Posty

[Recenzja] Steamhammer - "Mountains" (1970)

Obraz
Steamhammer nigdy nie nagrał dwóch albumów w tym samym składzie. Tym razem kwintet został zredukowany do kwartetu, gdy ze składu odszedł Steve Jolliffe. Brak jego wkładu sprawia, że "Mountains" jest albumem mniej urozmaiconym pod względem aranżacji i brzmienia, aczkolwiek wciąż dość eklektycznym stylistycznie. Słychać wpływy psychodelii ("I Wouldn't Have Thought (Gophers Song)", "Henry Lane", tytułowy "Mountains"), folku ("Leader of the Ring") lub obu na raz ("Levinia"). W nieco ostrzejszym "Walking Down the Road" pojawia się nawet wstawka inspirowana jakby afrykańską rytmiką, choć brzmi raczej ubogo w porównaniu chociażby z podobnymi próbami Gingera Bakera. Ogólnie wymienione utwory wypadają dość niemrawo, trochę tylko ożywając podczas niezłych gitarowych popisów Martina Pugha. Nieco lepiej prezentuje się ostatni kwadrans, podczas którego zespół przypomina o swoich bluesowych korzeniach. Tym razem w wydaniu ko

[Recenzja] McDonald and Giles - "McDonald and Giles" (1971)

Obraz
Ian McDonald i Michael Giles największe uznanie zdobyli jako muzycy oryginalnego składu King Crimson. Obaj wystąpili na kultowym debiucie grupy, "In the Court of the Crimson King" - pierwszy z  nich odpowiadał za instrumenty dęte i klawiszowe, był też podpisany jako współautor lub wyłączny kompozytor pod każdym z utworów, natomiast drugi zasiadał za perkusją. Decyzję o odejściu obaj podjęli w trakcie amerykańskich koncertów promujących wspomniany longplay. Związane było to zarówno z trudami trasy, jak i różnicami w kwestiach artystycznych. Giles zgodził się zagrać jeszcze na kolejnym albumie King Crimson, "In the Wake of Poseidon", na którym znalazły się głównie kompozycje stworzone przed rozpadem pierwszego składu, częściowo napisane przez McDonalda. Następnie obaj muzycy zabrali się za stworzenie czegoś na własny rachunek. W nagraniach wspomógł ich basista Peter Giles, brat Michaela, a także kilku gości, w tym Steve Winwood, który akurat przebywał w studiu obok,

[Recenzja] The Rolling Stones - "Steel Wheels" (1989)

Obraz
O takich albumach można pisać na dwa sposoby. Jeśli jest się wielbicielem klasycznych dokonań wykonawcy, oczywistym wydaje się przyjęcie postawy entuzjastycznej. Wówczas sprawa jest prosta: to udane dzieło, na którym zespół, po latach szukania nie wiadomo czego, wrócił do tego, co zawsze wychodziło mu najlepiej i w końcu nagrał płytę, jaką można postawić obok największych dokonań sprzed lat. Jednak można przyjąć też szerszą perspektywę, niż dyskografia danego twórcy i narzekać, że to kompletnie anachroniczne wydawnictwo, które do muzyki absolutnie nic nie wnosi. Wszystko więc rozbija się o oczekiwania danego słuchacza. Naprawdę nietrudno mi zrozumieć, dlaczego "Steel Wheels" bywa uznawany za najlepszy album Stonesów lat 80. i długo oczekiwany powrót do formy. Longplay zdominowany jest przez typowo rockowe czady, nierzadko balansujące na krawędzi autoplagiatu, pomiędzy którymi wrzucono kilka równie przewidywalnych ballad. Niemal całkiem zrezygnowano zaś z eksperymentów z i

[Recenzja] Roy Harper - "Sophisticated Beggar" (1966)

Obraz
  Roy Harper to prawdziwa legenda. To jemu Led Zeppelin zadedykowali wykonanie "Hats Off to (Roy) Harper" - czapki z głów przed Royem Harperem - a dla Iana Andersona z Jethro Tull był największą inspiracją jako gitarzysta akustyczny i kompozytor . To jego głos można usłyszeć w "Have a Cigar" Pink Floyd. Wrażenie robi też lista muzyków, którzy gościli na autorskich płytach Harpera. Ograniczając się tylko do tych najbardziej znanych, trzeba wymienić takie nazwiska, jak Ritchie Blackmore, Keith Emerson, Jimmy Page, Keith Moon, wspomniany już Ian Anderson, David Gilmour, John Paul Jones, Bill Bruford, Paul McCartney, Alvin Lee, Kate Bush czy Tony Levin. Pomimo tego, twórczość Roya Harpera jest dziś stosunkowo mało znana, praktycznie nieobecna w mainstreamie. A szkoda, bo to zdecydowanie jeden z najbardziej uzdolnionych wokalistów, gitarzystów i kompozytorów w muzyce około-folkowej. Jego płyty tak naprawdę nic by nie straciły, gdyby nagrał je zupełnie samodzielnie,

