Posty

[Recenzja] Jethro Tull - "Stormwatch" (1979)

Obraz
Koncertowy album "Bursting Out" podsumował pewien etap działalności Jethro Tull. Wydany rok później "Stormwatch" - dwunasty studyjny longplay zespołu - co prawda został nagrany jeszcze przez jeden z klasycznych składów i utrzymany całkowicie w charakterystycznym dla grupy stylu, ale pod względem poziomu jest to już tylko cień największych dokonań. "Stormwatch" domyka nieformalną trylogię, tworzoną wraz z "Songs from the Woods" i "Heavy Horses", opowiadającą o przemianach w Wielkiej Brytanii na przestrzeni wieków. Tym razem teksty dotyczą współczesności, a aranżacje zostały jeszcze bardziej przesunięte w stronę rocka, choć nie brakuje folkowych akcentów. Występujących tu głównie pod postacią partii fletu, gdyż gitary akustyczne przez większość czasu ustępują miejsca cięższym riffom oraz syntezatorowo-organowym pasażom. W sesji uczestniczyli w zasadzie ci sami muzycy, co w trakcie prac nad dwoma poprzednimi albumami. Jedynie John Gla

[Recenzja] Eric Clapton and Steve Winwood - "Live from Madison Square Garden" (2009)

Obraz
Ścieżki Steve'a Winwooda i Erica Claptona wielokrotnie się krzyżowały w trakcie ich długoletnich karier muzycznych. Przede wszystkim w supergrupie Blind Faith, którą obaj współtworzyli przez kilka miesięcy 1969 roku. Z czasem jednak coraz rzadziej ze sobą współpracowali, skupiając się na własnych projektach. Jednak w 2007 roku Winwood pojawił się na zorganizowanym przez Claptona Crossroads Guitar Festival, na którym muzycy wykonali wspólnie kilka utworów. Entuzjastyczna reakcja na ten występ sprawiła, że postanowili zagrać razem kilka całych koncertów. Pierwsze z nich odbyły się w dniach 25, 26 i 28 lutego 2008 roku w nowojorskim Madison Square Garden. Na ich repertuar złożyły się, oczywiście, utwory Blind Faith, ale też solowe kompozycje Winwooda i Claptona, nagrania grup Traffic i Derek and the Dominos, oraz obszerna ilość bluesowych i rockowych coverów. Zapis fragmentów tych trzech koncertów wypełnił album "Live from Madison Square Garden" (wydany także w wersji D

[Recenzja] Rory Gallagher - "Photo-Finish" (1978)

Obraz
W grudniu 1977 roku kwartet Rory'ego Gallaghera przystąpił do nagrania kolejnego albumu. Longplay, nagrywany w San Francisco, pod okiem producenta Elliota Mazera (znanego ze współpracy m.in. z Janis Joplin i Neilem Youngiem), miał być szóstym - licząc koncertowy "Irish Tour '74" - wydawnictwem składu z basistą Gerrym McAvoyem, klawiszowcem Lou Martinem oraz perkusistą Rodem de'Athem. "Torch", jak go zatytułowano, został skompletowany i zmiksowany, a nawet wytłoczono już pierwsze egzemplarze, jednak lider nie był zadowolony z rezultatu. Gallagher twierdził później, że chodziło o same kompozycje, ale wiele wskazuje na niezadowolenie z nowego producenta oraz z niektórych członków zespołu. W każdym razie, Irlandczyk wstrzymał publikację "Torch" i rozpoczął pracę nad nowo. Tym razem, latem 1978 roku, udał się do niemieckiego studia Dietera Dierksa. Towarzyszyli mu McAvoy, nowy bębniarz Ted McKenna (wcześniej członek Tear Gas i The Sensational Al

[Recenzja] The Damnation of Adam Blessing - "The Damnation of Adam Blessing" (1969)

Obraz
Cykl "Trzynastu pechowców" - część 13/13   W dotyczasowym odsłonach cyklu pojawiły się kapele z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Szwajcarii, Danii, a nawet Japonii, natomiast zabrakło przedstawiciela Stanów Zjednoczonych. Korzystając z ostatniej okazji, postanowiłem zakończyć serię płytą pochodzącą właśnie stamtąd. Wybrałem eponimiczny debiut The Damnation of Adam Blessing, praktycznie zapomnianej grupy z Cleveland, Ohio. Swoją dziwną nazwę zawdzięczała wokaliście, Billowi Constable'owi, ukrywającemu się pod pseudonimem Adam Blessing. Pod tym szyldem ukazały się w sumie trzy albumy, z czego najlepszy jest pierwszy. To bardzo przyjemna, bezpretensjonalna mieszanka psychodelii i hard rocka, z lekkimi naleciałościami bluesa, folku czy jazzu. Jak na płytę tak mało znaną - poza środowiskiem kolekcjonerów winylowych rarytasów, dzięki którym dowiedziałem się o jego istnieniu - debiut kwintetu zaskakuje na co najmniej kilku poziomach. Na pewno nie jest to kolejny NKR nagrywany w gar

