Posty

[Recenzja] Queen - "On Air: The Complete BBC Sessions" (2016)

Obraz
To już niemal tradycja, że w listopadzie ukazuje się nowe wydawnictwo z archiwalnym materiałem Queen. Zapewne związane jest to z datą śmierci Freddiego Mercury'ego, który zmarł 24 listopada 1991 roku - niemal dokładnie ćwierć wieku temu. Tym razem nie jest to jednak zapis jednego występu, jak wydane w poprzednich latach "Live at the Rainbow '74" i "A Night at the Odeon - Hammersmith 1975", a zbiór sześciu sesji radiowych, jakie zespół dał na przestrzeni lat 1973-77. Dotąd oficjalnie opublikowane były tylko dwie z tych sesji, mianowicie pierwsza i trzecia, które ukazały się na wydanym w 1989 roku albumie "Queen at the Beeb". "On Air: The Complete BBC Sessions" zawiera komplet radiowych nagrań, z których większość właśnie tutaj ma swoją premierę. Aż pięć z tych sesji odbyło się na przestrzeni zaledwie kilkunastu miesięcy, pomiędzy lutym 1973 roku, a październikiem 1974. Dominują tu zatem utwory z pierwszych trzech, najbliższych zwykłe

[Recenzja] The Soft Machine - "Volume Two" (1969)

Obraz
Niewiele brakowało, by historia The Soft Machine zakończyła się jeszcze przed wydaniem debiutanckiego albumu. Gdy w grudniu 1968 roku eponimiczna płyta, z dużym opóźnieniem, trafiła w końcu do sprzedaży w wybranych krajach - wśród których nie było rodzimej Wielkiej Brytanii - zespół od trzech miesięcy nie istniał. Kontrakt grupy zakładał jednak, że jeśli pierwszy longplay spotka się z zainteresowaniem, to zobliguje to muzyków do przygotowania kolejnego. Album wprawdzie nie odniósł komercyjnego sukcesu - w Stanach doszedł jedynie do 160. miejsca, poza tym odnotowano go tylko w Kanadzie - ale spotkał się z uznaniem części krytyków. To wystarczyło, by wydawca upomniał się o kolejną płytę. Zainteresowany powrotem nie był Kevin Ayers, więc Robert Wyatt i Mike Ratledge dokooptowali w jego miejsce Hugh Hoppera, już wcześniej wspierającego grupę jako współautor materiału i road manager. Choć zmiana basisty wydaje się mało istotnym zdarzeniem, w tym przypadku okazało się to prawdziwym przeł

[Recenzja] November - "En ny tid är här..." (1970)

Obraz
Trio November powstało pod koniec lat 60. w Sztokholmie. Nazwa upamiętnia pewien listopadowy wieczór 1969 roku, gdy muzycy, jeszcze pod szyldem Train, zagrali jako support przed grupą Fleetwood Mac. Muzykę graną przez zespół można nazwać zarówno ciężkim blues rockiem, jak i bluesowo zabarwionym hard rockiem. Inspiracje są dość oczywiste: Cream, The Jimi Hendrix Experience, Free, Ten Years After czy wspomniany Fleetwood Mac. Za to brzmienie - zaskakująco dobre - kojarzy się już raczej z Led Zeppelin lub nawet Black Sabbath. Tym, co odróżniało szwedzkie trio od anglosaskich grup, były teksty w ojczystym językiem. Trochę się tego obawiałem po doświadczeniach z niedawno recenzowanym Trettioåriga Kriget, jednak tutaj wokal brzmi lepiej, bardziej naturalnie. I nie da się ukryć, że właśnie ten egzotyczny  element wyróżnia November spośród podobnie grających kapel. Kiedy grupa występowała w Wielkiej Brytanii i postanowiła zaprezentować swoje utwory w anglojęzycznych wersjach, publiczność d

[Relacja] Ten Years After, klub Parlament, Gdańsk, 28.10.2016

Obraz
Czasami żałuję, że nie żyłem na przełomie lat 60. i 70., oczywiście w jakimś normalniejszym kraju, w którym dostęp do muzyki nie był ograniczony. W czasach kiedy największe rockowe zespoły co kilka, najwyżej kilkanaście miesięcy wydawały kolejne genialne albumy, a za niewielkie pieniądze można było zobaczyć je na żywo. Dziś niestety wiele z tych zespołów już nie istnieje, a wielu muzyków już nie żyje. Nowe albumy wydają coraz rzadziej, a ich zawartość daleka jest od poziomu albumów z lat świetności. Oczywiście, są jeszcze koncerty. Nawet w Polsce nie można narzekać na ilość występów klasyków rocka. Niestety, zazwyczaj są to wielkie koncerty w sportowych obiektach o akustyce nieprzystosowanej do grania muzyki na żywo, a publiczność na nich jest mniej lub bardziej przypadkowa i nie bardzo wie, jak zachowywać się na koncercie. Na szczęście zdarzają się też mniejsze występy nieco już zapomnianych gwiazd. Pod koniec października do Polski przyjechała grupa Ten Years After, by zagrać cztery

