Posty

[Recenzja] Genesis - "Trespass" (1970)

Obraz
Od nagrania debiutanckiego albumu "From Genesis to Revelation" minęły niemal dwa lata, zanim zespół ponownie wszedł do studia. Brak pośpiechu był znakomita decyzją. Muzycy w tym czasie sporo koncertowali i na spokojnie tworzyli nowy materiał, stopniowo nabierając doświadczenia i kształtując oryginalny styl. W międzyczasie udało im się wydostać spod szkodliwego wpływu Jonathana Kinga i zerwać umowę z Decca Records (przeszli pod skrzydła Charisma Records). W składzie nastąpiła natomiast tylko jedna zmiana - perkusistę Johna Silvera zastąpił John Mayhew. Na "Trespass" Genesis jest już jednak zupełnie innym zespołem. Całkowicie zmieniło się podejście do kompozycji. Zamiast krótkich, schematycznych piosenek, znalazły się tutaj utwory dłuższe, charakteryzujące się mniej oczywistą budową. Aranżacje również są ciekawsze, nie rażą takim archaizmem, jak te z debiutu. Muzycy poradzili sobie bez żadnych gości. Za to wykorzystali dużo bogatsze instrumentarium, do któ

[Recenzja] Genesis - "From Genesis to Revelation" (1969)

Obraz
Dla przeciętnych słuchaczy Genesis to przede wszystkim poprockowe przeboje z lat 80. i początku następnej dekady. Wielbiciele rocka progresywnego najbardziej cenią twórczość z lat 70. Mało kogo obchodzi natomiast wydany jeszcze w latach 60. debiutancki "From Genesis to Revelation". Sami muzycy najchętniej zrobiliby wszystko, żeby to wydawnictwo zostało całkiem zapomniane. I tak naprawdę trudno się temu dziwić, bo album jest raczej powodem do wstydu, niż dumy. W chwili nagrywania longplaya, w sierpniu 1968 roku, muzycy byli młodzi (większość z nich dopiero skończyła 18 lat, a najmłodszy Anthony Phillips miał ledwie 16) i niedoświadczeni. Największym ich błędem było zaufanie Jonathanowi Kingowi, który objął posadę ich menadżera i producenta. Tak naprawdę przejął całkowitą kontrolę nad zespołem, któremu sam wymyślił nazwę i narzucił stylistykę. Licząc na komercyjny sukces, zmusił muzyków do grania krótkich, melodyjnych piosenek o zwrotkowo-refrenowych strukturach, nie poz

[Recenzja] East of Eden - "Mercator Projected" (1969)

Obraz
Druga połowa lat 60. była niezwykle ciekawym okresem w muzyce rockowej. Pojawiło się wielu ambitnych twórców, których eksperymenty znacznie poszerzały ramy gatunku, tworząc nowe style. Nie wszyscy z nich zdobyli jednak należne uznanie. Do takich niedocenionych, dziś już zapomnianych wykonawców zaliczyć można brytyjską grupę East of Eden. Stało się tak pomimo obiecującego początku kariery (bardzo udane albumy "Mercator Projected" i "Snafu"), oraz zdobycia pewnej rozpoznawalności (dzięki przebojowemu singlowi "Jig-A-Jig", ale też za sprawą gościnnego występu lidera Dave'a Arbusa w utworze "Baba O' Riley" The Who). Zawiniło wiele rzeczy. Na pewno zbyt liczna konkurencja i słaba promocja wytwórni (zespół zakontraktowany był w Deram Records - oddziale Decca Records, który słynął z małych nakładów albumów nowych wykonawców). Ale też sam zespół, który nie mógł utrzymać stałego składu, a wraz z kolejnymi zmianami, malała jakość jego muzy

[Recenzja] Atomic Rooster - "In Hearing of Atomic Rooster" (1971)

