świeżo i nowocześnie. Na album składają się tylko trzy utwory: dwa osiągające długość niemal dwudziestu minut i jeden zdecydowanie krótszy. Razem czterdzieści minut muzyki - bardzo klasycznie, jak przed kompaktową rewolucją (niestety, "One Eye Sees Red" w przeciwieństwie do wielu innych wydawnictw Instant

[Recenzja] Miles Davis - "At Newport 1955-1975" (2015)

Obraz
Po blisko roku opisywania dyskografii Milesa Davisa, a właściwie jej najwybitniejszych momentów, nadeszła pora na ostatnią recenzję. Świetnie się złożyło, że będzie w niej omówione właśnie to wydawnictwo. Boks "At Newport 1955-1975", zbierający nagrania z występów trębacza na Newport Jazz Festival to doskonałe podsumowanie tytułowego etapu w jego twórczości - najbardziej kreatywnego dwudziestolecia, w ciągu którego powstały wszystkie jego największe dzieła. Zresztą to właśnie występ z 1955 roku był początkiem tego wspaniałego okresu. To właśnie po tym koncercie wytwórnia Columbia zaproponowała Davisowi lukratywny kontrakt, czego efektem było zebranie przez trębacza składu zwanego Pierwszym Wielkim Kwintetem. Z kolei występ z 1975 roku to ostatnie znane nagranie Milesa sprzed kilkuletniej przerwy w działalności, po której już nigdy nie udało mu się wrócić do formy. Mamy tu więc symboliczny początek i koniec szczytowego okresu twórczości tego genialnego muzyka. I wiele wię

[Recenzja] Iceage - "Beyondless" (2018)

Obraz
"Beyondless" to czwarty album duńskiej grupy post-punkowej, Iceage. Wydany po niemal czteroletniej przerwie, jest dowodem większej dojrzałości muzyków. Szczeniacka agresja  i prostota poprzednich wydawnictw została zastąpiona przez dobre melodie i pomysłowe aranżacje. W recenzjach pojawiają się - zupełnie nietrafione - porównania do twórczości Nicka Cave'a, The Stooges i New York Dolls. Ja słyszę tu przede wszystkim wpływ takich grup, jak The Modern Lovers i Material. Z pierwszą z nich Duńczyków łączy przede wszystkim nonszalancki śpiew Eliasa Bendera Rønnenfelta i spora melodyjność. Z drugą - wpływy jazzowe i udział sekcji dętej w niektórych kawałkach (nie ma jednak nic wspólnego jej z awangardowym i eksperymentalnym podejściem). "Beyondless" zawiera sporą dawkę naprawdę melodyjnego i energetycznego grania (np. "Hurrah", "Plead the Fifth"). Bardzo fajnie brzmi połączenie gitarowego czadu z dęciakami ("Pain Killer", "The

[Recenzja] Ornette Coleman - "The Shape of Jazz to Come" (1959)

Obraz
Rok 1959 był jednym z najlepszych i najważniejszych dla jazzu. To wtedy nagrane (i w większości wydane) zostały takie przełomowe albumy, jak "Kind of Blue" Milesa Davisa, "Time Out" Dave'a Brubecka, "Giant Steps" Johna Coltrane'a, "Mingus Ah Um" Charlesa Mingusa, czy bohater niniejszej recenzji, "The Shape of Jazz to Come" Ornette'a Colemana - jednego z największych innowatorów jazzu, twórcy free jazzu. To trzeci album saksofonisty, ale pierwszy będący wyraźnym odejściem od stylistyki bopowej. "The Shape of Jazz to Come" został nagrany w ciągu jednego dnia, 22 maja 1959 roku. Liderowi towarzyszy tu skład złożony z grającego na kornecie Dona Cherry'ego, basisty Charliego Hadena i perkusisty Billy'ego Higginsa. Album pierwotnie miał zostać zatytułowany "Focus on Sanity", od tytułu jednego z utworów, ale producent Nesuhi Ertegun wymusił jego zmianę na ten powszechnie znany. Jakże adekwatny i p

[Recenzja] Radiohead - "Amnesiac" (2001)

Obraz
Nagrany w trakcie tej samej sesji, co "Kid A", "Amnesiac" jest nieco bardziej przystępnym albumem. Tym razem nie zabrakło kawałków z komercyjnym potencjałem, czego najlepszym przykładem singlowe (bo z tego albumu dało się wybrać single) "Pyramid Song", "Knives Out" i "I Might Be Wrong". Dwa pierwsze to powrót do bardziej konwencjonalnego grania i smęcenia, z jakiego grupa była znana przed wydaniem "Kid A". Takich utworów jest tu zresztą więcej ("You and Whose Army?", "Morning Bell/Amnesiac"). Ale już "I Might Be Wrong" świetnie łączy nośną melodię z nowoczesną, elektroniczną aranżacją i ciekawym rytmem. Takich nagrań też jest tu więcej. Przede wszystkim wspaniały otwieracz "Packt Like Sardines in a Crushd Tin Box" z industrialną warstwą rytmiczną, fajnym brzmieniem elektroniki i zaskakująco dobrym, niższym śpiewem Thoma Yorke'a. Intrygująco wypada zanurzony w smyczkowych i elekt

[Recenzja] Herbie Hancock - "Flood" (1975)

Obraz
"Flood" to ostatni album Herbiego Hancocka zarejestrowany ze składem Head Hunters (poszerzonym o gitarzystę Dewayne'a McKnighta). Zespół kontynuował działalność bez swojego lidera, a poszczególni muzycy często dalej występowali na jego solowych albumach. Dwupłytowy "Flood" został zarejestrowany podczas dwóch tokijskich koncertów, 28 czerwca i 1 lipca 1975 roku (a więc już po nagraniu, ale jeszcze przed wydaniem "Man-Child"). Początkowo longplay został wydany wyłącznie w Japonii (jak wiele zarejestrowanych tam koncertówek), ale parę lat temu doczekał się premiery także w Europie i Stanach. Album rozpoczyna się od solowego popisu Herbiego - utworu "Maiden Voyage" zagranego w większości na samym pianinie akustycznym. W takiej ascetycznej wersji podoba mi się nawet bardziej - udało się tutaj uzyskać naprawdę przepiękne brzmienie pianina. Dopiero w końcówce dołączają pozostali instrumentaliści - Bennie Maupin grający ładne solo na flecie i

[Recenzja] Ghost - "Prequelle" (2018)

Obraz
Zespół Ghost od niemal dekady jest wrzodem na dupie wszystkich prawdziwych metalowców, nie potrafiących pojąć, jak grupa o takim image'u (włączając w to okładki płyt) może nie grać ekstremalnego metalu, a żartobliwą mieszankę ciężkich riffów i ewidentnie popowych melodii. Na swoim najnowszym, czwartym już albumie, zatytułowanym "Prequelle", Tobias Forge i jego ekipa Bezimiennych Upiorów idą jeszcze dalej w stronę popu. Gitary wyraźnie ustępują tu miejsca instrumentom klawiszowym, nadającym bardzo ejtisowego klimatu. Zespół od zawsze jednak potrafił umiejętnie czerpać z kiczu w taki sposób, aby kicz ten nie irytował, a bawił. Trzeba oczywiście załapać taką konwencję. Ja jednak mam słabość do dobrych melodii, a pod tym względem Ghost zawsze był bezkonkurencyjny wśród retro-rockowych zespołów. I nie inaczej jest na najnowszym longplayu. Czy to w tych nielicznych cięższych momentach ("Rats", "Faith"), czy tych bardziej pogodnych i piosenkowych (&qu