Posty

[Recenzja] The Who - "The Who Sell Out" (1967)

Obraz
Trzeba przyznać, że to jedna z pierwszych płyt długogrających pomyślana jako pewna całość, a w dodatku w całkiem oryginalny sposób. "The Who Sell Out" brzmi jak zapis radiowej audycji. Pomiędzy utworami rozbrzmiewają jingle (prawdziwe, zgrane z pirackich rozgłośni), a one same są bardzo różnorodne, jakby odpowiadali za nie różni wykonawcy. W osiągnięciu takiego efektu pomógł nie tylko stylistyczny eklektyzm, ale także dopuszczenie do mikrofonów wszystkich członków zespołu i jednego gościa. Są tu nawet kawałki stylizowane na reklamy, przede wszystkim orkiestrowy "Heinz Baked Beans". To wszystko jest niewątpliwie pomysłowym zabiegiem, ale działającym raczej jednorazowo, a przy kolejnych odsłuchach coraz bardziej irytującym i niepotrzebnym. Pół biedy, gdyby pomiędzy tymi wszystkimi dodatkami były świetne kawałki. Ale to przecież album The Who - zespołu, który zawsze był bardzo nierówny. No dobrze, nie zawsze, a tylko do pewnego momentu, po którym trzymał już równo

[Recenzja] The Tony Williams Lifetime - "Emergency!" (1969)

Obraz
Tony Williams, a właściwie Anthony Tillmon Williams, to prawdziwa legenda. Jeden z najwybitniejszych i najbardziej inspirujących perkusistów w historii. Profesjonalną karierę muzyka rozpoczął w bardzo młodym wieku. Mając zaledwie trzynaście lat dołączył do zespołu wówczas niezbyt znanego Sama Riversa. To właśnie młody bębniarz wzbudzał prawdziwą sensację. Jego intensywna, niesamowicie energetyczna gra zwróciła uwagę wielu cenionych osób w branży. Zanim jeszcze osiągnął pełnoletność, brał już udział w występach i sesjach nagraniowych tak cenionych jazzmanów, jak Jackie McLean, Eric Dolphy, Grachan Moncur III czy Herbie Hancock. Nieco później przygotował też dwie solowe płyty, "Life Time" (1964) i "Spring" (1965), na których objawił się także jako zdolny kompozytor. Jednak chyba najważniejszym momentem kariery było nawiązanie współpracy z Milesem Davisem. Na początku 1963 roku 17-letni wówczas Williams dołączył do stałej grupy trębacza, która z czasem została naz

[Recenzja] The Rolling Stones - "12 x 5" / "No. 2" / "The Rolling Stones, Now!" (1964/65)

Obraz
W pierwszej połowie lat 60. rynek fonograficzny wyglądał zupełnie inaczej. Nie istniało pojęcie albumu muzycznego w znaczeniu pewnej całości. Były tylko mniej lub bardziej przypadkowe zbiory piosenek. W dodatku płyty długogrające, czyli dwunastocalowe winyle, były właściwie równorzędnymi wydawnictwami z singlami i EPkami (przeważnie publikowanymi na siedmiocalowych winylach). Przedstawiciele europejskich wytwórni płytowych zazwyczaj dochodzili do wniosku, że na tych pierwszych nie ma sensu dublować kawałków z mniejszych płyt. Zupełnie inaczej widziano to w Stanach. Ponieważ tamtejsi wydawcy mogli swobodnie dysponować materiałem, w przypadku takich zespołów, jak The Beatles czy The Rolling Stones dyskografia amerykańska z tego okresu znacznie różni się od europejskiej. O ile w przypadku tej pierwszej grupy sytuację po latach unormowano, tak u Stonesów nadal panuje spory bałagan. Rozwiązaniem mogłaby być kompilacja na wzór "Past Masters", zbierająca nagrania niedostępne na

[Recenzja] The Who - "A Quick One" (1966)