[Recenzja] UFO - "UFO 1" (1970)

Obraz
Brytyjska grupa UFO to absolutnie drugo- lub nawet trzeciorzędna grupa hardrockowa, która swoje sukcesy z drugiej połowy lat 70. zawdzięcza wyłącznie graniu skrajnie komercyjnej, sztampowej muzyki. Jednak jej początki nie były wcale najgorsze. Historia zespołu sięga 1969 roku, kiedy to czwórka muzyków - wokalista Phil Mogg, gitarzysta Mick Bolton, basista Pete Way oraz perkusista Andy Parker - postanowili rozpocząć ze sobą współpracę. Początkowo przybrali nazwę Hocus Pocus, by zmienić ją po kilku miesiącach na tę ostateczną, będącą hołdem dla londyńskiego klubu UFO, jednego z najbardziej kultowych miejsc tamtych czasów. To tam pierwsze kroki stawiali tacy wykonawcy, jak Pink Floyd czy Soft Machine, ale też właśnie tam Hocus Pocus został zauważony przez przedstawiciela wytwórni Beacon Records. Z miejsca zaproponował muzykom kontrakt, dzięki czemu wkrótce zarejestrowali swój pierwszy album, który został opublikowany, już pod nazwą UFO, w październiku 1970 roku. "UFO 1" ewid

[Recenzja] Mahavishnu Orchestra - "Apocalypse" (1974)

Obraz
Dziwny to album. John McLaughlin, po rozpadzie oryginalnego składu Mahavishnu Orchestra, zebrał zupełnie nowy zespół. Znalazł się w nim skrzypek Jean-Luc Ponty, znany już m.in. ze współpracy z Frankiem Zappą, ale też początkujący muzycy, jak grająca na klawiszach Gayle Moran, basista Ralphe Armstrong czy perkusista Narada Michael Walden. Jednak McLaughlinowi nie wystarczył ten kwintet. W nagraniu "Apocalypse" uczestniczyli również muzycy London Symphony Orchestra pod batutą Michaela Tilsona Thomasa, występującego także w roli pianisty, a ponadto jeszcze kilku dodatkowych muzyków grających na instrumentach smyczkowych. Jako producent nad całym tym przedsięwzięciem czuwał George Martin, najbardziej znany ze swojej współpracy z The Beatles. Rezultat był, według mojej wiedzy, pierwszą próbą połączenia sił zespołu jazz-rockowego i orkiestry symfonicznej. Pomysł niewątpliwie oryginalny i odważny, ale efekt przypomina łączenie wody z olejem. Nie wiem tylko, czy taka mieszanka była z

[Recenzja] Jethro Tull - "Bursting Out" (1978)

Obraz
Jethro Tull dość późno dorobił się pierwszej koncertówki. Większość wykonawców, którzy zaczynali karierę w tym samym czasie, pod koniec lat 70. publikowali już drugi lub trzeci album z nagraniami na żywo. na "Bursting Out" - zarejestrowanym późną wiosną 1978 roku, podczas trasy promującej "Heavy Horses" - spoczęło zatem dość trudne zadanie podsumowania nieco ponad dziesięcioletniej kariery zespołu, który w tym czasie robił się jedenastu albumów studyjnych. Większość z nich ma tutaj przynajmniej jednego reprezentanta. Ogólnie rzecz biorąc, repertuar jest bardzo przekrojowy, od niemal hardrockowych początków ("Sweet Dream", "A New Day Yesterday" czy liczna reprezentacja "Aqualunga"), przez okres progresywny ("Thick as a Brick"), po bardziej folkowe nagrania z ostatnich lat ("Jack-in-the-Green", "Songs from the Wood", "One Brown Mouse"). Oczywiście, te wszystkie wpływy były w muzyce zespołu obecn

[Recenzja] Eric Clapton - "Slowhand" (1977)

Obraz
Trzy lata po wydaniu "461 Ocean Boulevard" i dwóch albumach w międzyczasie, Clapton opublikował swoje drugie, jak się okazało, najsłynniejsze wydawnictwo. Początek longplaya wypada wręcz zaskakująco dobrze. Energetyczny i przebojowy "Cocaine" przypomina o bluesrockowych korzeniach muzyka. Główny riff nasuwa nawet skojarzenia ze starszym o dekadę "Sunshine of Your Love". Co bardziej osłuchani wiedzą jednak, że to utwór skomponowany i oryginalnie wykonany przez amerykańskiego muzyka J.J. Cale'a, którego wersja nie różni się jakość drastycznie. Clapton nie dodał tu zbyt wiele od siebie, co trochę podważa sens tego wykonania. Inna sprawa, że to i tak jeden z lepszych kawałków w jego solowym dorobku, jeśli nie najlepszy. Z tej płyty broni się jeszcze następny na trackliście "Wonderful Tonight" - naiwna, ale dość urocza ballada. To akurat autorska kompozycja muzyka firmującego ten album. Jedna z nielicznych, których istnienie warto w ogóle odn