Posty

[Recenzja] Cargo - "Cargo" (1972)

Obraz
Holenderski Wishbone Ash. Tak najprościej można opisać należącą do nieznanego kanonu rocka grupę Cargo. Skojarzenia z angielskim zespołem wywołują przeplatające się partie dwóch gitar solowych i pulsujące partie basu, oraz charakterystyczne dla lat 70. brzmienie. Zespół pozostawił po sobie tylko jeden longplay, a także parę singli i EPek, wydanych jeszcze pod szyldem September. Album "Cargo" ukazał się w 1972 roku i przeszedł praktycznie niezauważony. Dopiero kompaktowa reedycja z 1993 roku zwróciła na dawno już nieistniejący zespół uwagę szerszego grona miłośników klasycznego rocka. Longplay wypełniają zaledwie cztery, w większości rozbudowane kompozycje, o dość swobodnych, raczej jamowych strukturach. Dominuje instrumentalne granie, z długimi solówkami braci De Hont, podpartymi wyrazistą grą sekcji rytmicznej. Dwa najdłuższe utwory, "Sail Inside" i "Summerfair" łączą rockowy czad z łagodniejszymi momentami, o niemal pastoralnym nastroju, tak typo

[Recenzja] John Coltrane - "Live in Japan" (1991)

Obraz
Latem 1966 roku John Coltrane udał się na swoją jedyną trasę koncertową po Japonii. Towarzyszył mu jego ostatni zespół, w skład którego wchodzili Pharoah Sanders, Alice Coltrane, Jimmy Garrison i Rashied Ali. Co najmniej dwa z tych występów - z 11 i 22 lipca w Tokio - zostały profesjonalnie zarejestrowane i na przestrzeni lat ukazały się liczne wydawnictwa zawierające ich fragmenty lub całość. Najpełniejszy obraz przynosi wydany w 1991 roku boks "Live in Japan", który na czterech płytach CD zawiera prawdopodobnie kompletne zapisy obu występów. Wcześniej ukazały się m.in.: Okładka "Concert in Japan". " Concert in Japan " (1973) - 2 LP z fragmentami występu z 22 lipca (bez "My Favorite Things"). " Coltrane in Japan " (1973) - 3 LP,  zapis z 22 lipca. Wydany tylko w Japonii. " Second Night in Tokyo " (1977) - 3 LP, zapis z 11 lipca plus wywiad z liderem. Wydany tylko w Japonii. " Live in Japan Vol. 1 " i &

[Recenzja] Rage Against the Machine - "Renegades" (2000)

Obraz
Muzycy Rage Against the Machine wyjątkowo szybko - jak na swoje standardy - uporali się z nagraniem czwartego albumu, który do sprzedaży trafił niewiele ponad rok po "The Battle of Los Angeles". Nie ma w tym jednak niczego nadzwyczajnego, gdyż "Renegades" to po prostu album z coverami. Zespół sięgnął głównie do repertuaru wykonawców hiphopowych (jak np. Cypress Hill czy Afrika Bambaataa) i około-punkrockowych (The Stooges, MC5, Minor Threat). Są też mniej oczywiste wybory, jak utwory Boba Dylana, The Rolling Stones i Bruce'a Springsteena. Za każdym razem zespół nadaje jednak coverom własnego stylu, całkowicie rezygnując z elementów charakterystycznych dla oryginalnych twórców, dzięki czemu brzmią jak jego autorskie kawałki. Z jednym wyjątkiem. "Beautiful World" nowofalowego Devo został przerobiony na... łagodną balladę, z subtelnym śpiewem Zacka de la Rochy i akompaniamentem nieprzesterowanej gitary. To całkowite zaprzeczenie stylu zespołu, co s

[Recenzja] Herbie Hancock - "Thrust" (1974)

