Posty

[Recenzja] The Doors - "L.A. Woman" (1971)

Obraz
"L.A. Woman" to ostatni album, na którym wystąpił Jim Morrison. Wokalista zmarł w lipcu 1971 roku, niespełna trzy miesiące po premierze longplaya. To zarazem pierwsze wydawnictwo The Doors, którego producentem nie jest Paul Rothchild. Co prawda był on początkowo zaangażowany w pracę, ale zrezygnował z powodu przygnębienia po śmierci Janis Joplin i rosnącego zirytowania słabnącym zaangażowaniem Morrisona. Miał też zastrzeżenia do nowego materiału zespołu, zwłaszcza utworu "Love Her Madly", który uważał za krok wstecz. Produkcją zajęli się ostatecznie sami muzycy i Bruce Botnick, który od początku pełnił rolę inżyniera dźwięku na ich albumach. Tradycyjnie w studiu zespołowi towarzyszył sesyjny basista - tym razem był to Jerry Scheff, znany ze współpracy z Elvisem Presleyem. Po raz pierwszy zespół zatrudnił także dodatkowego gitarzystę, Marca Benno, który zagrał w czterech utworach. Zespół rejestrował utwory praktycznie na żywo, dogrywając później tylko dodat

[Recenzja] The Doors - "Absolutely Live" (1970)

Obraz
"Absolutely Live", pierwsza koncertówka The Doors, uznawana jest za prawdziwie nowatorskie wydawnictwo. Zamiast zapisu jednego występu, znalazły się tutaj utwory pochodzące z różnych koncertów (zagranych pomiędzy lipcem 1969 roku, a majem 1970). Czasem nawet poszczególne utwory zostały sklejone z fragmentów różnych wykonań. Wszystko w celu stworzenia "definitywnego koncertu", jak określił to sam Paul Rothchild. Producent twierdził, że mógł dokonać nawet dwóch tysięcy cięć. Gdy jednak w ramach serii "Bright Midnight Archives" (wydawanej od 2000 roku) opublikowane zostały kompletne zapisy występów The Doors z tego okresu, dociekliwi fani odkryli, że większość materiału z "Absolutely Live" pochodzi z dwóch koncertów (z 17 i 18 stycznia 1970 roku w nowojorskim Felt Forum), a wszystkie cięcia można policzyć na palcach jednej ręki. Mimo wszystko jest to całkiem ciekawe i wartościowe uzupełnienie podstawowej dyskografii zespołu. "Absolutely

[Recenzja] The Doors - "Morrison Hotel" (1970)

Obraz
Album "The Soft Parade" spotkał się z mieszanym przyjęciem fanów i krytyków. Po raz pierwszy podniosło się tak wiele krytycznych głosów. Muzycy postanowili więc, że ich kolejny album będzie całkowitym przeciwieństwem tamtego wydawnictwa. "Morrison Hotel" przynosi zatem muzykę o zdecydowanie bardziej surowym charakterze, wprost czerpiącą z bluesowej tradycji. To szczera, prosta muzyka, bez żadnego kombinowania. Tym samym znacznie mniej czasu zajęło jej nagranie - sesja nagraniowa trwała od listopada 1969 roku do stycznia roku następnego. Trzeba jednak zaznaczyć, że dwa utwory to odrzuty z poprzednich wydawnictw. Ballada "Indian Summer" została zarejestrowana już w 1966 roku, w tym samym czasie, co album debiutancki. Natomiast psychodeliczny "Waiting for the Sun" pochodzi z sesji tak samo zatytułowanego longplaya. To naprawdę udane utwory, jednak niepasujące do klimatu "Morrison Hotel". Zespół sięgnął także po dwie inne starsze k

[Recenzja] The Doors - "The Soft Parade" (1969)

