Posty

[Recenzja] Camel - "The Snow Goose" (1975)

Obraz
W połowie lat 70. większość czołowych grup progrockowych miała już na koncie album koncepcyjny. Wiele z nich - żeby wspomnieć tylko o "Dark Side of the Moon" czy "The Lamb Lies Down on Broadway" - przyniosło ich twórcom spory sukces komercyjny. Nic dziwnego, że muzycy Camel postanowili stworzyć swoją własną muzyczną opowieść. Nie zamierzali jednak pisać zupełnie nowej historii. Sukces utworu "The White Rider" z albumu "Mirage", zainspirowanego twórczością J.R.R. Tolkiena, zachęcił ich do ponownego sięgnięcia do literatury. Po rozważeniu kilku propozycji, wybór padł na nowelę "The Snow Goose" amerykańskiego pisarza Paula Gallico. Muzycy przygotowali materiał, jednak ostatecznie nie otrzymali zgody na wykorzystanie wybranej historii. Podobno jej autor był zagorzałym przeciwnikiem papierosów, co przełożyło się na jego niechęć do zespołu, który dopiero co współpracował z koncernem tytoniowym i wciąż dzielił z nim nazwę oraz logo. Ponie

[Recenzja] Buffalo - "Volcanic Rock" (1973)

Obraz
Odległa Australia nie mogła liczyć na częste wizyty Europejskich i Amerykańskich wykonawców, więc już w latach 50. zaczęła tworzyć się tam własna scena muzyczna, która w kolejnych dekadach coraz bardziej rosła w siłę. Niemal każdy nurt muzyki rozrywkowej ma tam swoich przedstawicieli. Pomimo tego, przeciętny słuchacz z północnej półkuli nie ma wielkiej wiedzy na temat tamtej muzyki. Zazwyczaj kończy się ona na dwóch zespołach - AC/DC i Bee Gees. Ci bardziej dociekliwi wymienią jednak więcej nazw, chociażby The Easybeats, The Masters Apprentices, czy Buffalo. Ostatnia z tych grup zadebiutowała w 1972 roku albumem "Dead Forever...", zawierającym przeciętną mieszankę hard rocka, psychodelii i bluesa. Muzycy rozwijali się jednak w zaskakującym tempie i już na wydanym rok później "Volcanic Rock" zaprezentowali znacznie lepszy poziom. Album ten to naprawdę udana australijska odpowiedź na twórczość takich grup, jak Black Sabbath, Led Zeppelin czy Grand Funk Railroad.

[Recenzja] Peter Hammill - "Chameleon in the Shadow of the Night" (1973)

[Recenzja] Pharoah Sanders - "Tauhid" (1967)

Obraz
Pharoah Sanders (właśc. Farrell Sanders) to jeden z najwybitniejszych i najsłynniejszych saksofonistów jazzowych. Doświadczenie zdobywał grając m.in. z Sun Ra, Ornettem Colemanem, Donem Cherrym czy Johnem Coltranem. Szczególnie owocna była współpraca z tym ostatnim, z którym nagrał kilka bardzo cenionych albumów ("Kulu Sé Mama", "Om", "Meditations" i "Ascension"). Jako solista Sanders zadebiutował w 1965 roku albumem "Pharaoh". Jednak to nagrany w listopadzie 1966 roku "Tauhid" jest jego pierwszym istotnym wydawnictwem. W sesji wzięli udział tacy doświadczeni muzycy, jak basista Henry Grimes, perkusista Roger Blank i pianista Dave Burrell - jak zwykle w przypadku jazzowych sidemanów, listy ich osiągnięć są tak imponujące, że wymienienie ich zajęłoby zbyt wiele miejsca - oraz dopiero początkujący, lecz utalentowany gitarzysta Sonny Sharrock , który w przyszłości również miał wiele osiągnąć, zarówno jako sideman, jak i soli

[Recenzja] Depeche Mode - "Spirit" (2017)

