Posty

[Recenzja] Kawaida - "Kawaida" (1970)

Obraz
W grudniu 1969 roku doszło do spotkania kilku wybitnych jazzmanów: Herbiego Hancocka, trębacza Dona Cherry'ego, basisty Bustera Williamsa, flecisty Billy'ego Bonnera, perkusjonalisty Eda Blackwella, oraz trzech przedstawicieli rodziny Heathów - perkusisty Alberta, jego brata, saksofonisty Jimmy'ego, a także syna tego drugiego, perkusjonalisty Jamesa Mtume'a. W ciągu jednego dnia zarejestrowali materiał wydany w następnym roku pod tytułem "Kawaida". Ciekawa jest jego historia fonograficzna. Oryginalne, amerykańskie wydanie nie zawiera żadnej informacji o wykonawcy (poza spisem muzyków biorących udział w sesji), co sugeruje, że tytuł "Kawaida" jest także nazwą tego projektu. Jednak japońskie wydanie z 1975 roku sygnowane jest nazwiskiem Alberta Heatha, a ściślej mówiąc pseudonimem Kuumba-Toudie Heath (być może dlatego, że jego nazwisko wymienione jest jest jako pierwsze na oryginalnej okładce). Co ciekawe, w tym samym roku album został wydany w

[Recenzja] Jimi Hendrix - "Both Sides of the Sky" (2018)

Obraz
Mogłoby się wydawać, że archiwum nagrań Jimiego Hendrixa zostało już w pełni wyeksploatowane. Chyba żaden inny artysta nie doczekał się tylu pośmiertnych wydawnictw. A jednak wciąż ukazują się kolejne  nowe albumy sygnowane jego nazwiskiem. Rok 2018 przynosi kolejny tytuł: "Both Sides of the Sky". To trzecia - i podobno ostatnia - część serii rozpoczętej w 2010 roku albumem "Valleys of Neptune" i kontynuowanej w 2013 roku przez "People, Hell and Angels". Jej celem jest zebranie i udostępnienie mało znanych, a czasem wcześniej niepublikowanych nagrań. W praktyce wygląda to już nieco mniej ekscytująco. Znaczna część materiału z obu poprzednich części to po prostu alternatywne wersje doskonale znanych kompozycji. Aczkolwiek, dzięki nowoczesnej technologii udało się uratować wiele nagrań, które wcześniej nie nadawały się do publikacji ze względu na brzmienie, pomyłki muzyków czy ich nieukończony charakter. Niektóre z nich były wcześniej dostępne wyłączni

[Recenzja] Miles Davis - "The Man with the Horn" (1981)

Obraz
Po prawie sześciu latach milczenia, w 1981 roku Miles Davis powrócił z nowym materiałem. W nagraniu "The Man with the Horn" (tytuł jest nawiązaniem do jednego z pierwszych wydawnictw trębacza, 10-calowego albumu "Young Man with a Horn" z 1952 roku) uczestniczył tylko jeden muzyk wcześniej z nim współpracujący - perkusista Al Foster. Składu dopełnili młodzi instrumentaliści, jak saksofonista Bill Evans (nie mający nic wspólnego - poza nazwiskiem - z pianistą Billem Evansem, który grał w jednym z wcześniejszych składów Davisa), gitarzyści Barry Finnerty i Mike Stern, basista Marcus Miller, czy - w dwóch utworach - perkusista Vincent Wilburn (prywatnie siostrzeniec Davisa). Producentem albumu został tradycyjnie Teo Macero. Podczas sześcioletniego odpoczynku Davisa wiele w muzyce się zmieniło. Nie tylko ze względu na powstanie nowych stylów i nowych standardów brzmienia, ale też z powodu praktycznie całkowitego wyparcia ambitnej muzyki z mediów. Świadomy tych zmi

[Recenzja] John Coltrane - "Live in Seattle" (1971)

