[Recenzja] Riverside - "Wasteland" (2018)



Ta recenzja miała w ogóle nie powstać. Nie planowałem nawet słuchać tego albumu. Znów jednak zwyciężyła ciekawość, gdy pojawił się w propozycjach na YouTube. Wytrzymałem parę minut, resztę szybko przewinąłem. Gdy jednak internet został zalany pozytywnymi recenzjami "Wasteland", postanowiłem stanąć po przeciwnej stronie. Aby sprostować wszystkie bzdury, jakie można przeczytać w innych recenzjach (zwłaszcza te dotyczące rzekomej progresywności). W tym celu zmusiłem się do przesłuchania całości - kilkukrotnego, ale dawkując ją sobie małymi dawkami. Materiał jest jednak na tyle jednorodny, że bez trudu mogę sobie wyobrazić, jak brzmiałby słuchany od początku do końca.

Popularność Riverside to prawdziwy fenomen. Z każdym kolejnym albumem o zespole robiło się coraz głośniej, nie tylko w kraju, ale i za granicą. Muzycy osiągnęli sukces najmniejszym kosztem, grając niewyobrażalnie wtórną muzykę, nie dodając nic od siebie do inspiracji innymi epigonami w rodzaju Marillion, Pendragon, Anathema, Opeth, Dream Theater, a zwłaszcza Stevena Wilsona i Porcupine Tree. Już tamci wykonawcy, mając dużo lepsze inspiracje, rozwodnili je, zastępując kreatywność odtwórczością i nudą. Riverside, czerpiąc wszystko, co najgorsze z neo-proga, jeszcze bardziej to wszystko rozwodnił. Muzycy nigdy nie mieli ani predyspozycji do pisania dobrych, zapadających w pamięć kompozycji, ani tym bardziej do ich aranżowania (zwykle sprawiają wrażenie przypadkowo posklejanych motywów), nie wyróżniali się też pod względem umiejętności wykonawczych. Pierwsze albumy są tak złe, jak tylko może być neo-prog. Przerysowujące wszystkie podstawowe wady tego stylu, mogłyby zostać uznane za niezłą parodię, gdyby nie było słychać, że zespół jest śmiertelnie poważny (do tego jeszcze wrócimy).

Sytuacja nieco się poprawiła na piątym krążku, "Shrine of New Generation Slaves". Zespół sięgnął tam do bardziej klasycznych inspiracji - wyraźnie słyszalny jest wpływ Deep Purple i ogólnie muzyki z lat 70. Po usłyszeniu singla "Celebrity Touch" - ewidentnie naśladującego styl Deep Purple, który bardzo wtedy lubiłem - zainteresowałem się grupą, której twórczość wcześniej uważałem za strasznie nudną (czyli tak, jak obecnie). Próbowałem nawet przekonać się do starszych wydawnictw, znaleźć na nich jakieś pozytywy. Nawet napisałem pozytywne recenzje, choć w głębi ducha niespecjalnie mi się to podobało i wiedziałem, że nie będę do tego wracać. To wszystko wynikało oczywiście z mojej ignorancji na temat polskiej sceny muzycznej. Nie wiedząc, jak wiele powstało tu znakomitej muzyki (żeby wspomnieć tylko Niemena i licznych jazzmanów), uważałem Riverside za objawienie na krajowej scenie i tym samym doceniałem go bardziej, niż rzeczywiście mi się podobał. Z czasem lepiej się na nim poznałem. Także na samym "SoNGS" i wydanym po nim, jeszcze bardziej piosenkowym "Love Fear and the Time Machine", które będąc nieco znośniejszymi od wcześniejszych wydawnictw, wciąż są okropnie odtwórcze i szybko powodują znużenie swoim anemicznym charakterem.

