Posty

[Recenzja] Pearl Jam - "Vitalogy" (1994)

Obraz
Nie sposób pisać o tym albumie pomijając wydarzenie z 5 kwietnia 1994 roku. Dla wielu jest to symboliczna data końca grunge'u (większość jego przedstawicieli wkrótce potem się rozpadała lub podążyła w inne muzyczne rejony). Śmierć Kurta Cobaina odcisnęła silne piętno także na tym albumie. "Vitalogy" przepełniony jest złością i poczuciem beznadziei. To najbardziej bezkompromisowe wydawnictwo w dyskografii Pearl Jam. Zespół nigdy wcześniej nie brzmiał tak agresywnie, wręcz punkowo, jak w "Last Exit", "Spin the Black Circle", "Whipping" czy "Satan's Bad". Brudne brzmienie jest dopełnieniem dekadenckiego charakteru albumu. To jednak tylko jedna z twarzy, jakie zespół tutaj zaprezentował. Muzycy pozwolili sobie także na parę eksperymentów, które traktować trzeba raczej jako rozluźniające atmosferę żarty. Mamy tu więc dwa przerywniki - funkowy "Pry, To" i psychodeliczny "Aye Davanita", jak również śpiewany

[Recenzja] Pearl Jam - "Vs." (1993)

Obraz
"Vs." nie przyniósł zespołowi kolejnych hitów na miarę "Alive" i "Jeremy". Pod każdym innym względem jest jednak znacznie bardziej udanym albumem od debiutanckiego "Ten". Nieporównywalnie lepsze jest brzmienie. Tym razem rolę producenta powierzono prawdziwemu fachowcowi, Brendanowi O'Brienowi, który zadbał o odpowiednią dynamikę i klarowność. Lepsze są też same kompozycje. Energii i chwytliwych melodii z pewnością tu nie brakuje, co potwierdzają takie nagrania, jak "Go", "Dissident", "Rats", a zwłaszcza doskonały "Rearviewmirror". Więcej dzieje się w warstwie rytmicznej, czego dowodem nieco funkowe "Animal", "Blood" i przede wszystkim "W.M.A.". Bardzo przyjemne są wzbogacone akustycznymi brzmieniami "Daughter" i "Eldery Woman Behind the Counter in a Small Town". Najpiękniejszym momentem jest jednak klimatyczny "Indifference", wzbogacony

[Recenzja] Pearl Jam - "Ten" (1991)

Obraz
Pearl Jam był z grunge'owej "wielkiej czwórki" tym zespołem, któremu najbliżej było do klasycznego rocka z okolic Led Zeppelin, Neila Younga, Jimiego Hendrixa i The Who. Wpływy te słychać przede wszystkim na wczesnych albumach, jak debiutancki "Ten", powszechnie uznawany za jedno z najważniejszych wydawnictw lat 90. Już pierwszy album przyniósł grupie ogromną popularność. W znacznej mierze była to zasługa świetnie wybranych singli: przebojowych "Even Flow" (z niezłym riffem) i "Alive" (ze świetną, bardzo klasyczną solówką), zgrabnej ballady "Black" (wzbogaconej subtelnym pianinem), oraz "Jeremy" (nieco mniej ciekawego pod względem muzycznym, ale promowanego kontrowersyjnym, bardzo sugestywnym teledyskiem). Jednak błędem - często popełnianym w przypadku tak słynnych albumów - jest ocenianie go przez pryzmat singli, nie zwracając uwagi na resztę repertuaru. A ta w przypadku "Ten" nie jest szczególnie pory

[Recenzja] Temple of the Dog - "Temple of the Dog" (1991)

Obraz
Temple of the Dog to efemeryczny projekt, którego pomysłodawcą był Chris Cornell. Wokalista chciał w ten sposób uczcić pamięć o swoim niedawno zmarłym przyjacielu, Andym Woodzie. Do współpracy zaprosił perkusistę Matta Camerona, z którym grał w grupie Soundgarden, a także dwóch członków zespołu Wooda, Mother Love Bone - gitarzystę Stone'a Gossarda i basistę Jeffa Amenta. Składu dopełnił drugi gitarzysta, Mike McCready. Początkowo Cornell planował jedynie nagranie singla (z utworami "Say Hello 2 Heaven" i "Reach Down"), jednak muzycy szybko podjęli decyzję o zarejestrowaniu całego albumu. Sesja trwała dwa tygodnie na przestrzeni listopada i grudnia 1990 roku. Oprócz wyżej wymienionych muzyków, w studiu pojawił się także Eddie Vedder - wokalista zaangażowany przez Gossarda, Amenta i McCready'ego do ich nowego zespołu, Mookie Blaylock, wkrótce przemianowanego na Pearl Jam. Vedder wsparł wokalnie Cornella w kilku nagraniach. Na albumie dominują raczej

