Posty

[Recenzja] Deep Purple - "Rapture of the Deep" (2005)

Obraz
Choć poprzednie trzy albumy Deep Purple zdecydowanie nie należą do udanych, jednego odmówić im nie można - zespół przynajmniej próbował na nich w jakiś sposób odświeżyć swój styl i brzmienie. "Rapture of the Deep" to natomiast powrót do klasycznego hard rocka. Utwory są jednak strasznie nijakie i schematyczne, śpiew Iana Gillana strasznie wymęczony, a gra Steve'a Morse'a jak zwykle nudna, z topornymi riffami i technicznymi popisami zamiast solówek. Jako tako bronią się dość chwytliwe "Money Talks" i "Wrong Man", oraz melodyjna ballada "Clearly Quite Absurd". Wyróżnia się także utwór tytułowy, jednak głównie za sprawą kiczowatych orientalizmów z organów Dona Aireya. Cała reszta jest kompletnie niezapamiętywana. Przynajmniej nie ma tu zbyt wielu irytujących elementów, dzięki czemu całość wypada odrobinę lepiej od innych albumów zespołu wydanych po "Perfect Strangers". Jest to jednak zupełnie nieinspirujące, pozbawione kreat

[Recenzja] Deep Purple - "Bananas" (2003)

Obraz
Pierwszy album Deep Purple nagrany bez Jona Lorda (zastąpił go Don Airey, grający wcześniej m.in. z Rainbow i Ozzym Osbourne'em), odpycha już przy pierwszym kontakcie, jeszcze przed poznaniem zawartej na nim muzyki. Kretyński tytuł i tandetna okładka szargają dobre imię jednej z legend hard rocka. Nie mam pojęcia dlaczego Gillan, Glover i Paice postanowili ośmieszyć zespół, który trzydzieści lat wcześniej zapewnił im nieśmiertelność. A co gorsze, pod względem muzycznym wcale nie jest tutaj lepiej. Zespół powierzył produkcję niejakiemu Michaelowi Bradfordowi - facetowi, który wcześniej współpracował m.in. z Madonną. Jego wpływ słychać przede wszystkim w takich potwornych kawałkach, jak "Doing It Tonight", nawiązującym do współczesnej muzyki pop, czy balladowym "Haunted", w którym pojawia się ckliwy duet wokalny Iana Gillana z Beth Hart i jeszcze bardziej kiczowate smyczki w tle. Ale na tym lista okropności wcale się nie kończy. Bo znalazł się tu jeszcze ch

[Recenzja] Deep Purple - "Abandon" (1998)

Obraz
"Abandon"  to typowy wypełniacz dyskografii. Muzycy uznali że pora wydać nowy album, więc napisali szybko kilkanaście kawałków, nagrali je i opublikowali. Tak przynajmniej brzmi ten materiał, jakby za wydaniem longplaya nie kryły się żadne artystyczne powody, a jedynie chęć szybkiego wypełnienia kontraktu. "Abandon" jest przynajmniej bardziej spójny od swojego poprzednika. Dominuje na nim wyjątkowo, jak na ten zespół, ciężkie i nowoczesne granie. Niestety, przez kanciaste riffy Morse'a utwory brzmią zbyt ociężale, brakuje w nich energii, nie mówiąc już o dobrych melodiach. Śmieszą próby przypodobania się młodszej publiczności (pseudo-rapowane partie Gillana w "Any Fule Kno That"), czasem razi strasznym banałem ("Whatsername", "'69"), a gwoździem do trumny jest nowa wersja "Bloodsucker" z "In Rock", w której dzikie wrzaski Gillana brzmią bardzo kuriozalnie, jak niezamierzona autoparodia. Najbardziej j

[Recenzja] Deep Purple - "Purpendicular" (1996)

Obraz
Podczas trasy promującej album "The Battle Rages On..." z zespołem po raz kolejny - i, jak się okazało, definitywny - rozstał się Ritchie Blackmore. Na pozostałych koncertach zastąpił go Joe Satriani, jednak było to tylko tymczasowe zastępstwo. Po zakończeniu trasy, zespół zorganizował przesłuchania, w wyniku których nowym gitarzystą został Steve Morse, znany z grup Dixie Dregs, Kansas, oraz własnego Steve Morse Band. W porównaniu z Blackmore'em dysponuje on na pewno większymi umiejętnościami technicznymi, ale tym samym jego gra jest znacznie nudniejsza - zbyt poprawna, pozbawiona pomysłowości. Morse'owi zdecydowanie brakuje też kompozytorskiego talentu, jaki miał jego poprzednik. "Purpendicular", pierwszy album Deep Purple nagrany udziałem Morse'a, ceniony wśród fanów zespołu i niektórych krytyków, na mnie zdecydowanie nie robi pozytywnego wrażenia. Kiepsko wypadają typowo hardrockowe kawałki w rodzaju "Vavoom: Ted the Mechanic", &quo

