Posty

[Recenzja] Soft Machine - "Fifth" (1972)

Obraz
Gdy stało się jasne, że w twórczości Soft Machine nie ma już miejsca na partie wokalne, Robert Wyatt zdecydował się definitywnie opuścić zespół. Pozostali muzycy jako nowego perkusistę chcieli zatrudnić Johna Marshalla, ten jednak odmówił, ze względu na zobowiązania w zespole Jacka Bruce'a. Elton Dean zaproponował wówczas Phila Howarda, z którym grał w grupie Just Us. Ze względu na zbliżające się koncerty, nie było czasu na znalezienie innego kandydata, więc Howard dołączył do zespołu. Pomiędzy występami kwartet znalazł czas na krótką sesję nagraniową (zarejestrowano trzy utwory, które wypełniły pierwszą stronę albumu "Fifth"). Jednak nowy perkusista nie sprawdził się podczas koncertów - jego gra dobrze współgrała z saksofonem Deana, ale problemem był brak dobrej interakcji z basem Hugh Hoppera i klawiszami Mike'a Ratledge'a. Ponoć brzmiało to tak, jakby na scenie występowały dwa duety, a nie jeden zespół. Howard został więc oddalony, a na jego miejsce przyję

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)

Obraz
Kin Ping Meh to niemiecki zespół o oryginalnej nazwie, zainspirowanej chińską powieścią "Jin Ping Mei". W latach 70. grupa wydała kilka albumów, raczej na wyrost zaliczanych do nurtu zwanego krautrockiem (choć część z nich powstawała pod okiem nadwornego producenta krautrockowców, Conny'ego Planka). Zawarta na nich muzyka jest nie tylko bardziej konwencjonalna i mniej innowacyjna od tej tworzonej przez głównych przedstawicieli nurtu, ale także bliższa brytyjsko-amerykańskiego rocka. Co oczywiście nie znaczy, że nie warta poznania. Zespół ma naprawdę sporo do zaoferowania. Już na otwarcie debiutanckiego, niezatytułowanego albumu pojawia się dziesięciominutowa kompozycja "Fairy-Tales", w której nie brakuje świetnego riffowania i solówek wywodzących się z bluesowo-hardrockowej tradycji Cream i Jimiego Hendrixa, fantastycznych Hammondów kojarzących się z Deep Purple, solidnej podstawy rytmicznej, oraz zadziornego, lecz melodyjnego śpiewu. Do tego dochodzi psy

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

Obraz
"Octopus" bez cienia wątpliwości mogę nazwać jednym z największych dzieł progresywnego rocka. To właściwie osiem dzieł - po łacinie octo opus , stąd też tytułowa ośmiornica. Wspaniale zilustrował ją Roger Dean, znany przede wszystkim ze swoich prac dla grupy Yes, dając Gentle Giant jedyną tak estetyczną okładkę. Z jakiegoś powodu nie przypadła jednak do gustu decydentom z Columbii, którzy na potrzeby amerykańskiego i kanadyjskiego wydania zamówili nową grafikę u Charlesa White'a. Też niezłą, przedstawiającą ośmiornicę w słoiku. We wczesnych wydaniach winylowych okładka była nawet odpowiednio przycięta na kształt tego słoja. To ostatnia płyta Gentle Giant nagrana w sekstecie. Wkrótce potem ze składu odszedł jeden ze współzałożycieli grupy, Phil Shulman, który miał dość nieustannych kłótni z młodszymi braćmi Derekiem i Rayem. "Octopus" jest jednocześnie debiutem perkusisty Johna Weathersa, który miał być tylko tymczasowym zastępcą za poszkodowanego w motocyklo

