Posty

[Recenzja] Soft Machine - "Softs" (1976)

Obraz
Zespół grający na "Softs" nie ma już nic wspólnego ani z oryginalnym, ani kilkoma późniejszymi wcieleniami Soft Machine. Co prawda, można tu jeszcze usłyszeć Mike'a Ratledge'a, jednak tylko w dwóch utworach, a na okładce podpisany jest jako gość. Z podstawowego składu najdłuższy staż ma  tutaj perkusista John Marshall, który dołączył do grupy w trakcie nagrywania jej piątego albumu. Po odejściu Ratledge'a, multiinstrumentalista Karl Jenkins postanowił skupić się całkowicie na grze na klawiszach, oddając rolę saksofonisty nowemu muzykowi - Alanowi Wakemanowi (z tych Wakemanów - to kuzyn Ricka, słynnego klawiszowca Yes). W tym samym czasie odszedł także gitarzysta Allan Holdsworth, którego miejsce zajął John Etheridge. Ponieważ już od dłuższego czasu decydujący wpływ na kształt muzyki Soft Machine miał nie Ratledge, a Jenkins, "Softs" nie przynosi żadnej drastycznej zmiany stylistycznej. Jest raczej rozwinięciem pomysłów z kilku poprzednich albumów,

[Recenzja] John Coltrane - "Sun Ship" (1971)

Obraz
Materiał zawarty na albumie "Sun Ship" powstał podczas jednodniowej sesji, która odbyła się 26 sierpnia 1965 roku. Wraz z zarejestrowanym tydzień później "First Meditations", są to prawdopodobnie ostatnie nagrania tak zwanego klasycznego kwartetu Johna Coltrane'a. Podczas kolejnych sesji (i na koncertach) saksofoniście towarzyszył już bardziej rozbudowany skład (m.in. o Pharoaha Sandersa), a na przełomie lat 1965/66 współpracę z nim zakończyli perkusista Elvin Jones i pianista McCoy Tyner, którym nie odpowiadał kierunek, w jakim zmierzała muzyka Trane'a. Choć "Sun Ship" został zarejestrowany dwa miesiące po "Ascension" i ledwie miesiąc przed nagraniem "Om", zawarta na nim muzyka ma zdecydowanie mniej freejazzowy charakter. Owszem, zdarzają się saksofonowe odloty w kierunku agresywnej, swobodnej improwizacji - przede wszystkim w utworze tytułowym i "Amen" - jednak nawet wtedy Tyner i Jones trzymają wszystko w r

[Recenzja] Miles Davis - "Miles Davis Quintet 1965-68" (1998)

Obraz
Tytuł tego wydawnictwa w zasadzie mówi wszystko. To po prostu zbiór wszystkich (a przynajmniej wszystkich znanych) studyjnych nagrań najsłynniejszej grupy Milesa Davisa, znanej jako Drugi Wielki Kwintet, w skład której wchodzili także Wayne Shorter, Herbie Hancock, Ron Carter i Tony Williams. Na sześciu płytach CD zebrano ponad siedem godzin muzyki, w tym cały materiał z albumów "E.S.P.", "Miles Smiles", "Sorcerer" (oprócz starszego kawałka "Nothing Like You"), "Nefertiti" i "Miles in the Sky", znaczną część longplaya "Filles de Kilimanjaro" (oprócz dwóch utworów zarejestrowanych w innym składzie), a także kompozycje rozproszone dotąd na kompilacjach "Water Babies" (tytułowa, "Capricorn", "Sweet Pea"), "Circle in the Round" ("Teo's Bag", "Sanctuary", obie wersje "Side Car") i "Directions" ("Limbo (Alternate Take)", "

[Recenzja] East of Eden - "Snafu" (1970)