Obraz
O drugim albumie The Who warto pamiętać z jednego powodu. Jest nim finałowy utwór "A Quick One, While He's Away". W 1966 roku takie nagranie było czymś niezwykle oryginalnym, zarówno ze względu na wyjątkowo długi czas trwania, przekraczający dziewięć minut, jak i zupełnie nietypową budowę. Całość składa się z kilku wyraźnie odrębnych pod względem muzycznym części, które łączy spójna warstwa tekstowa. Podobny patent był później chętnie stosowany przez wielu innych wykonawców, głównie z nurtu rocka progresywnego. Inna sprawa, że ten pierwowzór okazuje się niezbyt przemyślany, brakuje mu spójności. Może to kwestia zbyt topornych przejść między poszczególnymi sekcjami, może braku jakiegoś powracającego w różnych momentach motywu, ale brzmi to po prostu jak sześć osobnych kawałków o raczej dość szkicowym charakterze. "A Quick One, While He's Away" to w sumie dość rzadki przykład utworu nowatorskiego i wpływowego, który sam w sobie nie jest zbyt udany. Poza zn

[Recenzja] Alphonse Mouzon - "Mind Transplant" (1975)

Obraz
Alphonse Mouzon to jeden z najbardziej znanych i cenionych perkusistów fusion. Współtworzył grupę Eleventh House oraz pierwszy skład Weather Report, grywał też na płytach takich artystów, jak Larry Coryell, Herbie Hancock, McCoy Tyner, Donald Byrd, Wayne Shorter, a nawet sam Miles Davis (fakt, że jedynie na mało istotnym albumie "Dingo" z 1991 roku). Pozostawił też po sobie całkiem obszerną dyskografię solową. "Mind Transplant" to trzeci album, na którym wystąpił w roli lidera. Trudno nie uniknąć tutaj skojarzeń z wydawnictwem innego słynnego bębniarza fusion, "Spectrum" Billy'ego Cobhama. Tu również znalazła się mieszanka rocka, funku i jazzu, mocno ciążąca w stronę mainstreamu. W dodatku na obu albumach wystąpił Tommy Bolin, przyszły gitarzysta Deep Purple. Pozostali muzycy grający na "Mind Transplant" to cenieni sesyjni gitarzyści Lee Ritenour (możecie go kojarzyć z występu na "The Wall" Pink Floyd) i Jay Graydon, a także na

[Recenzja] Taste - "What's Going On: Live at the Isle of Wight 1970" DVD (2015)

Obraz
Po czterdziestu pięciu latach od rozpadu Taste - i dwudziestu od śmierci jego lidera, Rory'ego Gallaghera - ukazuje się pierwsze w dyskografii irlandzkiego tria wideo. Podstawę "What's Going On: Live at the Isle of Wight 1970" stanowi rejestracja występu grupy na tytułowym Isle of Wight Festival z 28 sierpnia 1970 roku. Był to największy festiwal, jaki odbył się w tamtych czasach, z publicznością szacowaną na 600 000 widzów, co czterokrotnie przewyższało ówczesną populację wyspy Wight, na której odbyło się to wydarzenie. To o blisko dwieście tysięcy więcej, niż na znacznie słynniejszym Woodstock '69. W ciągu pięciu dni na Isle of Wight Festival wystąpiło wielu interesujących wykonawców, jak Miles Davis, The Who, Ten Years After, Jethro Tull, trio Emerson, Lake & Palmer, czy Jimi Hendrix i The Doors, dla których były to zresztą ostatnie brytyjskie występy (niedługo później zmarł zarówno Hendrix, jak i Jim Morrison). Taste należał do mniej znanych atrakcj

[Recenzja] The Rolling Stones - "The Rolling Stones" (1964)

Obraz
Amerykańskie wydanie debiutanckiego albumu The Rolling Stones - w innych krajach po prostu eponimicznego - zostało zatytułowane "England's Newest Hit Makers". Ten chwytliwy slogan niewiele miał jednak wówczas wspólnego z rzeczywistością. Owszem, zespół zdążył już zaistnieć w notowaniach singli, jednak żaden z tych utworów nie był autorską kompozycją. Mówiąc wprost, Stonesi byli wtedy jedynie odtwórcami hitów, a nie ich twórcami. Potwierdza to zresztą materiał zawarty na pierwszym longplayu. Aż dziewięć z dwunastu zawartych tutaj utworów to przeróbki rhythm'n'bluesowych, bluesowych oraz rock'n'rollowych standardów. W początkach muzyki rockowej takie posiłkowanie się cudzymi kompozycjami było na porządku dziennym. Jednak grupa The Beatles w tym samym roku opublikowała album "A Hard Day's Night", na którym znalazły się wyłącznie własne, premierowe kawałki. A już dwóch wcześniejszych wydawnictwach przeróbki stanowiły mniej niż połowę repertu