Posty

[Recenzja] Scorpions - "Taken by Force" (1977)

Obraz
"Taken by Force" to pierwszy studyjny album Scorpions z perkusistą Hermanem Rarebellem, a zarazem ostatni, na którym zagrał Uli Jon Roth. Gitarzysta chciał pozostać przy dotychczasowej stylistyce, podczas gdy Klaus Meine i Rudolf Schenker dążyli do bardziej komercyjnego grania, co uniemożliwiło im dalszą współpracę. Jak wiele zespół przez to stracił, pokazują kolejne albumy zespołu. Roth był przecież nie tylko dobrym gitarzystą, ale także najlepszym kompozytorem w zespole. Również na "Taken by Force" dostarczył kilka kompozycji, będących mocnymi punktami albumu (w przeciwieństwie do poprzednich albumów, nie zaśpiewał w żadnej z nich): energetyczny "I've Got to Be Free", z bardzo hendrixowskimi, nieco funkowymi zagrywkami na gitarze; ciężki "The Sails of Charon", z jednymi z jego najlepszych solówek i riffów; a także przebojowy "Your Light", oparty na funkowej rytmice. Z kompozycji Schenkera najlepsze wrażenie sprawia "

[Recenzja] Scorpions - "Virgin Killer" (1976)

Obraz
Album "Virgin Killer" pamiętany jest głównie za sprawą swojej pierwotnej okładki, zawierającej zdjęcie nagiej dziesięcioletniej dziewczynki w dość niejednoznacznej pozie. W połączeniu z tytułem grafika nabiera jeszcze bardziej perwersyjnego charakteru. Choć zdaniem muzyków tytułowym zabójcą dziewic jest czas, a okładka została narzucona przez wydawcę.  RCA poszło na całość  - mówił w jednym z wywiadów Klaus Meine . Dzisiaj, kiedy myślisz o dziecięcej pornografii, nigdy byś czegoś takiego nie zrobił. Nie robiliśmy tego [jednak] z myślą o pornografii, lecz o sztuce. Ale firma płytowa popchnęła nas w taką stronę, bo świadomie chciała wywołać kontrowersje. Miało to pomóc w sprzedaży albumu . W wielu krajach album ukazał się z zupełnie inną okładką, przedstawiającą samych muzyków, najpewniej radujących się z faktu, że ominęły ich konsekwencje za oryginalny projekt. Sprawa odżyła jednak w XXI wieku, gdy brytyjska organizacja Internet Watch Foundation wymusiła zablokowanie ar

[Recenzja] Scorpions - "In Trance" (1975)

Obraz
Na okładce "In Trance", trzeciego albumu Scorpions, po raz pierwszy pojawiło się charakterystyczne logo grupy. Natomiast zdobiące ją zdjęcie wyznaczyło standard dla kolejnych wydawnictw grupy, które - zgodnie z zamysłem wydawcy - miały przyciągać uwagę kontrowersyjnymi grafikami. W Stanach okładka została ocenzurowana, co również stało się swego rodzaju tradycją. Co jednak najważniejsze, sama muzyka także okazała się drogowskazem dla dalszych poczynań Scorpions. Muzycy zdecydowanie odcięli się od swoich korzeni, decydując się na granie prostych, melodyjnych piosenek. Ale przede wszystkim, właśnie na tym albumie zespół zaczął się specjalizować w balladach, które zajmują równo połowę wydawnictwa. Kompozycja tytułowa, z łagodnymi zwrotkami i zaostrzonym, chwytliwym refrenem, stała się wzorem, który muzycy do znudzenia powielali na swoich kolejnych longplayach. Choć utwór brzmi nieco sztampowo i nieporadnie, jest jednym z ciekawszych momentów "In Trance". Bardz

[Recenzja] Scorpions - "Fly to the Rainbow" (1974)

