Posty

[Recenzja] Jethro Tull - "Crest of a Knave" (1987)

Obraz
Podczas 31. ceremonii Grammy Award, w ramach której rozdawano nagrody za 1988 rok, po raz pierwszy wprowadzono kategorię "Best Hard Rock/Metal Performance Vocal or Instrumental". Zdecydowanym faworytem była Metallica ze swoim czwartym albumem "...And Justice for All". Tymczasem statuetka powędrowała do grupy Jethro Tull za album "Crest of the Knave" - nie dość, że wydany już w 1987 roku, to mający niewiele wspólnego z hard rockiem, a jeszcze mniej z metalem. Decyzja o uhonorowaniu tego właśnie albumu spotkała się z ogromną krytyką. W wyniku tego już rok później nowa kategoria została podzielona na dwie osobne, "Best Hard Rock Performance" i "Best Metal Performance". Tego rozwiązania trzymano się aż do 2012 roku, gdy w związku ze słabnącym znaczeniem oraz popularnością cięższych odmian rocka powrócono do pierwotnego pomysłu. Jethro Tull, poza samą statuetką, zyskał potrzebny w tamtym czasie rozgłos. Niewłaściwe decyzje artystyczne I

[Recenzja] Rory Gallagher - "Defender" (1987)

Obraz
Przerwy pomiędzy kolejnymi albumami Gallaghera zaczęły się wydłużać. Na następcę "Jinx" wielbiciele artysty musieli czekać całe pięć lat. "Defender" nie przynosi jednak żadnych niespodzianek. Irlandczyk pozostał całkowicie obojętny na to, co działo się wówczas w muzyce. Zamiast tego proponuje album jeszcze mocniej osadzony w bluesie. Przykładem tego takie utwory, jak "Loanshark Blues", "Continental Op" (nie tak odległy od dużo starszego "In Your Town"), nieco cięższy "Road to Hell", rozpędzony "Doing Time", bardzo klasyczny "Don't Start Me Talkin'" (zaczerpnięty z repertuaru Sonny'ego Boya Williamsona II) czy akustyczny "Seven Days" (nagrany z pomocą dawnego kompana, pianisty Lou Martina). To granie całkowicie anachroniczne, ale świetnie tu słychać, że właśnie w takiej stylistyce Gallagher czuł się najlepiej. I o ile same kompozycje nie wyróżniają się właściwie niczym, tak zdecydowanie

[Recenzja] Billy Cobham - "Spectrum" (1973)

Obraz
"Spectrum" to debiutancki solowy album Billy'ego Cobhama, jednego z czołowych bębniarzy nurtu fusion. Panamski muzyk zaczynał karierę w będącej jednym z prekursorów jazz-rocka grupie Dreams. Już wtedy pokazał niemały talent, dzięki czemu do współpracy zaprosił go sam Miles Davis. Cobham wziął udział w kilku sesjach nagraniowych trębacza, a nagrane z nim utwory można usłyszeć m.in. na albumach "Jack Johnson", "Big Fun" oraz "Get Up with It". To właśnie w tym okresie poznał Johna McLaughlina, który wkrótce złożył mu ofertę dołączenia do Mahavishnu Orchestra. Po rozpadzie pierwszego wcielenia zespołu, Cobham postanowił zrobić coś na własny rachunek. Swoją debiutancką sesję w roli solisty zorganizował w nowojorskim Electric Lady Studios w maju 1973 roku. Nagrania trwały ledwie trzy dni, a album został zarejestrowany praktycznie na żywo, z nielicznymi dogrywkami. Perkusista zebrał całkiem ciekawy skład, w którym znalazł się jego kompan z  oryg

[Recenzja] The Allman Brothers Band - "Idlewild South" (1970)

Obraz
The Allman Brothers Band nie kazali czekać długo na następcę swojego eponimicznego debiutu. "Idlewild South" ukazał się zaledwie dziesięć miesięcy później. Materiał powstawał od lutego do lipca 1970 roku, w kilku różnych studiach. Podczas prac w Capricorn Sound Studios w Macon oraz Criteria Studios w Miami muzykom towarzyszył doświadczony producent i realizator dźwięku Tom Dowd, współpracujący wcześniej z tak różnymi wykonawcami, jak John Coltrane, Ornette Coleman, Ray Charles, Aretha Franklin czy Cream. Był to początek długoletniej relacji. Nawiasem mówiąc, to właśnie za pośrednictwem Dowda doszło do spotkania Erica Claptona i Duane'a Allmana. Wynikiem tego był udział tego drugiego w sesjach "Layla and Other Assorted Love Songs", które rozpoczęły się tuż po zakończeniu prac nad "Idlewild South". Ostatnie nagrania na drugi album Allmanów, w nowojorskim Regent Sound Studios, odbyły się jednak bez udziału Dowda, który miał inne zobowiązania. Jego mie

[Recenzja] Jethro Tull - "Under Wraps" (1984)