Obraz
Debiutancki album East of Eden - zrecenzowany przeze mnie lata temu "Mercator Projected" - to jeden z najbardziej kultowych NKR-ów. Choć zaliczanie akurat tej grupy do tzw. nieznanego kanonu rocka, jest dość kontrowersyjne. Nie był to bowiem zupełnie nieznany zespół - na początku kariery odnosił dość znaczące sukcesy komercyjne w ojczystej Wielkiej Brytanii. Pod względem popularności, ale też liczby wydanych albumów, bliżej mu raczej do Atomic Rooster czy Budgie (pomijam tu wielbienie tego drugiego przez Polaków), niż T2 lub Night Sun. Inna sprawa, że z biegiem lat zespół faktycznie stał się nieco zapomniany. Szkoda, bo jego twórczość jest naprawdę interesująca. Nie tylko na wspomnianym "Mercator Projected" - kolejne dwa albumy również trzymają wysoki poziom. Pora przyjrzeć się bliżej pierwszemu z nich. "Snafu" został wydany równo rok po debiucie, w lutym 1970 roku. W międzyczasie zdążyła zmienić się sekcja rytmiczna - basistę Steve'a Yorka (któ

[Recenzja] Rage Against the Machine - "Evil Empire" (1996)

Obraz
Aż cztery lata muzycy Rage Against the Machine kazali czekać na następcę swojego kultowego debiutu. Słuchając "Evil Empire" można jednak odnieść wrażenie, że pomiędzy obiema sesjami nagraniowymi minęło co najwyżej kilka tygodni. Trudno się dziwić muzykom, że postawili na sprawdzone patenty - autorska mieszanka metalu, rapu i funku przyniosła im przecież ogromny sukces. A dzięki rzeszy naśladowców, tego typu granie zyskiwało coraz większą popularność. Drugi album zespołu był zatem skazany na sukces - i faktycznie, w chwili wydania sprzedawał się jeszcze lepiej od debiutu (choć do dziś nie wyprzedził go w ilości sprzedanych egzemplarzy i raczej nie ma na to żadnej szansy). "Evil Empire" nie jest jednak dokładną kopią debiutu. Różnicę słychać przede wszystkim w grze Toma Morello, który tutaj jeszcze bardziej udziwnia swoje partie, praktycznie rezygnując z tradycyjnych solówek. Te wszystkie zgrzyty, piski i sprzężenia na dłuższą metę stają się męczące, lecz czase

[Recenzja] Herbie Hancock - "Head Hunters" (1973)

Obraz
W Mwandishi Herbie Hancock mógł się wyszaleć artystycznie, jednak granie tak eksperymentalnej muzyki nie przynosiło korzyści finansowych i komercyjnych. O ile jemu samemu niespecjalnie to przeszkadzało - zarabiał sporo na tantiemach za swój wczesny przebój "Watermelon Man" - tak dla pozostałych muzyków było to coraz bardziej frustrujące. Wkrótce po wydaniu "Sextant" zapadła decyzja o rozwiązaniu zespołu. Niedługo potem Herbie zmontował nową grupę, która przybrała nazwę Head Hunters. Ze składu Mwandishi trafił do niej tylko Bennie Maupin. Nowymi muzykami zostali natomiast basista Paul Jackson, perkusista Harvey Mason, oraz perkusjonista Bill Summers. We wrześniu 1973 muzycy zarejestrowali materiał na album, który nazwano po prostu "Head Hunters". Zawarta na nim muzyka znacząco odbiega od tego, co Herbie tworzył z Mwandishi. To już nie eksperymentalne wariacje na temat "In a Silent Way" i "Bitches Brew", a wyraźny zwrot w kierunku

[Recenzja] The 13th Floor Elevators - "Easter Everywhere" (1967)

Obraz
Drugi album teksańskiej grupy The 13th Floor Elevators, "Easter Everywhere", nie jest tak ważnym i wpływowym dziełem, jak debiutancki "The Psychedelic Sounds of the 13th Floor Elevators". Nie ma też na nim tak zapamiętywalnych kompozycji, jak przebojowy "You're Gonna Miss Me" czy oniryczny "Kingdom of Heaven". Jest natomiast albumem bardziej dojrzałym, na którym muzycy w bardziej świadomy sposób eksperymentują z psychodelicznym klimatem. Odchodzą tutaj od surowego, garażowego brzmienia debiutu. Zamiast tego, utwory zanurzone są w gęstej, narkotycznej atmosferze, tworzonej za pomocą pogłosów, sfuzzowanych gitar i unikalnych dla tego zespołu dźwięków zelektryfikowanego dzbanka. O większej dojrzałości kompozytorskiej świadczą takie utwory, jak rozbudowany do ośmiu minut i przez cały ten czas intrygujący "Slip Inside This House", czy bardzo zgrabny i melodyjny "Slide Machine". Warto też zwrócić uwagę na przeróbkę "