[Recenzja] Deep Purple - "The Battle Rages On..." (1993)

Obraz
Po komercyjnej porażce "Slaves and Masters", instrumentaliści Deep Purple postanowili ściągnąć z powrotem Iana Gillana. Dzięki temu powstał jeszcze jeden album najbardziej znanego składu grupy. Wkrótce jednak bitwa rozgorzała na nowo i w trakcie trasy promującej longplay odszedł Ritchie Blackmore. Tym razem na dobre. A jak prezentuje się "The Battle Rages On..."? Cóż, na pewno lepiej od poprzednika. Muzycy porzucili jego wstydliwy styl i wrócili do cięższego grania z okolic "Perfect Strangers". Niestety, tym razem materiał jest znacznie słabszy. Utwory brzmią bardzo klasycznie (czasami aż za bardzo - "One Man's Meat" opiera się na riffie z "L.A. Connection" Rainbow), ale jednocześnie zupełnie bezbarwnie i sztampowo. Na tle całości wyróżniają się utwór tytułowy i "Anya", oba z nieco orientalizującymi melodiami, a także bluesowy "Ramshackle Man" plus ewentualnie melodyjny "Solitare". Żaden z nich n

[Recenzja] Deep Purple - "Slaves and Masters" (1990)

Obraz
Ian Gillan odszedł z zespołu po raz kolejny, a Ritchie Blackmore namówił pozostałych muzyków, aby nowym wokalistą został Joe Lynn Turner. W ten sposób doszło niejako do powstania hybrydy Deep Purple i Rainbow, jako że w drugim z tych zespołów w latach 80. występowali nie tylko Blackmore i Turner, ale także Roger Glover. Niestety, fuzja nastąpiła wyłącznie w kwestii personalnej. Stylistycznie jest to praktycznie czyste Rainbow, tyle że pod szyldem Deep Purple. Zespół zwrócił się zatem w stronę sztampowego, tandetnego i do bólu komercyjnego AOR-u, niezbyt odległego Bon Jovi, Foreigner i innych koszmarnych grup. Dla mnie jest to kompletnie niesłuchalna i bezwartościowa muzyka. "Slaves and Masters" to zdecydowanie najgorszy album Deep Purple. A właściwie jeden z najgorszych albumów Rainbow. Ocena: 1/10 Deep Purple - "Slaves and Masters" (1990) 1. King of Dreams; 2. The Cut Runs Deep; 3. Fire in the Basement; 4. Fortuneteller; 5. Truth Hurts; 6. Breakfas

[Recenzja] Deep Purple - "The House of Blue Light" (1987)

Obraz
Album "Perfect Strangers" okazał się sporym sukcesem, co najwidoczniej zachęciło muzyków do pójścia w jeszcze bardziej komercyjnym kierunku. "The House of Blue Light" wypełniają proste, sztampowe kawałki o wygładzonym brzmieniu i banalnych melodiach, pełne kiczowatych brzmień syntezatora. Jako przykład mógłbym podać właściwie każdy utwór z tego albumu. Na tle całości w miarę znośny jest tylko otwieracz, "Bad Attitude", ale tylko dlatego, że potem jest już naprawdę fatalnie. Natężenie żałosności i tandety przekracza tu wszelkie normy. Trudno uwierzyć, że za ten syf odpowiada najsłynniejszy skład zespołu, który kilkanaście lat wcześniej nagrał "In Rock" i "Made in Japan". Ocena: 3/10 Deep Purple - "The House of Blue Light" (1987) 1. Bad Attitude; 2. The Unwritten Law; 3. Call of the Wild; 4. Mad Dog; 5. Black & White; 6. Hard Lovin' Woman; 7. The Spanish Archer; 8. Strangeways; 9. Mitzi Dupree; 10. Dead