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

Obraz
Ależ tu jest świetna lista płac! W nagraniach "Welcome" - poza zrekonstruowanym składem grupy Santana - udział wzięli m.in. Alice Coltrane, John McLaughlin czy dwoje muzyków z oryginalnego wcielenia Return to Forever Chicka Corei - Flora Purim i Joe Farrell. Dodatkowo jako wokalista zespołu zadebiutował Leon Thomas znany ze współpracy z Pharoahem Sandersem. Patrząc na te nazwiska nie trudno domyślić się, że zawarty tu materiał idzie jeszcze dalej w tym jazzowym kierunku, jaki wyznaczył poprzedni album, "Caravanserai". Jeśli jednak ktoś spodziewa się tu równie interesującego grania - albo poziomu, jakiego można by oczekiwać po tych wszystkich grających tu jazzmanach - to może poczuć się nieco zawiedziony. Płyta niewątpliwie ma momenty godne uwagi. Na plus wypadają wszystkie instrumentale. To choćby spinające album klamrą nagrania z udziałem Alice Coltrane. "Going Home", oparty na symfonii Antonina Dvoráka "Z nowego świata", za pomocą niemal wyłącz

[Artykuł] 50 lat temu... Przełomowy rok 1966

Obraz
W historii muzyki było kilka wyjątkowych roczników. Pierwszym z nich był rok 1959, który przyniósł kilka jazzowych arcydzieł, mających odmienić oblicze muzyki (m.in. "Kind of Blue" Milesa Davisa, "Time Out" kwartetu Dave'a Brubecka, czy "The Shape of Jazz to Come" Ornette'a Colemana). Jednak pod względem przełomowości żaden rok nie może się równać z 1966. Był to kolejny bardzo dobry rok dla jazzu, ale zarazem pierwszy tak dobry dla muzyki rockowej, która właśnie wtedy przestała być czystą rozrywką, a zaczęła zdradzać artystyczne ambicje. Tak naprawdę, zmiany zaczęły się już pod koniec 1965 roku, wraz z albumem "Rubber Soul" The Beatles, a nawet pół roku wcześniej, gdy zespół wydał "Help!". Oba albumy pokazały (w różnym stopniu, na "Rubber Soul" zdecydowanie bardziej) większą dojrzałość kompozytorską muzyków, wykorzystanie szerszego instrumentarium, a także inspiracje wykraczające poza rock and roll i rhythm an

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

Obraz
Po przejściach z Mercury Records, ani sami muzycy Van der Graaf Generator, ani menadżerujący im Tony Stratton-Smith, nie zamierzali wikłać się w kolejną niepewną współpracę z firmą fonograficzną. Zamiast tego menadżer założył własną wytwórnię Charisma, do której szybko ściągnął też inne prowadzone przez siebie grupy. Całe przedsięwzięcie udało się utrzymać dzięki pozyskaniu Genesis i, w mniejszym stopniu, folk-rockowego Lindisfarne. Sam Van der Graaf Generator zwrócił się tymczasem w stronę muzyki o mniej komercyjnym charakterze, która nie zapewniłaby firmie płynności finansowej. Z początku nie było jeszcze najgorzej: album  "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" dotarł do 47. pozycji brytyjskiego notowania. Kolejne wydawnictwa grupy przepadły jednak kompletnie na tych najbardziej liczących się rynkach. "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" to nie tylko pierwsze wydawnictwo Van der Graaf Generator dla Charismy, ale także prawdziwy debiut zespołu. Popr

[Recenzja] Nucleus - "We'll Talk About It Later" (1971)

Obraz
Chociaż "We'll Talk About It Later", drugi album jazz-rockowego Nucleus, został zarejestrowany zaledwie osiem miesięcy po debiutanckim "Elastic Rock" - podczas dwóch wrześniowych dni 1970 roku - i wciąż w tym samym składzie, słuchać tu pewne istotne zmiany. Być może to efekt intensywnego koncertowania, dzięki czemu sekstet lepiej się zgrał. Zamiast kilkunastu krótkich utworów znalazło się tutaj tylko siedem nagrań, za to bardziej rozbudowanych, dających muzykom możliwość pokazania swoich indywidualnych możliwości oraz umiejętności wzajemnej kooperacji. Każde z nich broni się nie tylko jako część albumu, ale także jako osobne dzieło. Uwagę zwraca też bardziej żywiołowy charakter tego materiału, z mocniej wyeksponowaną gitarą oraz intensywną, grającą już ze zdecydowanie rockową dynamiką sekcją rytmiczną. To nowe oblicze Nucleus znakomicie pokazuje "Song for the Bearded Lady", zbuntowany na charakterystycznym, niemal hardrockowym, ale błyskotliwym rif