Posty

[Recenzja] Captain Beyond - "Captain Beyond" (1972)

Obraz
Captain Beyond powstał z inicjatywy doświadczonych muzyków. Wokalista Rod Evans śpiewał na pierwszych trzech płytach Deep Purple, gitarzysta Larry "Rhino" Reinhardt oraz basista Lee Dorman grali w Iron Butterfly, natomiast Bobby Caldwell bębnił u Johnny'ego Wintera. Grupa wydała w sumie trzy studyjne albumy, z czego chyba najbardziej udany okazuje się eponimiczny debiut. Muzycy wykorzystują tu swoje dotychczasowe doświadczenia, prezentując mieszankę hard rocka i psychodelii, jednak da się tu usłyszeć także pewne rozwiązania zaczerpnięte z rocka progresywnego. Skojarzenia z tym ostatnim wywołuje przede wszystkim sama konstrukcja albumu, gdzie poszczególne utwory płynnie przechodzą jeden w drugi, tworząc razem większe formy. Przez zdecydowaną większość tych trzydziestu minut brzmienie jest ewidentnie hardrockowe, jednak muzycy starają się wykraczać poza typowe dla tego stylu schematy. Nie tylko ze względu na łączenie ze sobą kilku utworów, ale też częste zróżnicowanie

[Recenzja] The Rolling Stones - "Voodoo Lounge" (1994)

Obraz
Początek lat 90. to dla The Rolling Stones rozstanie z wieloletnim, oryginalnym basistą. Bill Wyman zdążył wziąć jeszcze udział w nagraniu dwóch studyjnych kawałków, które dopełniły repertuaru koncertówki "Flashpoint". I chyba wyłącznie z tego powodu warto o nich wspominać. Zarówno typowo stonesowski "Highwire", jak i funkowy "Sex Drive", to zupełnie niecharakterystyczne, nic nie wnoszące piosenki. Miejsce Wymana zajął Amerykanin Darryl Jones, który pełni tę rolę do dzisiaj, choć bez statusu pełnoprawnego członka grupy. Zespól w okrojonym/odświeżonym składzie znacznie ograniczył studyjną aktywność. Przez ostatnie ćwierć wieku ukazały się tylko trzy albumy z całkowicie premierowym materiałem. Rzadsze nagrywanie płyt nie przełożyło się jednak na wzrost jakości. Wydany po najdłuższej do tamtej pory, pięcioletniej przerwie "Voodoo Lounge" potwierdza, że Stonesi kompletnie stracili kontakt z rzeczywistością i nagrali album, który kompletnie nie

[Recenzja] Roy Harper - "Come Out Fighting Ghengis Smith" (1967)

Obraz
"Sophisticated Beggar", debiutancki album Roya Harpera, nie olśniewał może pod względem produkcji, jednak niewątpliwie pokazał kompozytorski oraz instrumentalno-wokalny talent artysty. W wystarczającym stopniu, aby muzykiem zainteresowali się przedstawiciele dużej wytwórni CBS, którzy z miejsca zaoferowali kontrakt. "Come Out Fighting Ghengis Smith" powstawał już w znacznie lepszych warunkach, w profesjonalnym studiu i pod okiem doświadczonego producenta Shela Talmy'ego, który miał już za sobą współpracę m.in. z The Kinks czy The Who. Zaowocowało to lepszym brzmieniem, na jakie muzyka Harpera niewątpliwie zasługiwała. "Come Out Fighting Ghengis Smith" to kolejne potwierdzenie jego nieprzeciętnych umiejętności. Materiał w niczym nie ustępuje debiutowi. Roy Harper mierzy się tutaj z różnymi odmianami folku. W najbardziej ascetycznym, nawiązującym do muzyki dawnej "Highgate Cementary", słychać wyłącznie jego intrygującą, lekko przetworzoną par

[Recenzja] Steamhammer - "Mountains" (1970)

Obraz
Steamhammer nigdy nie nagrał dwóch albumów w tym samym składzie. Tym razem kwintet został zredukowany do kwartetu, gdy ze składu odszedł Steve Jolliffe. Brak jego wkładu sprawia, że "Mountains" jest albumem mniej urozmaiconym pod względem aranżacji i brzmienia, aczkolwiek wciąż dość eklektycznym stylistycznie. Słychać wpływy psychodelii ("I Wouldn't Have Thought (Gophers Song)", "Henry Lane", tytułowy "Mountains"), folku ("Leader of the Ring") lub obu na raz ("Levinia"). W nieco ostrzejszym "Walking Down the Road" pojawia się nawet wstawka inspirowana jakby afrykańską rytmiką, choć brzmi raczej ubogo w porównaniu chociażby z podobnymi próbami Gingera Bakera. Ogólnie wymienione utwory wypadają dość niemrawo, trochę tylko ożywając podczas niezłych gitarowych popisów Martina Pugha. Nieco lepiej prezentuje się ostatni kwadrans, podczas którego zespół przypomina o swoich bluesowych korzeniach. Tym razem w wydaniu ko

