Posty

[Recenzja] The Yardbirds - "Five Live Yardbirds" (1964)

Obraz
Grupa The Yardbirds niewątpliwie zapisała się w historii muzyki rockowej. Jednak wcale nie ze względu na swoją twórczość, lecz z powodu muzyków, którzy właśnie w niej zaczynali swoją karierę, a swoje największe osiągnięcia zaliczyli później. Brytyjski zespół był prawdziwą kuźnią talentów. To właśnie podczas jej koncertów publiczność po raz pierwszy mogła przekonać się o talencie takich gitarzystów, jak Eric Clapton, Jeff Beck i Jimmy Page. Z kolei wokalista Keith Relf oraz perkusista Jim McCarty przyczynili się do powstania prog-rockowej grupy Renaissance, która jednak najbardziej cenione albumy nagrała dopiero po ich odejściu. Dokonania The Yardbirds pozostają w cieniu późniejszych dokonań członków zespołu. Wpływ na to miały różne czynniki. Z jednej strony sami muzycy nie do końca mieli na siebie pomysł, ale zawinili też producenci i menadżerowie, których nietrafione decyzje nie pomagały w wykorzystaniu drzemiącego w zespole potencjału. Niezbyt imponująco prezentuje się długograją

[Recenzja] Howlin' Wolf - "The Howlin' Wolf Album" (1969)

Obraz
Klasycy bluesa #3: Howlin' Wolf (część I)   W odpowiedzi na umiarkowany sukces albumu "Electric Mud", pokazującego bardziej rockowe wcielenie Muddy'ego Watersa, decydenci Cadet Records, pododdziału Chess Records, postanowili przygotować jego kontynuację. Do nagrania zaangażowano niemal dokładnie tych samych muzyków, jednak pierwszoplanową rolę tym razem miał pełnić Howlin' Wolf, który i tak nie miał wyboru z powodu podpisanego kontraktu. Wolf, a właściwie Chester Arthur Burnett był jednym z kluczowych przedstawicieli chicagowskiego bluesa, bardzo charakterystycznym wokalistą, a także zdolnym gitarzystą i kompozytorem. To właśnie on napisał takie standardy, jak "Smokestack Lightning", "Moanin' at Modnight", "Killer Floor" czy "How Many More Years". Był też pierwszym wykonawcą wielu słynnych kompozycji Williego Dixona, by wspomnieć tylko o "Back Door Man", "Evil", "I Ain't Superstitions",

[Recenzja] The Rolling Stones - "Let It Bleed" (1969)

Obraz
Poprzedni album Stonesów, "Beggars Banquet", otworzył nowy etap w twórczości zespołu, a "Let It Bleed" to jego znakomita kontynuacja. Podstawę wciąż stanowi amerykańska tradycja muzyczna. Jednak tym razem zespół zaproponował nieco bardziej jednoznaczny stylistycznie materiał, sfokusowany na graniu wywodzącym się z bluesa, choć niepozbawionym rockowego czadu. Nie znaczy to bynajmniej, że brakuje tu różnorodności. Oprócz bluesa wciąż słychać wyraźne wpływy country czy muzyki gospel. Dla większego eklektyzmu zrezygnowano z zamieszczenia najnowszego singlowego hitu "Honky Tonk Woman" na rzecz jego alternatywnej wersji o wszystko mówiącym tytule "Country Honk". Oba te nagrania, a także wydany na kolejnym singlu "Live with Me", powstały z udziałem nowego członka zespołu, Micka Taylora. Były gitarzysta John Mayall's Bluesbreakers zajął miejsce Briana Jonesa, którego ostatecznie usunięto ze składu z powodu różnic artystycznych i fataln

[Recenzja] The Who - "Quadrophenia" (1973)

Obraz
Pomimo niepowodzenia z ukończeniem projektu "Lifehouse", Pete Townshend uparł się, że przygotuje kolejną operę rockową . "Quadrophenia" opiera się na schemacie doskonale już znanym ze starszego o cztery lata albumu "Tommy". Ponownie mamy dwie płyty, wypełnione w większości zwyczajnymi piosenkami, które łączy jedynie warstwa tekstowa oraz przewijające się tu i ówdzie motywy przewodnie. Ten ostatni zabieg ma uzasadnienie - wprowadza przynajmniej pozorną spójność w warstwie instrumentalnej - ale na dłuższą metę może męczyć lub nawet irytować. To tylko niepotrzebne przedłużanie i tak długiego wydawnictwa, które spokojnie mogło być jednopłytowym zbiorem niezależnych od siebie utworów. Choć nawet wtedy byłby to zapewne bardzo przeciętny longplay. Po prostu poszczególne utwory same w sobie też nie prezentują się zbyt interesująco.  Oczywiście, trzeba wspomnieć o znakomitym finale w postaci balladowego "Love, Reign O'ver Me", w którym Roger

[Recenzja] Muddy Waters - "Electric Mud" (1968)

