Posty

[Recenzja] Yes - "Tales from Topographic Oceans" (1973)

Obraz
Ian Anderson, lider Jethro Tull - niespokrewniony w wokalistą Yes, Jonem Andersonem - bardzo nie lubił, kiedy określano jego muzykę rockiem progresywnym. Jako człowiek ze sporym poczuciem humoru, postanowił zakpić z krytyków, nagrywając album będący w założeniu parodią wydawnictw z tego nurtu. Zawartość "Thick as a Brick" miała pokazać w przerysowany sposób wszystkie błędy, jakie popełniają zespoły progresywne. Wyszło jednak zupełnie inaczej - Andersonowi udało się stworzyć naprawdę udany album w tym stylu, niemal nie popełniając typowych dla niego błędów. I, paradoksalnie, longplay stał się jednym z największych klasyków nurtu. A wspominam o tym akurat w tej recenzji, ponieważ zaledwie rok później muzycy Yes zupełnie niezamierzenie nagrali dokładanie taki album, jaki próbował stworzyć Ian Anderson. "Tales from Topographic Oceans" nie tylko pokazuje wszelkie możliwe wady rocka progresywnego, ale wręcz absurdalnie je eksponuje i uwypukla. Po sukcesie "Clo

[Recenzja] Yes - "Yesssongs" (1973)

Obraz
Kilka miesięcy po ogromnym sukcesie albumu "Close to the Edge", do sprzedaży trafiło kolejne wydawnictwo Yes. "Yessongs" to album koncertowy, zawierający fragmenty dwóch najświeższych wówczas tras koncertowych zespołu. Najbardziej zaskakujące są rozmiary tego wydawnictwa - oryginalne winylowe wydanie składa się z aż trzech płyt (kompaktowe reedycje składają się z dwóch płyt) o łącznej długości przekraczającej dwie godziny. Jeszcze większe zdziwienie następuje po spojrzeniu na zawartość, gdy okazuje się, że repertuar w zdecydowanej większości składa się z utworów oryginalnie wydanych na... trzech longplayach: "The Yes Album", "Fragile" i "Close to the Edge". Ten ostatni jest tu zdublowany w całości, z "The Yes Album" brakuje tylko dwóch mniej istotnych fragmentów ("Clap", "A Venture"), a z "Fragile" zabrakło miejsca dla całkiem przecież udanego "South Side of the Sky" i większości mi

[Recenzja] Yes - "Close to the Edge" (1972)

Obraz
Kształtowanie i doskonalenie własnego stylu zajęło grupie Yes dobrych kilka lat i wymagało pewnych zmian w składzie. Jednak w końcu, na początku 1972 roku, zespół był gotowy, by stworzyć prawdziwie wielkie dzieło. "Close to the Edge" to bez wątpienia jedno z największych osiągnięć w szeroko pojętej muzyce rockowej i jedna z wizytówek progresywnego nurtu. Niespełna czterdziestominutowe dzieło, składające się z trzech rozbudowanych utworów, dopracowanych w najmniejszym szczególe. W komponowanie materiału zaangażowani byli wszyscy muzycy (choć największy wkład mieli Jon Anderson i Steve Howe). Następnie cały zespół godzinami dyskutował nad każdym fragmentem, wymieniając się swoimi pomysłami aranżacyjnymi i wspólnie wybierając najlepszy. Taka metoda doskonale się tu sprawdziła, jednak jej zdecydowanym przeciwnikiem okazał się Bill Bruford, zafascynowany jazzem i preferujący bardziej spontaniczne podejście. Tuż po zakończeniu nagrań, zdecydował się opuścić Yes, przyjmując pro

[Recenzja] Yes - "Fragile" (1971)

Obraz
Na "Fragile" wszystko znalazło się na właściwym miejscu. Na pewno pod względem personalnym. Do obozu Yes dołączyły dwie istotne postacie. Pierwsza z nich to Roger Dean, autor charakterystycznych okładek (choć na początku lat 70. jego rozpoznawalny styl dopiero powoli się kształtował). Druga to Rick Wakeman, następca Tony'ego Kaye'a, którego pozbyto się na samym początku sesji nagraniowej, gdy odmówił korzystania z syntezatorów i melotronu. Nowemu klawiszowcowi zdecydowanie bardziej odpowiadała artystyczna wizja Jona Andersona i Chrisa Squire'a, zaś jego klasyczne wykształcenie (a przynajmniej jego namiastka, gdyż studiów nie ukończył) okazało się bardzo pomocne przy tworzeniu przez zespół coraz bardziej złożonych form muzycznych. Z drugiej strony, Wakeman miał skłonność do przesadnego popisywania się swoimi umiejętnościami, a także często wykazywał nie najlepszy gust w dobrze brzmień, wnosząc do muzyki zespołu trochę za dużo patosu i kiczu. To jednak głównie

