Posty

[Recenzja] Metallica - "Hardwired... to Self-Destruct" (2016)

Obraz
Metallica od dawna polaryzuje słuchaczy. Dla prawdziwych metalowców skończyła się na "Kill 'em All", swoim długogrającym debiucie. No, może na "Ride the Lightning", "Master of Puppets", najdalej na "…And Justice for All". Później były już tylko próby dotarcia do masowego słuchacza, koniunkturalny powrót do korzeni na "Death Magnetic" oraz kompletnie niezrozumiany "Lulu", gdzie kwartet wcielił się w zespół wspierający Lou Reeda, dawnego frontmana The Velvet Underground (bardzo ważna kapela w rozwoju rocka, wstyd nie znać). Ale jest też liczniejsze grono słuchaczy i głównonurtowych krytyków, dla których Metallica to jedna z grup wszech czasów, o której można pisać wyłącznie z pozycji kolan, a jeśli już wykazywać mniejszy entuzjazm, to wyłącznie w stosunku do kontrowersyjnych "St. Anger" i "Lulu". Moje podejście do Metalliki jest zdecydowanie chłodniejsze niż u obu tych grup. Był to ważny zespół w moi

[Recenzja] Santana - "Santana III" (1971)

Obraz
"Trójka" to ostatni album grupy Santana nagrany w klasycznym, woodstockowym składzie, choć tym razem poszerzonym o drugiego gitarzystę Neala Schona. Muzyk miał wówczas dopiero 17 lat, jednak już wtedy budził spore zainteresowanie. Mniej więcej w tym samym czasie Eric Clapton zaprosił go do grania w Derek and the Dominos, na miejsce zmarłego Duane'a Allmana. Schon wybrał jednak granie z Santaną. Jego udział nie wpłynął znacząco na styl grupy. Album stanowi wyraźną kontynuację poprzedzającego go "Abraxas", w zbliżony sposób integrując elementy rocka, jazzu oraz muzyki latynoskiej. Nawet układ utworów jest dość podobny.  Płytę tradycyjnie rozpoczyna nagranie instrumentalne - energetyczny "Batuka", z bogatą warstwą rytmiczną oraz licznymi solówkami gitarowo-organowymi. Zaraz po nim następuje bardziej piosenkowy kawałek, pełniący tu rolę podobną do "Evil Ways" i "Black Magic Woman", choć "No One to Depend You" okazuje się

[Recenzja] Queen - "On Air: The Complete BBC Sessions" (2016)

Obraz
To już niemal tradycja, że w listopadzie ukazuje się nowe wydawnictwo z archiwalnym materiałem Queen. Zapewne związane jest to z datą śmierci Freddiego Mercury'ego, który zmarł 24 listopada 1991 roku - niemal dokładnie ćwierć wieku temu. Tym razem nie jest to jednak zapis jednego występu, jak wydane w poprzednich latach "Live at the Rainbow '74" i "A Night at the Odeon - Hammersmith 1975", a zbiór sześciu sesji radiowych, jakie zespół dał na przestrzeni lat 1973-77. Dotąd oficjalnie opublikowane były tylko dwie z tych sesji, mianowicie pierwsza i trzecia, które ukazały się na wydanym w 1989 roku albumie "Queen at the Beeb". "On Air: The Complete BBC Sessions" zawiera komplet radiowych nagrań, z których większość właśnie tutaj ma swoją premierę. Aż pięć z tych sesji odbyło się na przestrzeni zaledwie kilkunastu miesięcy, pomiędzy lutym 1973 roku, a październikiem 1974. Dominują tu zatem utwory z pierwszych trzech, najbliższych zwykłe

[Recenzja] The Soft Machine - "Volume Two" (1969)

Obraz
Niewiele brakowało, by historia The Soft Machine zakończyła się jeszcze przed wydaniem debiutanckiego albumu. Gdy w grudniu 1968 roku eponimiczna płyta, z dużym opóźnieniem, trafiła w końcu do sprzedaży w wybranych krajach - wśród których nie było rodzimej Wielkiej Brytanii - zespół od trzech miesięcy nie istniał. Kontrakt grupy zakładał jednak, że jeśli pierwszy longplay spotka się z zainteresowaniem, to zobliguje to muzyków do przygotowania kolejnego. Album wprawdzie nie odniósł komercyjnego sukcesu - w Stanach doszedł jedynie do 160. miejsca, poza tym odnotowano go tylko w Kanadzie - ale spotkał się z uznaniem części krytyków. To wystarczyło, by wydawca upomniał się o kolejną płytę. Zainteresowany powrotem nie był Kevin Ayers, więc Robert Wyatt i Mike Ratledge dokooptowali w jego miejsce Hugh Hoppera, już wcześniej wspierającego grupę jako współautor materiału i road manager. Choć zmiana basisty wydaje się mało istotnym zdarzeniem, w tym przypadku okazało się to prawdziwym przeł

[Recenzja] November - "En ny tid är här..." (1970)