Punktem zwrotnym w karierze Riverside okazała się śmierć gitarzysty Piotra Grudzińskiego. Po stosownej przerwie pozostała przy życiu trójka muzyków - wsparta przez sesyjnych muzyków - postanowiła nagrać nowy album. Porzucili retro-rockowy styl dwóch poprzednich wydawnictw, by nagrać śmiertelnie poważny neo-progowy album koncepcyjny o post-apokaliptycznym świecie, do czego zainspirowała ich śmierć kolegi. No cóż... chyba nie ta skala tragedii. Mam wątpliwości co do szczerości takiego posunięcia, wydaje się zbyt koniunkturalnym działaniem. Zespół ewidentnie, nachalnie, wręcz łopatologicznie stara się poruszyć swoich fanów, wywołać emocjonalne podejście do tego wydawnictwa, co z pewnością wpływa na jego oceny. Tymczasem "Wasteland" stanowi wyraźny krok wstecz. Utwory znów są bardzo nieporadne i nieskładne. Za to jak zwykle całkiem pozbawione kreatywności i wyrazistości.

Poniżej moje odczucia z odsłuchu poszczególnych utworów. Nie lubię takiej formy recenzji, ale nie chcę mi się układać tego w jakąś sensowniejszą całość.

1. "The Day After". Dwuminutowe intro. Smętny głos Mariusza Dudy a cappella, ustępuje z czasem dość klimatycznej, ale krótkiej partii skrzypiec. Mogłoby tego tu w ogóle nie być (mogłoby nie być całego albumu, ale to już osobna kwestia), bo nic nie wnosi do całości.

2. "Acid Rain". Gitarowe riffowanie jak u Opeth, tylko bardziej wygładzone brzmieniowo, a do tego zupełnie niepasujący anemiczny śpiew Dudy. W drugiej części klimat się zmienia na coś w stylu Pink Floyd z "The Division Bell" lub "The Endless River", tylko jeszcze nudniejszego, z zupełnie niepasującą wokalizą kojarzącą się z współczesnym popem.

3. "Vale of Tears" brzmi jak przypadkowo posklejane fragmenty różnych kawałków, które łączy jedno - są tak samo nużące. Toporne metalowe riffowanie, jakieś pitolenie na gitarze akustycznej, tandetny klawisz - nic się tu ze sobą nie klei już w samej warstwie muzycznej, a śpiew Dudy jak zwykle nie pasuje do niczego.

4. "Guardian Angel". Akustyczna ballada z Dudą wcielającym się w Leonarda Cohena. Fajnie, że w końcu pojawia się jakieś urozmaicenie w warstwie wokalnej, ale wyszło dość kuriozalnie. I cholernie nudno, ale tego chyba nie muszę już dodawać.

5. "Lament". Muzycy powinni posłuchać utworu King Crimson o tym samym tytule, żeby zobaczyć (usłyszeć), jak powinno się pisać i aranżować utwory. Kawałek Riverside nie ma tej płynności pomiędzy poszczególnymi sekcjami, dynamiczne kontrasty wypadają po prostu topornie, partia skrzypiec nic nie wnosi, a melodia jest najzwyczajniej mdła.

6. "The Struggle for Survival". Prawie dziesięciominutowy instrumental. Niby coś się tu dzieje, ale absolutnie nic z tego nie wynika, a często przewijający się główny motyw szybko zaczyna doprowadzać do szału. Takie tam brzdąkanie, bez żadnego pomysłu na całość. Nie ma tu ani interesującego klimatu, ani przyciągających uwagę solówek. Tyle dobrego, że nie ma w końcu tego smętnego wokalu.

7. "River Down Below". Kolejna akustyczna ballada, o nieco folkowym zabarwieniu, ale przetworzonym typowym dla grupy smęceniem. Jedyny plus, to dość przyjemnie, po gilmourowsku brzmiąca gitara Macieja Mellera.

8. "Wasteland". Kolejny dłuższy kawałek, składający się z kilku części: akustycznej ballady, prog-metalowych zaostrzeń i niby-westernowego interludium. Poszczególnych fragmentów nic ze sobą nie łączy, zostały topornie zestawione, a żaden z nich nie jest interesujący sam w sobie.