Obraz
Czternasty album studyjny Depeche Mode to jedna z najbardziej wyczekiwanych premier tego roku. Oczywiście wynika to głównie z sentymentu fanów i wielkiej promocji ze strony wytwórni. Nie ma co ukrywać, że zespół od dawna niczym już nie zaskakuje, a i poziom ostatnich albumów nie jest szczególnie wysoki. Jedno trzeba jednak przyznać - do tej pory nawet gdy muzycy nagrali słaby materiał, to dało się wykroić z niego kilka przebojowych singli. Takie utwory, jak "Precious", "Wrong" czy "Heaven", śmiało można już nazwać depeszową klasyką. Tym bardziej zaskoczyła mnie zapowiedź nowego albumu, w postaci utworu "Where's the Revolution". Teoretycznie wszystko jest tu na swoim miejscu - nowoczesna elektronika, wtopione w nią charakterystyczne zagrywki gitarowe Martina Gore'a, oraz wciąż świetny głos Dave'a Gahana - ale zdecydowanie nie można nazwać tego utworu przebojowym, brakuje mu wyrazistej melodii. A dobra melodia powinna być przecież

[Recenzja] King Crimson - "Discipline" (1981)

Obraz
Po rozwiązaniu King Crimson w połowie lat 70., Robert Fripp nie próżnował. Nagrywał albumy solowe, kontynuował współpracę z Brianem Eno, wspomagał też takich artystów, jak Peter Gabriel, David Bowie czy Talking Heads. Na początku lat 80. powołał do życia nowy zespół, Discipline. Perkusistą został dawny znajomy z King Crimson, Bill Bruford. Następnie zaangażowano basistę Tony'ego Levina, który grał już z Frippem na jego solowym debiucie, "Exposure", a wcześniej na trzecim albumie Gabriela. Składu dopełnił śpiewający gitarzysta Adrian Belew, mający na koncie współpracę z Frankiem Zappą, a także z Davidem Bowiem i Talking Heads (w innym czasie niż Fripp). Kwartet zagrał kilka koncertów, na których oprócz nowych utworów sięgnął do repertuaru King Crimson, a następnie wszedł do studia, by zarejestrować pierwszy album. W trakcie sesji nagraniowej muzycy postanowili zmienić koncepcję, rezygnując z nazwy Discipline, którą zastąpił szyld King Crimson. Było to zrozumiałe pos

[Recenzja] Alice Coltrane - "Ptah, the El Daoud" (1970)

Obraz
Dotychczas w "jazzowych wtorkach" opisywałem albumy jazzrockowe lub przynajmniej o rock w jakimś stopniu zahaczające. Pora wypłynąć na szersze wody. Wybrałem jeden ze swoich ulubionych jazzowych longplayów - "Ptah, the El Daoud" utalentowanej pianistki i harfistki Alice Coltrane. Profesjonalna kariera Alice (wówczas McLeod) rozpoczęła się na początku lat 60., gdy dołączyła do kwartetu wibrafonisty Terry'ego Gibbsa, z którym nagrała dwa albumy. W tym właśnie okresie poznała Johna Coltrane'a, najsłynniejszego i prawdopodobnie najlepszego saksofonistę jazzowego. W 1966 roku Alice została zarówno żoną Johna, jak i członkinią jego nowego kwintetu. Niestety, już w lipcu 1967 roku John zmarł na raka wątroby. Zrozpaczona wdowa znalazła ukojenie w muzyce. Wkrótce potem zadebiutowała w roli lidera albumem "A Monastic Trio", wydanym w 1968 roku. Najbardziej kreatywny okres w jej karierze rozpoczął się jednak dwa lata później, wraz z trzecim longplayem, c

[Recenzja] Caravan - "In the Land of Grey and Pink" (1971)

Obraz
Najsłynniejszy album Caravan jest taki, jak jego okładka - bajkowy w klimacie, pastelowy w brzmieniu. Longplay składa się z czterech krótszych utworów, wypełniających stronę A winylowego wydania, oraz ponad 20-minutowej suity, zajmującej stronę B. Głównymi twórcami materiału są Richard i David Sinclairowie. Kompozytorski wkład Pye'a Hastingsa jest znacznie mniejszy, niż na poprzednich albumach. Podpisał się tylko pod jednym utworem, "Love to Love You (And Tonight Pigs Will Fly)", zresztą najsłabszym, irytująco banalnym i zaniżającym poziom całości. Niestety, kompozycje kuzynów Sinclairów też nie zawsze są najwyższych lotów, czego przykładem otwierający całość "Golf Girl", o popowo miałkiej melodii zbudowanej wokół prostego tematu na puzonie. Nieco lepiej wypada tytułowy "In the Land of Grey and Pink",pozornie nieciekawy, ale zwracający uwagę ładnymi klawiszowymi pasażami w instrumentalnej części. Prawdziwą perłą jest natomiast siedmiominutowy &qu