Posty

[Recenzja] The Rolling Stones - "Beggars Banquet" (1968)

Obraz
Po wydaniu "Their Satanic Majesties Request", zmiażdżonego przez krytykę i nie polubionego przez fanów, Stonesi musieli dobrze zastanowić się nad swoim kolejnym posunięciem. Mogli uparcie kontynuować eksperymenty z psychodelią lub powrócić do wcześniejszego stylu. Zdecydowali się jednak na odważniejsze rozwiązanie - kolejny krok do przodu. Czas pokazał, że była to najlepsza decyzja. W przeciwnym razie staliby się pewnie zespołem wymienianym gdzieś pomiędzy The Animals czy The Kinks, a nie wśród tych największych rockowych twórców. To właśnie "Beggars Banquet" rozpoczyna najbardziej interesujący okres w twórczości The Rolling Stones. Nie obyło się jednak bez pewnych komplikacji. W czasie, gdy powstawał ten materiał, w zespole panowała nienajlepsza atmosfera. Muzycy mieli różne wizje artystyczne, co doprowadziło do odsunięcia Briana Jonesa, który jeszcze na poprzednim albumie miał decydujący głos w kwestii aranżacji. Nowy kierunek mu nie odpowiadał, a w rezultaci

[Recenzja] The Who - "Meaty Beaty Big and Bouncy" (1971)

Obraz
The Who, podobnie jak wielu innych wykonawców zaczynających karierę w pierwszej połowie lat 60., padł ofiarą ówczesnej polityki firm fonograficznych. Wiele utworów grupy, głównie tych najlepszych, ukazało się wyłącznie na singlach. Dziś większość z nich można znaleźć na kompaktowych wznowieniach regularnych albumów, natomiast w epoce problem z rozproszonymi kawałkami częściowo rozwiązywała kompilacja "Meaty Beaty Big and Bouncy". Trafiło na nią czternaście nagrań, z których większość nie była wcześniej wydana na płycie długogrającej. Jest tu też kilka powtórek: trzy kompozycje z debiutanckiego "My Generation" (tytułowy, "The Kids Are Alright", "A Legal Matter) oraz po jednej z trzech kolejnych longplayów ("Boris the Spider", "I Can See for Miles", "Pinball Wizard"). Bardzo satysfakcjonujący to wybór, praktycznie wyczerpujący temat najlepszych albumowych kawałków zespołu z lat 60. Może dodałbym tu jeszcze "A Quick

[Recenzja] Willie Dixon - "I Am the Blues" (1970)

Obraz
Klasycy bluesa #1: Willie Dixon Blues to korzenie, reszta muzyki to owoce . To słynne powiedzenie Williego Dixona, z którym może trudno zgodzić się bezkrytycznie, jednak sporo w nim racji. W końcu to z bluesa wywodzi się większość współczesnej muzyki, od jazzu, przez rock, funk czy soul, po wszystkie ich pochodne. Czym jednak kierował się Dixon tytułując swój samodzielny debiut słowami "I Am the Blues"? Czy chciał jedynie podkreślić, jak bliska jest mu bluesowa stylistyka, czy może dać do zrozumienia, że bez niego nie byłaby ona taka sama? Jeśli to drugie, to jako autor niezliczonych standardów miał do tego całkowite prawo. To jego kompozycje pracowały na spopularyzowanie bluesa, a do dziś chętnie po nie sięgają nie tylko bluesowi twórcy. Willie Dixon urodził się w 1915 roku w stanie Mississippi, gdzie od początku musiał mieć do czynienia z bluesem oraz innymi formami afroamerykańskiej muzyki. Już jako nastolatek śpiewał w zespołach gospel. W latach 30., podobnie jak wiel

[Recenzja] The Rolling Stones - "Their Satanic Majesties Request" (1967)

Obraz
"Their Satanic Majesties Request" to wyjątkowe wydawnictwo w dyskografii The Rolling Stones. Ten jeden jedyny raz zespół całkowicie porzucił swój styl i podążył za aktualną modą. Materiał powstawał w okresie, gdy po obu stronach Atlantyku rozprzestrzeniało się granie przesycone psychodelicznym klimatem. Słychać tu, może aż nazbyt wyraźnie, wpływ wydanych w tym samym roku "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" The Beatles oraz "The Piper at the Gates of Dawn" Pink Floyd, choć inspiracji dostarczyły również eksperymenty muzyków z różnymi używkami. Był to niewątpliwie dziwny czas w historii zespołu. Keith Richards twierdzi, że z nagrywania tego albumu nie pamięta nic, w co można - biorąc pod uwagę jego narkotykowe przygody - uwierzyć. Sesje ciągnęły się przez prawie cały 1967 rok, od początku lutego do końca października. Fakt, że w międzyczasie muzycy musieli stawiać się na własnych rozprawach w związku z posiadaniem narkotyków i odbywać krótkie kar