[Recenzja] Soundgarden - "Down on the Upside" (1996)

Obraz
"Down on the Upside" jest albumem nieco krótszym od poprzedniego, ale wciąż zbyt długim. Przy szesnastu kawałkach, o łącznym czasie przekraczającym godzinę, trudno utrzymać wysoki poziom. Jest tutaj parę naprawdę dobrych momentów, ale i kilka, których brak nie byłby żadną stratą. Głównym problemem tego wydawnictwa jest jednak brak spójności. Z jednej strony dużo tutaj wściekłych, punkowych kawałków (np. "No Attention", "Never Named", "An Unkind"), a z drugiej - ładnych, klimatycznych ballad (np. "Zero Chance", "Blow Up the Outside World", "Overfloater", "Boot Camp"). Te pierwsze brzmią strasznie szczeniacko, a drugie - naprawdę dojrzale. Podobny kontrast tworzą utwory o bardziej mainstreamowym charakterze (np. "Pretty Noose", "Rhinosaur", "Burden In My Hand", "Tighter & Tighter") zestawione z eksperymentami (psychodeliczny "Applebite" i ciekawie ł

[Recenzja] Soundgarden - "Superunknown" (1994)

Obraz
Album "Badmotorfinger" zwrócił na zespół uwagę, ale to "Superunknown" uczynił z niego prawdziwą gwiazdę. To w znacznym stopniu zasługa jednego utworu, "Black Hole Sun". Przygotowano do niego charakterystyczny teledysk, który bardzo chętnie i często prezentowało MTV - w tamtym czasie najbardziej wpływowe medium muzyczne. Sam utwór jest całkiem przyjemną balladą, ale na albumie znalazło się kilka lepszych kawałków. Na pewno "Let Me Drown", "My Wave", "Mailman" i "Spoonman", które łączą świetne melodie z energetycznym podkładem. Najzgrabniejszą melodię ma jednak nieco bardziej stonowany "Fell on Black Days". Bardzo dobrze wypada też nieco oniryczny "Head Down". Ogólnie album, na tle wcześniejszych, wypada zdecydowanie łagodniej. Muzycy zrezygnowali z sabbathowego ciężaru na rzecz bardziej mainstreamowego grania, w którym nacisk położony jest przede wszystkim na zapadające w pamieć melodie. I

[Recenzja] Soundgarden - "Badmotorfinger" (1991)

Obraz
Jak każdy słuchający rocka nastolatek, na początku swojej muzycznej drogi przechodziłem fascynację Nirvaną. Kilka lat później największym uwielbieniem darzyłem Pearl Jam. Dziś jednak z zespołów grunge'owych najbardziej cenię Alice in Chains i Soundgarden. Choć w przypadku tego drugiego, nigdy nie udało mi się przekonać do jego najwcześniejszych dokonań (debiutanckiego "Ultramega OK" i jego następcy, "Louder Than Love"). Dla mnie Soundgarden zaczyna się od trzeciego albumu, "Badmotorfinger". Zresztą dla samego zespołu także było to przełomowe wydawnictwo, po którego premierze został zauważony w muzycznym świecie. Na tle wcześniejszej twórczości, "Badmotorfinger" wyróżnia się na pewno lepszym, mocniejszym brzmieniem. Ale przede wszystkim, muzycy rozwinęli się jako kompozytorzy. Takie utwory, jak "Rusty Cage", "Outshined", "Slaves & Bulldozers", "Jesus Christ Pose" czy "Holy Water" f

[Recenzja] Led Zeppelin - "DVD" (2003)

Obraz
Wideografia Led Zeppelin jest bardzo uboga, jak na zespół tego kalibru. Obejmuje zaledwie trzy pozycje, z których tylko jedną - będącą bohaterem tej recenzji - mogę polecić z czystym sumieniem. Ogromnym nieporumienieniem jest według mnie "The Song Remains the Same" - kinowy film z 1976 roku, po raz pierwszy wydany na DVD w 1999 roku. Teoretycznie powinno to być wspaniałe wydawnictwo, będące zapisem koncertów z 1973 roku, a więc z czasów, gdy zespół był na absolutnym szczycie. Niestety, pomiędzy ujęciami ze sceny (lub zamiast nich) pojawiają się bezsensowne sceny fabularne, których nie da się oglądać bez znużenia. Błędu tego nie powtórzono na "Celebration Day" (2012), będącym po prostu zapisem występu grupy z 10 grudnia 2007 roku, bez żadnych udziwnień. Jednak muzycy są już tutaj dość mocno posunięci w latach i nie ogląda (ani nie słucha) się tego występu tak dobrze, jak tych z lat 70. Zupełnie inaczej sprawa ma się z wydawnictwem zatytułowanym po prostu &qu