Obraz
Klasycy bluesa #2: Muddy Waters (część I)   W połowie lat 60. zaczęło wyraźnie maleć zainteresowanie bluesem wśród jego głównej grupy docelowej, młodych Afroamerykanów. Miejsce tego stylu zajęły inne gatunki, jak funk i soul. Zbiegło się to w czasie z rosnącą popularnością bluesa wśród białych słuchaczy, którzy jednak preferowali bluesa granego w bardziej rockowy sposób przez białych muzyków. Dostrzegli to przedstawiciele najważniejszej bluesowej wytwórni, Chess Records z Chicago. I zwietrzyli w tym interes. Wystarczyło nakłonić jednego ze swoich podopiecznych, by przygotował album w stylu Jimiego Hendrixa lub grupy Cream. Padło na jednego z najważniejszych chicagowskich bluesmanów, uznawanego za twórcę nowoczesnego bluesa. Muddy Waters, a w zasadzie McKinley Morganfield, był aktywny od początku lat 40., a wiele z jego utworów stało się standardami. To on był pierwszym wykonawcą wielu spośród pisanych przez Williego Dixona hitów, by wspomnieć tylko o "Hoochie Coochie Man"

[Recenzja] The Rolling Stones - "Beggars Banquet" (1968)

Obraz
Po wydaniu "Their Satanic Majesties Request", zmiażdżonego przez krytykę i nie polubionego przez fanów, Stonesi musieli dobrze zastanowić się nad swoim kolejnym posunięciem. Mogli uparcie kontynuować eksperymenty z psychodelią lub powrócić do wcześniejszego stylu. Zdecydowali się jednak na odważniejsze rozwiązanie - kolejny krok do przodu. Czas pokazał, że była to najlepsza decyzja. W przeciwnym razie staliby się pewnie zespołem wymienianym gdzieś pomiędzy The Animals czy The Kinks, a nie wśród tych największych rockowych twórców. To właśnie "Beggars Banquet" rozpoczyna najbardziej interesujący okres w twórczości The Rolling Stones. Nie obyło się jednak bez pewnych komplikacji. W czasie, gdy powstawał ten materiał, w zespole panowała nienajlepsza atmosfera. Muzycy mieli różne wizje artystyczne, co doprowadziło do odsunięcia Briana Jonesa, który jeszcze na poprzednim albumie miał decydujący głos w kwestii aranżacji. Nowy kierunek mu nie odpowiadał, a w rezultaci

[Recenzja] The Who - "Meaty Beaty Big and Bouncy" (1971)

Obraz
The Who, podobnie jak wielu innych wykonawców zaczynających karierę w pierwszej połowie lat 60., padł ofiarą ówczesnej polityki firm fonograficznych. Wiele utworów grupy, głównie tych najlepszych, ukazało się wyłącznie na singlach. Dziś większość z nich można znaleźć na kompaktowych wznowieniach regularnych albumów, natomiast w epoce problem z rozproszonymi kawałkami częściowo rozwiązywała kompilacja "Meaty Beaty Big and Bouncy". Trafiło na nią czternaście nagrań, z których większość nie była wcześniej wydana na płycie długogrającej. Jest tu też kilka powtórek: trzy kompozycje z debiutanckiego "My Generation" (tytułowy, "The Kids Are Alright", "A Legal Matter) oraz po jednej z trzech kolejnych longplayów ("Boris the Spider", "I Can See for Miles", "Pinball Wizard"). Bardzo satysfakcjonujący to wybór, praktycznie wyczerpujący temat najlepszych albumowych kawałków zespołu z lat 60. Może dodałbym tu jeszcze "A Quick

[Recenzja] Willie Dixon - "I Am the Blues" (1970)

Obraz
Klasycy bluesa #1: Willie Dixon Blues to korzenie, reszta muzyki to owoce . To słynne powiedzenie Williego Dixona, z którym może trudno zgodzić się bezkrytycznie, jednak sporo w nim racji. W końcu to z bluesa wywodzi się większość współczesnej muzyki, od jazzu, przez rock, funk czy soul, po wszystkie ich pochodne. Czym jednak kierował się Dixon tytułując swój samodzielny debiut słowami "I Am the Blues"? Czy chciał jedynie podkreślić, jak bliska jest mu bluesowa stylistyka, czy może dać do zrozumienia, że bez niego nie byłaby ona taka sama? Jeśli to drugie, to jako autor niezliczonych standardów miał do tego całkowite prawo. To jego kompozycje pracowały na spopularyzowanie bluesa, a do dziś chętnie po nie sięgają nie tylko bluesowi twórcy. Willie Dixon urodził się w 1915 roku w stanie Mississippi, gdzie od początku musiał mieć do czynienia z bluesem oraz innymi formami afroamerykańskiej muzyki. Już jako nastolatek śpiewał w zespołach gospel. W latach 30., podobnie jak wiel