Obraz
Wydany w czerwcu 1971 roku singiel "The Devil's Answer" okazał się największym przebojem Atomic Rooster, dochodząc do 4. miejsca UK Singles Chart. Było to jedno z ostatnich nagrań, jakich dokonał skład z "Death Walks Behind You". Podczas prac nad kolejnym albumem, "In Hearing of Atomic Rooster", doszło do konfliktu pomiędzy Vincentem Crane'em i Johnem Du Cannem. Gitarzysta miał coraz większy wpływ na kierunek zespołu, ciągnąć go w stronę czystego hard rocka. Nie podobało się to założycielowi grupy, którego inspiracje były znacznie szersze, więc zmusił Du Canna do odejścia. Ten jednak zabrał ze sobą także perkusistę Paula Hammonda. Muzycy założyli nowy zespół, Hard Stuff, z którym grali konwencjonalnego i bardzo przeciętnego hard rocka. Tymczasem Crane zajął się miksowaniem trzeciego albumu Atomic Rooster, usuwając cześć partii gitarowych i cały wokal Du Canna. W jednym nagraniu sam zaśpiewał, a do pozostałych zatrudnił Pete'a Frencha, cz

[Recenzja] Atomic Rooster - "Death Walks Behind You" (1970)

Obraz
"Death Walks Behind You", drugi album Atomic Rooster, zwraca uwagę już samą okładką, z reprodukcją obrazu "Nabuchodonozor" Williama Blake'a. Jednak sama muzyka również prezentuje większą dojrzałość zespołu. Trzeba jednak pamiętać, że ze składu uczestniczącego w nagraniu debiutanckiego "Atomic Rooster" pozostał tylko klawiszowiec Vincent Crane. Nick Graham odszedł do Skin Alley, a Carl Palmer wspólnie z Keithem Emersonem i Gregiem Lake'em założył supergrupę Emerson, Lake & Palmer. Ich miejsca zajęli odpowiednio John Du Cann i Paul Hammond. W sierpniu 1970 roku trio zarejestrowało materiał na longplay, który okazał się jego największym sukcesem komercyjnym, dochodząc do 12. miejsca na UK Albums Chart i lokując się pod koniec pierwszej setki listy amerykańskiego Billboardu. Spory sukces odniósł także promujący go na singlu "Tomorrow Night" (11. miejsce w brytyjskim notowaniu). Longplay zawiera solidną porcję hard rocka, często d

[Recenzja] Atomic Rooster - "Atomic Roooster" (1970)

Obraz
Początków Atomic Rooster należy szukać w istniejącej w drugiej połowie lat 60. psychodelicznej grupie The Crazy World of Arthur Brown. Dowodzona przez charyzmatycznego wokalistę Arthura Browna (który wywarł ogromny wpływ na sposób śpiewania chociażby Iana Gillana czy Bruce'a Dickinsona), zyskała pewną popularność w rodzimej Wielkiej Brytanii. Singiel "Fire" okazał się naprawdę sporym przebojem (także w kilku innych europejskich krajach). Muzycy postanowili więc zainteresować swoją twórczością także słuchaczy po drugiej stronie Atlantyku. Niestety, amerykańska trasa okazała się kompletną porażką, co wpłynęło na decyzję o rozwiązaniu kapeli. Jej członkowie szybko znaleźli sobie nowe zajęcia. Najciekawszym z nich okazał się projekt klawiszowca Vincenta Crane'a i perkusisty Carla Palmera, którzy powołali do życia właśnie Atomic Rooster. W składzie początkowo miał się znaleźć także Brian Jones z The Rolling Stones, któremu przypadłaby rola śpiewającego gitarzysty. M

[Recenzja] Blood Ceremony - "The Eldritch Dark" (2013)

Obraz
Na swoim trzecim, najnowszym jak dotąd albumie, "The Eldritch Dark", Kanadyjczycy z Blood Ceremony trzymają się wcześniej wypracowanego stylu. Pod względem muzycznym będącego mieszanką elementów zaczerpniętych głównie od Black Sabbath i Jethro Tull, a tekstowo krążącym wokół takich tematów, jak pogańskie wierzenia, obrzędy i rytuały, ale też czary, czarownice i sabaty. Wszystkie charakterystyczne elementy pojawiają się już w otwierającym album "Witchwood", w którym sabbathowe riffy przeplatają się z tullowym fletem i klasycznie rockowymi organami, sekcja rytmiczna zapewnia solidny podkład, a wszystkiemu towarzyszy melodyjny śpiew Alii O'Brien. Warto też zwrócić uwagę na nie do końca oczywistą strukturę, ze zmianami nastroju i niespodziewanie wprowadzanymi nowymi motywami. Na tych samych patentach zbudowano też tytułowy "The Eldritch Dark" oraz finałowy "The Magican", natomiast "Goodbye Gemini" i "Drawing Down the Moon"