[Recenzja] The Who - "Who's Next" (1971)

Obraz
Zachęcony sukcesem "Tommy'ego", Pete Townshend postanowił stworzyć kolejną rock operę. Tym razem myślał o jeszcze bardziej ambitnym przedsięwzięciu. Projekt "Lifehouse" miał obejmować nie tylko album, lecz także film oraz specjalne koncerty z rozbudowaną oprawą wizualną. Realizacja przerosła jednak muzyków i zarzucono ten pomysł. Zrezygnowano też z planów wydania EPki "6 ft. Wide Garage, 7 ft. Wide Car", na którą miały trafić inne zarejestrowane w tym czasie utwory. Jednak materiał z obu tych projektów nie został w całości schowany do szuflady. Część kompozycji zarejestrowano ponownie pomiędzy kwietniem i czerwcem 1971 roku, a następnie wydano na albumie zatytułowanym "Who's Next". Prezentuje on dojrzalsze oblicze zespołu, który już całkiem wyzbył się tej proto-rockowej naiwności wczesnych płyt, jednocześnie rezygnując z pustej bombastyczności "Tommy'ego". Piąte studyjne wydawnictwo zespołu to w zasadzie archetypowy al

[Recenzja] Salem Mass - "Witch Burning" (1971)

Obraz
Miasto Salem w stanie Massachusetts zasłynęło dzięki licznym procesom czarownic, do jakich dochodziło tam w XVII wieku. Wydarzenia te zainspirowały niezliczoną ilość pisarzy, filmowców czy muzyków. Jednym z najbardziej znanych przykładów jest z pewnością utwór "Witch Hunt" ze słynnego albumu Rush, "Moving Pictures". Temat najwyraźniej jeszcze bardziej zainteresował pewien kwartet z Idaho, który przyjął nazwę Salem Mass, a swojemu jedynemu albumowi nadał tytuł "Witch Burning". To dość tajemniczy zespół, o którym niewiele dziś wiadomo, poza tym, że wspomniane wydawnictwo opublikował na własny rachunek, bez pomocy żadnej wytwórni fonograficznej. Wypełnia go w zasadzie typowa dla tamtych czasów muzyka, czerpiąca jednocześnie z psychodelii i hard rocka. Działały wtedy setki takich grup, z których o większości nikt już dziś nie pamięta, bo z reguły brakowało im czegoś, co by je wyróżniało. Nie dotyczy to Salem Mass, w którego przypadku tym czymś było rozbud

[Recenzja] The Rolling Stones - "Between the Buttons" (1967)

Obraz
Longplay "Between the Buttons" po obu stronach Atlantyku ukazał się pod tym samym tytułem i z identyczną okładką, ale znów z nieco innym repertuarem. Amerykański wydawca tradycyjnie nie odpuścił sobie dodania najnowszych przebojów, które w Europie opublikowano wyłącznie na singlach. Obecność na płycie zadziornego "Let's Spend the Night Together", a także bardzo zgrabnego melodycznie, choć nieco ckliwego "Ruby Tuesday", to znakomite posunięcie. Zwłaszcza, że zastąpiono nimi kawałki o podobnym charakterze, znacznie jednak mniej udane. "Please Go Home" nie ma ani energii, ani przebojowości tego pierwszego, a "Back Street Girl" okazuje się jeszcze bardziej przesłodzony od drugiego i pozbawiony jego uroku. Szkoda natomiast, że na żadnym wydaniu nie uwzględniono innego przebojowego singla z tych samych sesji, czyli "Have You Seen Your Mother, Baby, Standing in the Shadow?", w którym stonesowski czad spotyka się z sekcją dętą

[Recenzja] The Who - "Live at Leeds" (1970)

Obraz
Studyjne płyty The Who są bardzo nierówne. Jakże inaczej przedstawia się sytuacja z koncertowym "Live at Leeds". To zasługa zarówno świetnie dobranego materiału, jak i tego, że The Who na żywo był nieco innym zespołem. A w zasadzie kompletnie innym. Niesamowicie żywiołowe występy kwartetu szybko zapewniły mu nieformalny tytuł najlepszej grupy koncertowej. Pomogło w tym robienie rockowego show - błaznowanie Pete'a Townshenda i Keitha Moona, czy rozwalanie instrumentów lub inne ekscesy - ale nie da się ukryć, że i grana przez zespół muzyka sporo zyskiwała w warunkach koncertowych. Muzycy stawiali przede wszystkim na rockowy czad, grając ze zdecydowanie większą energią, wyraźnie ciężej, ale też mocniej osadzając się w bluesie. Na dobre wyszło bardziej surowe brzmienie, rezygnacja z tych wszystkich dodatków w rodzaju instrumentów klawiszowych, dęciaków, akustycznej gitary czy wszechobecnych chórków. Nie żeby te rzeczy były same w sobie złe, ale dlatego, że w przypadku teg