Obraz
Trio November powstało pod koniec lat 60. w Sztokholmie. Nazwa upamiętnia pewien listopadowy wieczór 1969 roku, gdy muzycy, jeszcze pod szyldem Train, zagrali jako support przed grupą Fleetwood Mac. Muzykę graną przez zespół można nazwać zarówno ciężkim blues rockiem, jak i bluesowo zabarwionym hard rockiem. Inspiracje są dość oczywiste: Cream, The Jimi Hendrix Experience, Free, Ten Years After czy wspomniany Fleetwood Mac. Za to brzmienie - zaskakująco dobre - kojarzy się już raczej z Led Zeppelin lub nawet Black Sabbath. Tym, co odróżniało szwedzkie trio od anglosaskich grup, były teksty w ojczystym językiem. Trochę się tego obawiałem po doświadczeniach z niedawno recenzowanym Trettioåriga Kriget, jednak tutaj wokal brzmi lepiej, bardziej naturalnie. I nie da się ukryć, że właśnie ten egzotyczny  element wyróżnia November spośród podobnie grających kapel. Kiedy grupa występowała w Wielkiej Brytanii i postanowiła zaprezentować swoje utwory w anglojęzycznych wersjach, publiczność d

[Relacja] Ten Years After, klub Parlament, Gdańsk, 28.10.2016

Obraz
Czasami żałuję, że nie żyłem na przełomie lat 60. i 70., oczywiście w jakimś normalniejszym kraju, w którym dostęp do muzyki nie był ograniczony. W czasach kiedy największe rockowe zespoły co kilka, najwyżej kilkanaście miesięcy wydawały kolejne genialne albumy, a za niewielkie pieniądze można było zobaczyć je na żywo. Dziś niestety wiele z tych zespołów już nie istnieje, a wielu muzyków już nie żyje. Nowe albumy wydają coraz rzadziej, a ich zawartość daleka jest od poziomu albumów z lat świetności. Oczywiście, są jeszcze koncerty. Nawet w Polsce nie można narzekać na ilość występów klasyków rocka. Niestety, zazwyczaj są to wielkie koncerty w sportowych obiektach o akustyce nieprzystosowanej do grania muzyki na żywo, a publiczność na nich jest mniej lub bardziej przypadkowa i nie bardzo wie, jak zachowywać się na koncercie. Na szczęście zdarzają się też mniejsze występy nieco już zapomnianych gwiazd. Pod koniec października do Polski przyjechała grupa Ten Years After, by zagrać cztery

[Recenzja] Santana - "Abraxas" (1970)

Obraz
Drugi album grupy Santana rozwija stylistykę znaną z debiutu, to unikalne połączenie rocka, jazzu i muzyki latynoskiej. Na "Abraxas" wpływy latynoskie odgrywają jeszcze większą rolę. Nierzadko wysuwają się na pierwszy plan, czego najlepszym dowodem takie nagrania, jak należący do najsłynniejszych utworów zespołu "Oye Como Va" - przeróbka przeboju Tito Puente'a, która w tej wersji zyskuje zdecydowanie rockowej energii i lekkich naleciałości jazzowych w gitarowej solówce - a także, "Se a Cabo" i "El Nicoya", miniatur podpisanych nazwiskiem José Areasa, będących popisem przede wszystkim rozbudowanej sekcji rytmicznej. We wszystkich trzech kawałkach zwracają też uwagę teksty po hiszpańsku, co stanowi nowość w twórczości grupy, choć w dwóch ostatnich partie wokalne są raczej szczątkowe. Latynoskie zabarwienie ma także większość pozostałych nagrań. Choćby te trzy fantastyczne instrumentale. "Singing Winds, Crying Beast", autorstwa Mi

[Recenzja] Saxon - "The Eagle Has Landed" (1982)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" #12 Saxon, najbardziej pracowity zespół wywodzący się z Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu, do dziś wydaje kolejne płyty co dwa, trzy lata. Nigdy jednak nie odnosił aż takich sukcesów komercyjnych, jak Iron Maiden czy Def Leppard, ani nie wydaje się otoczony kultem w stopniu zbliżonym do Venom lub Diamond Head. Duża aktywność studyjna mogła w tym przypadku zadziałać na niekorzyść grupy. Co lepsze kawałki są rozproszone na różnych płytach i otoczone tam mniej wyrazistym materiałem. Najlepiej więc siegnąć po jakąś kompilację lub koncertówkę. A jeśli to drugie, to zdecydowanie po "The Eagle Has Landed". Tyle że raczej w wersji rozszerzonej z szesnastoma utworami, zamiast oryginalnej z ledwie dziesięcioma. Dopiero w takim wydaniu jest to prawdziwe best of Saxon, nawet jeśli nie do końca wyczerpuje temat. Pierwsza koncertówka zespołu podsumowuje najlepszy okres jego twórczości, czyli same początki, z przełomu lat 70. i 80., złotych czasów NW