[Recenzja] Santana - "Abraxas" (1970)

Obraz
Drugi album grupy Santana rozwija stylistykę znaną z debiutu, to unikalne połączenie rocka, jazzu i muzyki latynoskiej. Na "Abraxas" wpływy latynoskie odgrywają jeszcze większą rolę. Nierzadko wysuwają się na pierwszy plan, czego najlepszym dowodem takie nagrania, jak należący do najsłynniejszych utworów zespołu "Oye Como Va" - przeróbka przeboju Tito Puente'a, która w tej wersji zyskuje zdecydowanie rockowej energii i lekkich naleciałości jazzowych w gitarowej solówce - a także, "Se a Cabo" i "El Nicoya", miniatur podpisanych nazwiskiem José Areasa, będących popisem przede wszystkim rozbudowanej sekcji rytmicznej. We wszystkich trzech kawałkach zwracają też uwagę teksty po hiszpańsku, co stanowi nowość w twórczości grupy, choć w dwóch ostatnich partie wokalne są raczej szczątkowe. Latynoskie zabarwienie ma także większość pozostałych nagrań. Choćby te trzy fantastyczne instrumentale. "Singing Winds, Crying Beast", autorstwa Mi

[Recenzja] Saxon - "The Eagle Has Landed" (1982)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" #12 Saxon, najbardziej pracowity zespół wywodzący się z Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu, do dziś wydaje kolejne płyty co dwa, trzy lata. Nigdy jednak nie odnosił aż takich sukcesów komercyjnych, jak Iron Maiden czy Def Leppard, ani nie wydaje się otoczony kultem w stopniu zbliżonym do Venom lub Diamond Head. Duża aktywność studyjna mogła w tym przypadku zadziałać na niekorzyść grupy. Co lepsze kawałki są rozproszone na różnych płytach i otoczone tam mniej wyrazistym materiałem. Najlepiej więc siegnąć po jakąś kompilację lub koncertówkę. A jeśli to drugie, to zdecydowanie po "The Eagle Has Landed". Tyle że raczej w wersji rozszerzonej z szesnastoma utworami, zamiast oryginalnej z ledwie dziesięcioma. Dopiero w takim wydaniu jest to prawdziwe best of Saxon, nawet jeśli nie do końca wyczerpuje temat. Pierwsza koncertówka zespołu podsumowuje najlepszy okres jego twórczości, czyli same początki, z przełomu lat 70. i 80., złotych czasów NW

[Recenzja] Gentle Giant - "Gentle Giant" (1970)

Obraz
Do tak zwanej wielkiej szóstki rocka progresywnego zwykło się zaliczać trio Emerson, Lake & Palmer oraz zespoły Genesis, Jethro Tull, King Crimson, Pink Floyd i Yes. Jest w tym sporo sensu. W końcu to właśnie te kapele odniosły największy sukces komercyjny pośród przedstawicieli głównego nurtu postępowego rocka. Trzeba im też sprawiedliwie oddać, że każda z tych grup miała własny pomysł na poszerzanie ram gatunku, wypracowała sobie rozpoznawalny styl i inspirowała innych twórców. Tylko jeśli przyjmować też takie kryteria - zamiast brać pod uwagę jedynie popularność - to lista powinna być dłuższa o dwie nazwy: Van der Graaf Generator oraz Gentle Giant to także zespoły, które miały na siebie własny pomysł i bez których obraz głównonurtowego proga jest po prostu niepełny. O ile jednak pierwsza z tych kapel wydaje się dość rozpoznawalna wśród miłośników starego rocka w naszym kraju, tak druga pozostaje relatywnie nieznana. Grupa Gentle Giant powstała w 1970 roku z inicjatywy trzech

[Recenzja] Blodwyn Pig - "Ahead Rings Out" (1969)

Obraz
Inicjatorem powstania Blodwyn Pig był Mick Abrahams, oryginalny gitarzysta Jethro Tull. Z grupą Iana Andersona rozstał się wkrótce po wydaniu debiutanckiego "This Was" z powodu różnic artystycznych. Abrahams szybko zebrał muzyków do nowego zespołu. Byli to: saksofonista i flecista Jack Lancaster, basista Andy Pyle oraz perkusista Ron Berg. Na przełomie lat 60. i 70. kwartet wydał dwa albumy, które odniosły spory sukces komercyjny - doszły odpowiednio do 9. oraz 8. miejsca na UK Albums Chart, a ogólnie sprzedawały się niewiele gorzej od ówczesnych wydawnictw Jethro Tull. Kariera i popularność Blodwyn Pig nie trwały jednak długo. W 1971 roku Abrahams postanowił rozpocząć działalność pod własnym nazwiskiem, a choć pozostali muzycy znaleźli dla niego następcę - Petera Banksa, który właśnie odszedł z Yes - to zespół bez dotychczasowego lidera szybko się posypał. Jego późniejsze reaktywacje, z udziałem Abrahamsa, przeszły bez żadnego echa. Obecnie nazwę Blodwyn Pig kojarzą chy