Posty

[Recenzja] Camel - "Rain Dances" (1977)

[Recenzja] King Crimson - "The Great Deceiver: Live 1973-1974" (1992)

Obraz
King Crimson grał jedne z najbardziej porywających koncertów w historii muzyki. Szczególnie w okresie, gdy w jego składzie, obok Roberta Frippa, występowali John Wetton, Bill Bruford i David Cross (oraz, przez krótki czas, Jamie Muir). Muzycy byli ze sobą niezwykle zgrani, co owocowało długimi improwizacjami, pełnymi swobody i wzajemnego porozumienia. Zrecenzowane przeze mnie dotąd koncertówki - "USA" i "The Night Watch" - nie oddają w pełni tego, na co było stać ten skład. Dla pełnego obrazu należy zapoznać się z "The Great Deceiver: Live 1973-1974". Na czterech płytach kompaktowych zebrano niemal pięć godzin muzyki, zarejestrowanej podczas występów wspomnianego składu (już bez Muira). Znaczna część tego materiału to długie, nieskrępowane improwizacje, nierzadko czerpiące z awangardy, jazzu i muzyki poważnej. A utwory znane ze studyjnych albumów często brzmią tu zupełnie inaczej. Całą pierwszą płytę i kawałek drugiej wypełnia materiał zarejestr

[Recenzja] Ry Cooder & Vishwa Mohan Bhatt - "A Meeting by the River" (1993)

Obraz
Przykłady wpływów tradycyjnej muzyki indyjskiej w rocku i jazzie można mnożyć. Znacznie trudniej wskazać je w muzyce bluesowej. Jest oczywiście kompozycja "East-West" grupy The Butterfield Blues Band - bez wątpienia jeden z najambitniejszych utworów w całym gatunku. Poza tym warto wspomnieć o albumie "A Meeting by the River" - projekcie Ry Coodera i Vishwy Mohana Bhatta. Cooder to amerykański gitarzysta, znany m.in. ze współpracy z Captainem Beefheartem, Taj Mahalem, Neilem Youngiem, czy Stonesami. Natomiast Bhatt to indyjski muzyk, grający na skonstruowanym przez siebie instrumencie, Mohan veena, będącym tak zmodyfikowaną gitarą akustyczną, aby przypominała (brzmieniem i sposobem wydobywania dźwięku) hindustański instrument vichitra veena. Obaj muzycy po raz pierwszy spotkali się we wrześniu 1992 roku, gdzieś nad rzeką Ganges, i już po niecałej godzinie znajomości zagrali improwizowany, niećwiczony wcześniej jam, podczas którego towarzyszyli im Sukhvinder Sing

[Recenzja] Caravan - "For Girls Who Grow Plump in the Night" (1973)

Obraz
"For Girls Who Grow Plump in the Night" uznawany jest za jedno z największych osiągnięć kanterberyjskiej grupy Caravan. A zarazem ostatnie, z którym warto się zapoznać. Materiał został zarejestrowany po kolejnej zmianie składu - odeszli Richard Sinclair i Steve Miller, wrócił David Sinclair, doszli basista John G. Perry i grający na altówce Geoff Richardson. To na tym albumie po raz pierwszy w twórczości zespołu zostały wykorzystane instrumenty smyczkowe i syntezatory. Nie spowodowało to jednak większych zmian w samej muzyce. Zespół wciąż gra tutaj charakterystyczną dla siebie mieszankę popu, rocka progresywnego i psychodelii, z lekkimi wpływami jazzu. Jak zwykle, najsłabiej wypadają krótkie, piosenkowe utwory. Nie byłoby nic złego w tym, że zespół lubił pograć prostsze i łagodniejsze kawałki, gdyby nie to, że zwykle popadał w nich w banał i sztampę. Nie inaczej jest w przypadku "Hoedown", "Suprise, Suprise" i "The Dog, The Dog, He's at It

[Recenzja] Gentle Giant - "The Missing Piece" (1977)

Obraz
1977 rok zapisał się w historii rocka ze względu na eksplozję popularności punk rocka, która niemal całkowicie zmiotła starszych wykonawców. Szczególnie mocno oberwały zespoły progresywne, które nagle z docenianego przez krytyków i słuchaczy zjawiska, stały się obiektem drwin. Poniekąd z własnej winy. Już od jakiegoś czasu wyraźny był spadek jakości ich kolejnych albumów. Jedynie nielicznym, jak Pink Floyd czy Van der Graaf Generator, udawało się utrzymywać wysoki poziom artystyczny. Inne zespoły wyraźnie się pogubiły, albo uparcie trzymając się swojego stylu i nagrywając coraz gorsze wersje tych samych albumów, na których doprowadzały swoją muzykę do coraz większego absurdu, albo zaczęły się zwracać w stronę coraz prostszej muzyki, nie mającej wiele do zaoferowania pod względem artystycznym. Nie ominęło to nawet Gentle Giant. Pierwsze oznaki kryzysu objawiły się na albumie "Interview", utrzymanym jeszcze w stylu poprzednich wydawnictw, ale zbyt wtórnym wobec nich i wy

[Recenzja] Alice Coltrane - "World Galaxy" (1972)

[Recenzja] Camel - "Moonmadness" (1976)

Obraz
Czwarty album Camel, "Moonmadness", to szczytowe osiągnięcie zespołu pod względem komercyjnym, a zarazem łabędzi śpiew oryginalnego składu grupy. Tym samym, longplay zamyka klasyczny okres działalności zespołu. I całkiem nieźle sprawdza się jako jego podsumowanie, choć przecież nie mógł to być celowy zabieg - basista Doug Ferguson podjął decyzję o odejściu dopiero tuż przed przystąpieniem zespołu do nagrywania kolejnego albumu. A jednak, "Moonmadness" zdaje się łączyć różne cechy poprzednich wydawnictw. Na prostym, rockowym debiucie spokojnie mogłaby znaleźć się kompozycje "Another Night" i "Chord Changes". To jedne z najbardziej dynamicznych utworów grupy. Pierwszy z nich jest oparty na wręcz hardrockowym riffowaniu, uzupełnionym nieco funkową grą sekcji rytmicznej i organowo-syntezatorowymi ozdobnikami. Ostateczny efekt psuje niestety zbyt anemiczna partia wokalna. Drugi na szczęście jest instrumentalny - no prawie, bo w pewnym momencie