Obraz
Kariera grupy Scorpions zaczęła się naprawdę dobrze. Debiutancki album "Lonesome Crow" pokazał zespół od dość ambitnej strony. Niestety, jego dalsza działalność to stopniowe obniżanie lotów. Wszystko zaczęło się sypać wkrótce po premierze debiutu. Najpierw posypał się skład. Odejście perkusisty Wolfganga Dziony'ego nie było wielką stratą; szybko znaleziono następcę, którym został Joe Wyman. O wiele boleśniejsza była strata Michaela Schenkera - gitarzysty, który miał największy wpływ na charakter i jakość pierwszego longplaya. Jego talent i umiejętności daleko wyprzedzały pozostałych muzyków. Nic więc dziwnego, że wykorzystał szansę, jaka nadarzyła się podczas wspólnych koncertów z brytyjską grupą UFO. Zespół przyjechał do Niemiec w niepełnym składzie, gdyż gitarzysta Bernie Marsden (później członek Whitesnake) zgubił swój paszport. Pozostali muzycy zostali zmuszeni wypożyczać gitarzystę od swojego supportu. I tak zachwycili się jego grą, że zaproponowali mu stały

[Recenzja] Scorpions - "Lonesome Crow" (1972)

Obraz
Niemiecka grupa Scorpions kojarzona jest dziś przede wszystkim jako twórcy kiczowatych ballad i sztampowego hard rocka. Jakież musi być zdziwienie osób znających tylko takie wcielenie zespołu, gdy po raz pierwszy sięgają po debiutancki "Lonesome Crow". Zespół wykonywał wówczas zdecydowanie ciekawszą i bardziej ambitną muzykę. Niektórzy nawet zaliczają ten longplay do krautrocka - specyficznej, eksperymentalnej odmiany rocka progresywnego, granej głównie przez Niemców. Sam zespół odcinał się jednak od sceny krautrockowej. I słusznie, gdyż zawartej tutaj muzyce zdecydowanie bliżej do tego, co proponowali wykonawcy brytyjscy i amerykańscy. Słychać nawiązania i do tzw. wielkiej trójki hard rocka (Led Zeppelin, Black Sabbath, Deep Purple), i do blues rocka z okolic Ten Years After, a także odrobinę psychodelii i rocka progresywnego w wydaniu Pink Floyd. Takie to były czasy - muzycy mieszali ze sobą różne rodzaje muzyki, próbując z nich stworzyć własny styl, dzięki czemu ówc

[Recenzja] Iron Maiden - "The Final Frontier" (2010)

Obraz
Początek albumu jest dość zaskakujący. Pierwsza, w większości instrumentalna połowa "Satellite 15... The Final Frontier", z przesterowanym, pulsującym basem i zgrzytliwymi gitarami, w ogóle nie brzmi jak utwór Iron Maiden. Druga, bardziej dynamiczna i melodyjna połowa też nie jest szczególnie typowa - przypomina raczej przebojowy hard rock z lat 70., niż charakterystyczne dla grupy metalowe galopady. Niestety, ten podwójny utwór to tylko zmyłka - reszta albumu jest już do bólu przewidywalna. Kilka kolejnych kawałków to już sztampowe galopady, niezbyt zresztą interesujące pod względem melodycznym ("El Dorado", "Mother of Mercy", "The Alchemist"). Nieco lepiej wypada półballadowy "Coming Home" (kojarzący się z "Out of the Shadows" z poprzedniego albumu), który akurat wyróżnia się całkiem niezłą melodią. Na drugą połowę albumu składają się same długie utwory, o średniej długości wynoszącej dziewięć minut. Zespół w chara

[Recenzja] Iron Maiden - "A Matter of Life and Death" (2006)

Obraz
Oceniając "A Matter of Life and Death" z perspektywy czasu, można stwierdzić, że to jedna z mniej istotnych pozycji w dyskografii Iron Maiden. Żaden pochodzący z niej utwór nie wszedł na stałe do koncertowej setlisty (mimo że na trasie promującej grane były wszystkie). Wśród fanów też nie cieszy się szczególnym uwielbieniem. Może dlatego, że jest to nieco bardziej ponury materiał niż zwykle - pod tym względem można postawić go w jednym rzędzie wyłącznie z posępnym "The X Factor". Podobnie jak na tamtym albumie, tematyka tekstów dotyczy głównie wojny i religii, całość ma raczej pesymistyczny wydźwięk. Niewątpliwie jednak można wskazać tu również parę pozytywów. W porównaniu z poprzednim "Dance of Death", na pewno lepsze jest brzmienie - nieco cięższe, bardziej naturalne (podobno całkowicie zrezygnowano z masteringu). Całość jest też równiejsza od kilku poprzednich albumów. To ostatnie działa też jednak trochę na niekorzyść albumu. Znalazło się na