Obraz
W 1983 roku Ian Anderson w końcu zrealizował swój pomysł z wydaniem albumu solowego. W nagraniu "Walk Into Light" wspomógł go ówczesny klawiszowiec Jethro Tull, Peter-John Vettese. A choć nie brakuje tam charakterystyczny partii fletu i głosu Andersona, to całość niewiele ma wspólnego z twórczością jego macierzystego zespołu. To album w zasadzie synthpopowo-nowofalowy, zdominowany przez brzmienie syntezatorów oraz automatu perkusyjnego. Tego typu muzyka cieszyła się wówczas ogromną popularnością, więc longplay sprzedawał się całkiem nieźle. Ale i tak wyraźnie słabiej od dokonań Jethro Tull. I prawdopodobnie właśnie dlatego kolejny album Andersona, będący bezpośrednią kontynuacją "Walk Into Light", ukazał się pod szyldem zespołu. Co prawda, w nagrania zaangażowano także Martina Barre'a i Dave'a Pegga, co miało uzasadnić powrót do tej nazwy, jednak ich partie zwykle giną pod grubą warstwą elektroniki.  "Under Wraps" powszechnie uchodzi za najgor

[Recenzja] Rory Gallagher - "Jinx" (1982)

Obraz
Przez całe lata 70. Rory Gallagher wydawał albumy niemal każdego roku. Czasem i dwa. Znacznie skromniej prezentuje się dorobek Irlandczyka z kolejnej dekady, obejmujący zaledwie trzy wydawnictwa, w tym jedno koncertowe. To już ten czas, gdy muzyk coraz bardziej pogrążał się w alkoholowym nałogu, co wyraźnie wpływało na jego kreatywność. Zresztą już druga połowa lat 70. była pod tym względem nieco słabsza. Gallagher zakończył tamtą dekadę albumami "Photo-Finish" i "Top Priority", dość dalekimi od ideału, ale przynajmniej w jakiś sposób odświeżającymi jego dyskografię. Natomiast "Jinx", wydany trzy lata po poprzednim studyjnym materiale, to wyraźny krok wstecz. Nie pomogła kolejna zmiana na stanowisku perkusisty - nowym bębniarzem został Brendan O'Neill - ani udział kilku dodatkowych muzyków. I tak nie mieli żadnego wpływu na całokształt. "Jinx" spokojnie mógłby ukazać się gdzieś pomiędzy "Against the Grain" i "Calling Card&q

[Recenzja] Mahavishnu Orchestra - "The Lost Trident Sessions" (1999)

Obraz
Komuś chyba bardzo zależało, by już na starcie zniechęcić do tego wydawnictwa. Bezpłciowy, czysto informacyjny tytuł "The Lost Trident Sessions" oraz tania, tandetna okładka mogą sugerować, że nie jest to materiał wart usłyszenia. Szczególnie, że to archiwalne nagrania, zarejestrowane ćwierć wieku wcześniej. Nic bardziej mylnego. To zapis ostatniej studyjnej sesji oryginalnego, niewątpliwie najlepszego składu Mahavishnu Orchestra. Pomiędzy 25 a 27 lipca 1973 roku kwintet pracował w londyńskim Trident Studios nad swoim trzecim albumem, następcą doskonałego muzycznie "The Inner Mounting Flame" oraz cieszącego się ogromnym powodzeniem komercyjnym "Birds of Fire". Instrumentaliści wciąż byli w doskonałej formie i u szczytu swojej kreatywności. Prace zostały przerwane wyłącznie przez dyktatorskie zapędy Johna McLaughlina, który nie mógł pogodzić się z tym, że pozostali muzycy chcieli grać także własne kompozycje. Aby zachować swój monopol, lider rozwiązał t

[Recenzja] The Allman Brothers Band - "The Allman Brothers Band" (1969)

Obraz
Ojczyzną bluesa są Stany Zjednoczone. Jednak łączenie bluesa z rockiem to już przede wszystkim domena wykonawców z Wysp Brytyjskich. Ale od każdej reguły zdarzają się wyjątki. Znakomity przykład amerykańskiego blues rocka to The Allman Brothers Band. Zespół co prawda kojarzony jest głównie z southern rockiem, będąc obok Lynyrd Skynyrd wręcz sztandarowym przedstawicielem tego stylu. Jednak początki tej grupy to rasowy blues rock. A zaczęło się wszystko od pomysłu Duane'a Allmana - do tamtej pory działającego głównie jako gitarzysta sesyjny - na zespół składający się z dwóch gitarzystów solowych oraz dwóch perkusistów. Szybko pozyskał chętnych do współpracy. Drugim wioślarzem został specjalizujący się w graniu techniką slide Dickey Betts, za bębnami zasiedli Butch Trucks i Jai Johanny Johanson (właśc. John Johnson), a składu dopełnili basista Berry Oakley oraz klawiszowiec Reese Wynans. Obowiązki wokalne początkowo dzielili między siebie Allman, Oakley i Betts, ale nie wypadało t