Obraz
Sesje nagraniowe czwartego albumu The Doors ciągnęły się przez prawie rok. Jim Morrison zaczął w tamtym czasie oddalać się od reszty zespołu, skupiając się na tworzeniu poezji (i spożywaniu coraz większych ilości alkoholu). Jako jedyny nie był przekonany do pomysłu Paula Rothchilda, aby wzbogacić aranżacje o instrumenty dęte i smyczkowe. W rezultacie pojawiły się one wyłącznie w czterech kompozycjach Robby'ego Kriegera (ich orkiestracją zajął się Paul Harris). Morrisonowi nie spodobały się teksty napisane przez gitarzystę i dlatego uparł się, aby wszystkie kompozycje zostały podpisane wyłącznie nazwiskami ich rzeczywistych twórców, a nie - jak do tej pory - przez cały skład. Wokalista sam dostarczył cztery kolejne utwory, a jeden napisał wspólnie z Kriegerem. Wspólna kompozycja muzyków to zwyczajnie nudny, pozbawiony pomysłu "Do It". Różnie prezentują się natomiast kawałki, które stworzyli oddzielnie. Gitarzysta pokazał swój kompozytorski talent w  "Touch Me

[Recenzja] The Doors - "Waiting for the Sun" (1968)

Obraz
Trzeci album The Doors miał być kolejnym ambitnym krokiem naprzód. Zgodnie z zamysłem muzyków, miała znaleźć się na nim wieloczęściowa, para-teatralna kompozycja "The Celebration of the Lizard", wypełniając całą stronę płyty winylowej. Ponieważ jednak prace nad nim szły dość mozolnie, producent Paul A. Rothchild wymusił na zespole porzucenie tego utworu (nagrano tylko część zatytułowaną "Not to Touch the Earth") i napisanie w zamian kilku zwykłych kawałków. "The Celebration of the Lizard" był jednak później grany na koncertach (można go usłyszeć m.in. na "Absolutely Live"), a w 2003 roku skrócona wersja demo trafiła na kompilację "Legacy: The Absolute Best" (cztery lata później dorzucono ją na reedycję "Waiting for the Sun"). Longplay jest zatem zbiorem konwencjonalnych piosenek, całkiem zróżnicowanych i, niestety, nie tworzących spójnej całości. Zaczyna się od dwóch singlowych przebojów. Psychodeliczny "Hello, I

[Recenzja] The Doors - "Strange Days" (1967)

Obraz
Zaledwie cztery miesiące po premierze debiutu, muzycy The Doors ponownie weszli do studia. Oprócz nowych pomysłów, wykorzystali także utwory napisane jeszcze przed nagraniem pierwszego albumu (tym razem cały materiał jest ich autorskim dziełem). Nie znaczy to jednak, że "Strange Days", jak zatytułowano drugi longplay, jest zbiorem odrzutów. Muzykom z łatwością przychodziło w tamtym czasie pisanie dobrych kompozycji i po prostu nie dla wszystkich starczyło miejsca na debiutanckim dziele. Nie bez znaczenia jest też fakt, że przed nagraniem "Strange Days" muzycy dobrze ograli część materiału na koncertach, dzięki czemu mieli możliwość poprawienia wszystkich ewentualnych niedociągnięć. Przełożyło się to także na swobodniejszą atmosferę w studiu. A tym samym muzycy mogli trochę więcej poeksperymentować. Poza typowymi dla psychodelicznej epoki zabawami z odwracaniem taśmy ("Unhappy Girl", "Horse Latitudes"), mamy tu też jeden z najwcześniejszy

[Recenzja] The Doors - "The Doors" (1967)

Obraz
The Doors to jeden z tych w sumie nielicznych wykonawców, u których wielka popularność idzie w parze z wartościową muzyką. Nie jest to może muzyka eksperymentalna czy skomplikowana, ale na tyle sprawnie i pomysłowo zagrana, że słuchanie jej wstydu nikomu nie przyniesie. Trudno też mieć zarzut o komercyjny charakter tej muzyki, gdyż członkowie zespołu mieli prawdziwy dar do pisania zgrabnych, przebojowych, ale nie banalnych utworów. Nierzadko zresztą podejmowali próby wyjścia z ogólnie przyjętych schematów. Już eponimiczny debiut The Doors świadczy o muzycznej dojrzałości jego twórców. Choć zespół wpisywał się w popularny w tamtym czasie nurt psychodeliczny, muzycy stworzyli swój własny, rozpoznawalny styl, oparty na charakterystycznym brzmieniu organów Raya Manzarka i charyzmatycznym śpiewie Jima Morrisona. Co ciekawe, największą popularność zdobyły dwa najdłuższe i najbardziej ambitne utwory z tego albumu. Fakt, że w przypadku "Light My Fire" była to zasługa skrócon