[Recenzja] Yes - "The Yes Album" (1971)

Obraz
"The Yes Album" uznawany jest za początek klasycznego okresu w twórczości zespołu. Chyba nie do końca słusznie. Jest to raczej przejściowe wydawnictwo, na którym zespół wyraźnie próbuje odejść od swoich wcześniejszych dokonań, ale jeszcze nie całkiem mu to wychodzi. W znacznym stopniu wynika to ze składu, w jakim album nagrano. W zespole pojawił się już gitarzysta Steve Howe, który doskonale dopasował się do artystycznej wizji głównych kompozytorów, Jona Andersona i Chrisa Squire'a. Jednocześnie, w składzie wciąż pozostawał klawiszowiec Tony Kaye, którego wizja była odmienna - przejawiało się to chociażby w niechęci do korzystania z syntezatorów, które bardzo chcieli wprowadzić pozostali muzycy. Kaye preferował brzmienie elektrycznych organów, będących tu jego podstawowym instrumentem, jednak zgodził się zagrać w paru momentach na syntezatorze Mooga. To pierwsze pełnowymiarowe wydawnictwo Yes, na którym znalazł się wyłącznie autorski repertuar. Utwory stały się dł

[Recenzja] Yes - "Time and a Word" (1970)

Obraz
Niemal dokładnie rok po premierze eponimicznego debiutu Yes, do sklepów trafiło kolejne wydawnictwo zespołu, "Time and a Word". Nagrań dokonano w tym samym składzie, nie odchodząc daleko od wypracowanej wcześniej stylistyki, nawet zachowując identyczne proporcje między autorskimi kompozycjami, a interpretacjami cudzych dzieł. Za sześć premierowych nagrań odpowiada przede wszystkim Jon Anderson - dwa skomponował z niejakim Davidem Fosterem, który wystąpił w nich jako gość, jeden z Chrisem Squirem, pozostałe samodzielnie. I w porównaniu z debiutem słychać, że wokalista poczynił pewne postępy jako kompozytor, nauczył się tworzyć bardziej wyraziste, choć czasem nieco popadające w banał, piosenki. Również wykonanie stoi tu na trochę wyższym poziomie, co jest zasługą przede wszystkim Squire'a i Billa Bruforda. Zdecydowanie lepsze jest też brzmienie, z nierzadko wysuniętymi na pierwszy plan, potężnymi partiami basu. I byłoby naprawdę świetnie, gdyby nie idiotyczny pomysł A

[Recenzja] Yes - "Yes" (1969)

Obraz
Debiutancki album Yes to dopiero rozgrzewka przed późniejszymi działami. W tamtym czasie zespół wciąż szukał własnego stylu, a muzykom brakowało doświadczenia - chociażby w pracy studyjnej. Na pewno nie pomogło to podczas współpracy z producentem, który nie miał wcześniej do czynienia z żadnym zespołem rockowym. Dlatego też nie wykorzystano w pełni ówczesnego potencjału grupy, który sugerują jedynie pewne fragmenty tego wydawnictwa. Eponimiczny album Yes przynosi muzykę mocno zakorzenioną w modnym wówczas rocku psychodelicznym, słychać też inspiracje proto-progowymi wykonawcami w rodzaju Procol Harum, Moody Blues czy Vanillia Fudge, a czasami pobrzmiewają wyraźne wpływy jazzowe. Trudno tutaj mówić o jakimś własnym stylu - raczej jest to pewien rodzaj przeglądu przez to, co się wówczas działo w muzyce. Niemniej jednak już tutaj słychać pewne charakterystyczne cechy i atuty zespołu. Do nich należy błyskawicznie rozpoznawalny, niemal niemęsko wysoki śpiew Jona Andersona. Już na t

[Recenzja] Paul McCartney & Wings - "Band on the Run" (1973)

Obraz
Negatywne przyjęcie przez krytykę albumu "Ram" zniechęciło McCartneya do kontynuowania działalności pod własnym nazwiskiem. Zamiast tego stworzył zespół Wings, którego składu dopełniła jego żona Linda i perkusista Denny Seiwell (oboje brali już udział w nagrywaniu "Ram"), a także gitarzyści Denny Laine i Henry McCullough. Pierwsze albumy grupy, "Wild Life" i "Red Rose Speedway", nie przekonały krytyków, którzy wciąż zarzucali Paulowi marnowanie talentu na granie miałkich, naiwnych piosenek. Wszystko zmieniło się wraz z wydaniem trzeciego albumu pod szyldem Wings, a zarazem piątego w post-beatlesowskiej dyskografii muzyka. "Band on the Run" spotkał się z powszechnym uznaniem, a niektórzy okrzyknęli go największym dziełem McCartneya od czasu "Abbey Road". Kompozycje na album powstawały w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy 1973 roku, głównie w Szkocji. Wyjątek stanowi napisany na początku roku w Marrakeszu "Mamunia"