Obraz
"Thrust" to drugi album Herbiego nagrany ze składem Head Hunters (z nowym perkusistą Mikiem Clarkiem na miejscu Harveya Masona). Pomysł na muzykę jest taki sam, jak na przebojowym "Head Hunters". Bo i po co od razu zmieniać coś, co przyniosło tak wielki sukces? Dominują tu proste, funkowe rytmy i futurystyczne brzmienia syntezatorów, ale utwory są dość długie (mieszczą się w przedziale czasowym od siedmiu do jedenastu minut), co daje muzykom spore pole do popisu. Tanecznego potencjału nie można odmówić takim kawałkom, jak "Palm Grease", "Actual Proof" i "Spank-a-Lee", ale najważniejszym i najpiękniejszym utworem jest bardziej stonowany "Butterfly", w którym błyszczy przede wszystkim Bennie Maupin, choć zarówno lider (grający tu głównie na pianinie elektrycznym), jak i rozbudowana sekcja rytmiczna również pokazują swój talent. Ogólnie jest to całkiem przyjemny longplay, choć nie tak przełomowy i interesujący, jak jego słyn

[Recenzja] The Stooges - "The Stooges" (1969)

Obraz
Dowodzony przez charyzmatycznego Iggy'ego Popa zespół The Stooges był jednym z prekursorów punk rocka. Podobnie jednak jak inni proto-punkowi wykonawcy, do zaoferowania miał znacznie więcej, niż jego naśladowcy. Co słychać już na jego debiutanckim, eponimicznym albumie. Zespół zarejestrował go w kwietniu 1969 roku z pomocą byłego muzyka The Velvet Underground, Johna Cale'a, w roli producenta. Choć muzycy aktywnie koncertowali od kilkunastu miesięcy, przystępując do nagrań dysponowali jedynie pięcioma kompozycjami, w większości trwającymi około trzech minut. Przedstawiciele Electra Records nie chcieli słyszeć o tak krótkim albumie, więc zespół spontanicznie stworzył jeszcze trzy kawałki ("Real Cool Time", "Not Right" i "Little Doll"). Podobno zajęło to tylko jedną noc, a następnego dnia zostały zarejestrowane w studiu. Wytwórni nie spodobał się także miks albumu przygotowany przez Cale'a - ostatecznie materiał został ponownie zmiksowany prz

[Recenzja] Miles Davis - "The Complete Jack Johnson Sessions" (2003)

Obraz
Jeden z najlepszych boksów z tej serii. Zarówno ze względu na ilość i jakość premierowego materiału, jak i na możliwość podglądu tego, jak rodził się jeden z najlepszych albumów Milesa Davisa, czyli "Jack Johnson" (znany też jako "A Tribute to Jack Johnson"). Na pięciu płytach CD zamieszczono nagrania dokonane w okresie od 18 lutego do 4 czerwca 1970 roku. W tamtym czasie trębacz był pod silnym wpływem muzyki rockowej i funkowej, przede wszystkim Jimiego Hendrixa, Jamesa Browna i grupy Sly and the Family Stone. Jednak dopiero dzięki temu wydawnictwu można się w pełni przekonać, jak wielki był to wpływ. Ówczesny koncertowy skład grupy Davisa był całkiem stabilny - towarzyszyli mu Dave Holland, Jack DeJohnette, saksofonista Steve Grossmann, Chick Corea i/lub Keith Jarrett na klawiszach, a także perkusjonalista Airto Moreira. Jednak w studiu Miles eksperymentował ze składem, testując możliwości i umiejętności różnych muzyków. Oprócz wyżej wymienionych instrumenta

[Recenzja] Radiohead - "OK Computer" (1997)

Obraz
Jeden z najsłynniejszych albumów w historii, który po dwóch dekadach od wydania wciąż wywołuje wielkie - i skrajne - emocje. Multiplatynowa sprzedaż, stała obecność w praktycznie wszystkich profesjonalnych listach płyt lat 90. i wszech czasów, pierwsze miejsce w rankingu ogólnym strony Rate Your Music - to wszystko robi wrażenie, bez względu na to, czy podzielamy te zachwyty, czy jesteśmy nimi zdumieni. Jednocześnie utrudnia to obiektywną ocenę tego materiału. Dla jednych jego wielkość jest dogmatem. Dla innych jest to najbardziej przereklamowany album w dziejach, niesłuchalny gniot, który przyczynił się do upadku muzyki rockowej. Obydwa podejścia są oczywiście mocno przesadzone. Z jednej strony zestawienie tego albumu z dziełami w rodzaju "Dark Side of the Moon" czy "Kind of Blue" jest śmieszne i smutne zarazem, lecz z drugiej - nie jest to całkiem bezwartościowa muzyka. Do nagrania swojego trzeciego longplaya muzycy Radiohead podeszli całkiem ambitnie. Za c