Obraz
Kolejne pośmiertne wydawnictwo John Coltrane'a zawiera materiał zarejestrowany na żywo, 30 września 1965 roku w Seattle. Saksofonista wystąpił wówczas w składzie rozbudowanym do sekstetu, w którym oprócz stałych współpracowników - McCoya Tynera, Jimmy'ego Garrisona i Elvina Jonesa - znaleźli się Pharoah Sanders, oraz klarnecista i zarazem drugi basista Donald Garrett. Ci sami muzycy, wsparci przez flecistę Joego Brazila, następnego dnia zarejestrowali w studiu półgodzinną improwizację "Om", która trzy lata później wypełniła tak samo zatytułowany album. Trane był wówczas na absolutnym szczycie swojej kreatywności. W ciągu roku poprzedzającego ten koncert, zarejestrował swoje największe arcydzieła - "A Love Supreme" i "Ascension". Wkrótce miał też nagrać kolejne wielkie dzieła - "Kulu Se Mama", "Meditations", "Expression"... Jednak nie tylko w studiu osiągał takie wyżyny - podobnie było na koncertach, czego jedn

[Recenzja] Herbie Hancock - "Fat Albert Rotunda" (1970)

Obraz
"Fat Albert Rotunda", zawierający muzykę napisaną do kreskówki "Hey, Hey, Hey, It's Fat Albert", to punkt zwrotny w karierze Herbiego Hancocka. Był to jego pierwszy album nagrany dla fonograficznego giganta Warner Bros. - dzięki czemu mógł dotrzeć do szerszego grona odbiorców, co wpłynęło na późniejsze komercyjne sukcesy pianisty. Ale przede wszystkim ze względów muzycznych - longplay stanowi wyraźną zapowiedź późniejszych, funkowych dokonań Herbiego, który oddalił się tutaj od swoich jazzowych korzeni, na rzecz muzyki inspirowanej R&B w stylu Jamesa Browna. Materiał został zarejestrowany pod koniec 1969 roku w słynnym studiu Rudy'ego Van Geldera. W nagraniach wzięło udział wielu znakomitych muzyków jazzowych, jak Joe Henderson, basista Buster Williams, czy perkusista Albert Heath. W opisie na wczesnych wydaniach albumu zabrakło natomiast informacji, że dwa utwory - rozpoczynający całość "Wiggle-Waggle" i finałowy "Lil' Brother&

[Recenzja] The Beach Boys - "Pet Sounds" (1966)

Obraz
Jeden z najsłynniejszych i najbardziej cenionych albumów w historii. Gdy "Pet Sounds" ukazał się w maju 1966 roku, był bez wątpienia najbardziej niekonwencjonalnym i nowatorskim dziełem, jakie do tamtej pory wydał zespół rockowy ("Revolver" The Beatles i "Fifth Dimension" The Byrds ukazały się dopiero latem tego roku). Jak jednak wypada po ponad pięćdziesięciu latach od swojej premiery? The Beach Boys zaczynali od grania prostych, naiwnych i banalnych piosenek o surfowaniu, plażach i dziewczynach. Gdy jednak Brian Wilson - główny kompozytor zespołu - usłyszał beatlesowski "Rubber Soul", postanowił stworzyć coś bardziej dojrzałego i ambitnego. Pozostałym muzykom, dla których liczył się jedynie komercyjny sukces, pomysł się nie spodobał. Zarówno ich niechęć do tego materiału, jak i fakt, że nie byli dobrymi instrumentalistami, spowodował, że Wilson zatrudnił do nagrań grupę kilkudziesięciu muzyków sesyjnych, znaną jako The Wrecking Crew. Udz

[Recenzja] The Velvet Underground - "The Velvet Underground" (1969)

Obraz
Trzeci, eponimiczny album The Velvet Underground przynosi drastyczną zmianę kierunku muzycznego. Wraz z odejściem Johna Cale'a (którego miejsce zajął Doug Yule), niemal całkiem zniknęły elementy awangardowe i eksperymentalne. Lou Reed doszedł do - w sumie słusznego - wniosku, że nie ma sensu nagrywać albumu podobnego do poprzedniego. W rezultacie, "The Velvet Underground" w znacznej części składa się z prostych, melodyjnych piosenek, bliskich folku lub popu. Często naprawdę ładnych i uroczych, żeby wspomnieć tylko o "Candy Says", "Pale Blue Eyes" czy "After Hours" (śpiewanych odpowiednio przez Yule'a, Reeda i perkusistkę Maureen Tucker). Nawet gdy zespół gra bardziej energicznie, rockowo, to zawsze z wyłączonym przesterem ("What Goes On", "Beginning to See the Light"). O poprzednim, poszukującym wcieleniu grupy, przypomina jedynie 9-minutowy "The Murder Mystery". Cóż to jednak za porąbany kawałek - inspi