[Recenzja] Yes - "Heaven & Earth" (2014)
Yes ma na koncie wielkie dzieła. Niestety, od trzydziestu lat muzycy robią wszystko, by jak najbardziej obniżyć poziom swojej dyskografii. Z całego tego okresu jako tako bronią się tylko "Big Generator", obie części "Keys to Ascension" oraz "Fly From Here". Wszystkie te albumy mają wiele poważnych wad, ale przynajmniej częściowo nadają się do słuchania (tylko tu pojawia się pytanie, po co ich w ogóle słuchać?). O całej reszcie nie jestem w stanie napisać praktycznie nic pozytywnego. A już na pewno nic dobrego nie mogę napisać o właśnie wydanym "Heaven & Earth". Steve Howe, Chris Squire, Alan White i Geoff Downes, wsparci przez nowego wokalistę Jona Davisona (śpiewającego i brzmiącego dokładnie tak samo, jak Jon Anderson, tylko nie posiadającego jego umiejętności) oraz cenionego producenta Roya Thomasa Bakera (znanego m.in. ze współpracy z Queen), sięgnęli tu kompletnego dnia. Taki album mogłaby nagrać jakaś trzeciorzędna amatorska kape