[Recenzja] Steamhammer - "Mk II" (1969)

Obraz
Eponimiczny debiut Steamhammer nie okazał się sukcesem komercyjnym, co nie powinno dziwić w zalewie podobnych wydawnictw. Kwintet umacniał jednak swoją pozycję na brytyjskiej scenie licznymi koncertami. Wiosną 1969 roku muzycy otrzymali propozycję grania u boku jednego z trzech królów bluesowej gitary, Freddy'ego Kinga. Występy otwierał set zespołu, a następnie część muzyków zostawała na scenie, aby akompaniować Amerykanowi. Takie rozwiązanie było wówczas szeroko praktykowane w przypadku bluesmanów. Aby zaoszczędzić na biletach lotniczych oraz noclegach, amerykańskie wytwórnie wysyłały na europejskie występy samych liderów, których mieli wspierać lokalni muzycy. Rosnąca popularność Stramhammer nie powstrzymała rozpadu grupy, z której odeszli gitarzysta Martin Quittenton oraz perkusista Michael Rushton. Pozostali muzycy - wokalista Kieran White, gitarzysta Martin Pugh i basista Steve Lacy - przyjęli na ich miejsce bębniarza Micka Bradleya, a także grającego na saksofonach, fleta

[Recenzja] May Blitz - "May Blitz" (1970)

Obraz
Na przełomie lat 60. i 70. działało wiele grup, którym zwyczajnie się nie powiodło. W najlepszym razie pozostawiły po sobie jeden, dwa albumy, które przepadały komercyjnie, po czym drogi muzyków się rozchodziły. Niektórzy mieli szczęście dołączyć do kapel, które radziły sobie lepiej, inni dalej grali bez powodzenia, by w końcu całkiem zerwać z muzyką. Świetnie widać to na przykładzie brytyjskiej grupy May Blitz, powiązanej zresztą z innym zespołem tego typu, Bakerloo. Od tria Bakerloo wszystko się zaczęło. Kiedy po nagraniu jednej płyty skład opuścił śpiewający gitarzysta Clem Clempson - odszedł do bardziej popularnego Colosseum - basista Terry Poole i perkusista Keith Baker nawiązali współpracę z Kanadyjczykiem Jamesem Blackiem. Muzycy zmienili nazwę na May Blitz, ale zanim zdążyli cokolwiek nagrać, Pool i Baker zdecydowali przejść do innych kapel. Lepiej wybrał ten drugi - Uriah Heep to dziś o wiele bardziej znana nazwa niż Vinegar Joe, choć kariera Bakera w tym zespole zakończył

[Recenzja] The Rolling Stones - "Dirty Work" (1986)

Obraz
Do "Dirty Work" przyległa łatka najsłabszego albumu The Rolling Stones. O ile z tym można jeszcze polemizować - zespół dołował już od dłuższego czasu, a kolejne dekady nie były lepsze - tak trudno zaprzeczać, że to jedno z najmniej ciekawych wydawnictw tej zasłużonej grupy. Zawartej tu muzyce z pewnością nie przysłużył się wciąż trwający konflikt między dwoma najważniejszymi muzykami, Keithem Richardem i Mickiem Jaggerem. Wręcz doszło do jego zaostrzenia, gdy ten drugi postanowił przygotować solowy debiut, "She's the Boss". Nagrania zbiegły się z sesją Stonesów, więc wokalista przez większą część czasu był nieobecny w studiu, a swoje partie nagrał na samym końcu, do już gotowych ścieżek instrumentalnych. Jego głos nie brzmi tu zresztą najlepiej. Pojawiły się też problemy z dotąd spokojnym Charliem Wattsem, który coraz bardziej pogrążał się w uzależnieniu od heroiny i alkoholu. W rezultacie na sesje zaproszono wielu muzyków sesyjnych. Co jednak ciekawe, powie