[Recenzja] King Crimson - "Ladies of the Road" (2002)
Wydane w latach 1997-98 archiwalne koncertówki "Epitaph", "The Night Watch" i "Absent Lovers" całkiem sprawnie podsumowały trzy różne etapy działalności King Crimson - właściwie to trzech bardzo odmiennych zespołów, które łączyła nazwa oraz osoba Roberta Frippa i jego ciągłych poszukiwań. Jeżeli czegoś wówczas zabrakło, to podobnego wydawnictwa z okresu "Islands". Wprawdzie skład z saksofonistą Melem Collinsem, śpiewającym basistą Bozem Burrellem oraz perkusistą Ianem Wallance'em doczekał się koncertówki już we wczesnych latach 70., jednak "Earthbound" pozostawia spory niedosyt z powodu skromnego repertuaru i - przede wszystkim - fatalnej jakości brzmienia. Dopiero trzydzieści lat później koncertowe poczynania tego składu doczekały się godnego - choć niepozbawionego wad - podsumowania, w postaci dwupłytowego albumu "Ladies on the Road". Pierwszy dysk wypełniają fragmenty trzech koncertów: z 11 maja '71 w Plymou