[Recenzja] McDonald and Giles - "McDonald and Giles" (1971)

Obraz
Ian McDonald i Michael Giles największe uznanie zdobyli jako muzycy oryginalnego składu King Crimson. Obaj wystąpili na kultowym debiucie grupy, "In the Court of the Crimson King" - pierwszy z  nich odpowiadał za instrumenty dęte i klawiszowe, był też podpisany jako współautor lub wyłączny kompozytor pod każdym z utworów, natomiast drugi zasiadał za perkusją. Decyzję o odejściu obaj podjęli w trakcie amerykańskich koncertów promujących wspomniany longplay. Związane było to zarówno z trudami trasy, jak i różnicami w kwestiach artystycznych. Giles zgodził się zagrać jeszcze na kolejnym albumie King Crimson, "In the Wake of Poseidon", na którym znalazły się głównie kompozycje stworzone przed rozpadem pierwszego składu, częściowo napisane przez McDonalda. Następnie obaj muzycy zabrali się za stworzenie czegoś na własny rachunek. W nagraniach wspomógł ich basista Peter Giles, brat Michaela, a także kilku gości, w tym Steve Winwood, który akurat przebywał w studiu obok,

[Recenzja] The Rolling Stones - "Steel Wheels" (1989)

Obraz
O takich albumach można pisać na dwa sposoby. Jeśli jest się wielbicielem klasycznych dokonań wykonawcy, oczywistym wydaje się przyjęcie postawy entuzjastycznej. Wówczas sprawa jest prosta: to udane dzieło, na którym zespół, po latach szukania nie wiadomo czego, wrócił do tego, co zawsze wychodziło mu najlepiej i w końcu nagrał płytę, jaką można postawić obok największych dokonań sprzed lat. Jednak można przyjąć też szerszą perspektywę, niż dyskografia danego twórcy i narzekać, że to kompletnie anachroniczne wydawnictwo, które do muzyki absolutnie nic nie wnosi. Wszystko więc rozbija się o oczekiwania danego słuchacza. Naprawdę nietrudno mi zrozumieć, dlaczego "Steel Wheels" bywa uznawany za najlepszy album Stonesów lat 80. i długo oczekiwany powrót do formy. Longplay zdominowany jest przez typowo rockowe czady, nierzadko balansujące na krawędzi autoplagiatu, pomiędzy którymi wrzucono kilka równie przewidywalnych ballad. Niemal całkiem zrezygnowano zaś z eksperymentów z i

[Recenzja] Roy Harper - "Sophisticated Beggar" (1966)

Obraz
  Roy Harper to prawdziwa legenda. To jemu Led Zeppelin zadedykowali wykonanie "Hats Off to (Roy) Harper" - czapki z głów przed Royem Harperem - a dla Iana Andersona z Jethro Tull był największą inspiracją jako gitarzysta akustyczny i kompozytor . To jego głos można usłyszeć w "Have a Cigar" Pink Floyd. Wrażenie robi też lista muzyków, którzy gościli na autorskich płytach Harpera. Ograniczając się tylko do tych najbardziej znanych, trzeba wymienić takie nazwiska, jak Ritchie Blackmore, Keith Emerson, Jimmy Page, Keith Moon, wspomniany już Ian Anderson, David Gilmour, John Paul Jones, Bill Bruford, Paul McCartney, Alvin Lee, Kate Bush czy Tony Levin. Pomimo tego, twórczość Roya Harpera jest dziś stosunkowo mało znana, praktycznie nieobecna w mainstreamie. A szkoda, bo to zdecydowanie jeden z najbardziej uzdolnionych wokalistów, gitarzystów i kompozytorów w muzyce około-folkowej. Jego płyty tak naprawdę nic by nie straciły, gdyby nagrał je zupełnie samodzielnie,

[Recenzja] Steamhammer - "Mk II" (1969)

Obraz
Eponimiczny debiut Steamhammer nie okazał się sukcesem komercyjnym, co nie powinno dziwić w zalewie podobnych wydawnictw. Kwintet umacniał jednak swoją pozycję na brytyjskiej scenie licznymi koncertami. Wiosną 1969 roku muzycy otrzymali propozycję grania u boku jednego z trzech królów bluesowej gitary, Freddy'ego Kinga. Występy otwierał set zespołu, a następnie część muzyków zostawała na scenie, aby akompaniować Amerykanowi. Takie rozwiązanie było wówczas szeroko praktykowane w przypadku bluesmanów. Aby zaoszczędzić na biletach lotniczych oraz noclegach, amerykańskie wytwórnie wysyłały na europejskie występy samych liderów, których mieli wspierać lokalni muzycy. Rosnąca popularność Stramhammer nie powstrzymała rozpadu grupy, z której odeszli gitarzysta Martin Quittenton oraz perkusista Michael Rushton. Pozostali muzycy - wokalista Kieran White, gitarzysta Martin Pugh i basista Steve Lacy - przyjęli na ich miejsce bębniarza Micka Bradleya, a także grającego na saksofonach, fleta