9. "The Night Before". Ballada z ładnym akompaniamentem pianina, który w połączeniu z deklamacyjną partią wokalną Dudy wywołuje skojarzenia z floydowskim "The Final Cut". Najbardziej udany utwór na albumie (i jeden z lepszych w całej dyskografii), choć w pewnym momencie zaczyna się rozmywać, robi się nieco mdły i zbyt monotonny. A szkoda, bo jest tu jakiś potencjał, którego nie słychać w poprzednich kawałkach.

Podsumowując, "Wasteland" (bardziej pasowałby tytuł "Wasted Time") powiela wszystkie wady wcześniejszych wydawnictw Riverside, takie jak np. kompletna nijakość melodyczna, mnogość niepasujących do siebie partii instrumentalnych i niedopasowany do nich wokal, sztuczne rozciąganie utworów, WTÓRNOŚĆ (zwykle względem nieciekawych wzorców), zachowawczość, anemiczne wykonanie pozbawione zapamiętywalnych momentów, a także wszechobecny patos. Jednocześnie nie ma tutaj tego, co czyniło dwa poprzednie albumy nieco bardziej przyjaznymi - zwartych, nieco bardziej wyrazistych melodycznie kompozycji nawiązujących do rockowej klasyki ("SoNGS") lub sięgających po nieco nowsze, ale nie neo-progowe/prog-metalowe rozwiązania ("LFatTM"). Najbardziej w tym wszystkim wkurza to, że tego typu odtwórcze i nudne granie jest dziś nazywane rockiem progresywnym. Podczas gdy nie ma tu niczego nowatorskiego ani kreatywnego, a właśnie to jest wyznacznikiem progresywności w muzyce.

Ocena: 3/10



Riverside - "Wasteland" (2018)

1. The Day After; 2. Acid Rain; 3. Vale of Tears; 4. Guardian Angel; 5. Lament; 6. The Struggle for Survival; 7. River Down Below; 8. Wasteland; 9. The Night Before

Skład: Mariusz Duda - wokal, gitara, gitara basowa; Michał Łapaj - instr. klawiszowe; Piotr Kozieradzki - perkusja
Gościnnie: Maciej Meller - gitara (2,4,6,7); Mateusz Owczarek - gitara (3); Michał Jelonek - skrzypce (1,5,6,8)
Producent: Mariusz Duda, Magda i Robert Srzedniccy


Komentarze

  1. Zatem dopisek pod recenzją Marillion "Nie będzie tu więcej recenzji Marillion ani żadnego innego zespołu neoprogresywnego" stał się po części nieaktualny :D Aczkolwiek wg mnie to bardzo dobrze, potrzeba w polskim Internecie trochę przewwagi dla zachwytów nad Riverside.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już bardziej jakiś post-neo-prog, coś czego nie można po prostu ignorować, lecz trzeba tępić ;)

      PS. Napisałem wiadomość do webmastera oficjalnej strony Riverside, żeby wstawił tam nasze recenzje "Wasteland". Ciekawe co - i czy w ogóle - odpisze.

      Usuń
    2. W sensie Twoją i moją? :D No jeśli tak, to doceniam gest. Jakoś o tym nie myślałem i nie czułem, żeby było mi to do czegoś potrzebne, ale to może być megaciekawe ;)

      A zrobiłeś to z faktyczną myślą, że może wypalić, czy tak jak ja, jesteś pewien odmowy i ciekaw jej uzasadnienia ? :D

      Usuń
    3. Dokładnie tak ;) Raczej jestem ciekaw reakcji, bo nie sądzę, żeby chcieli sobie robić antyreklamę.

      Usuń
    4. I co, dało to jakiś efekt? :D

      Usuń
    5. Tak, jak się spodziewałem, w ogóle nie dostałem odpowiedzi. I jak to o nich świadczy?

      Usuń
    6. No mnie też jakoś trudno uwierzyć, że w ogóle tej wiadomości nie dostali. Nie żebym spodziewał się jakiejś sensownej reakcji :D

      Usuń
  2. Niestety muszę się z Tobą zgodzić. Kupiłem ten album, przesłuchałem wielokrotnie, zupełnie jakbym chciał na siłę go polubić i... nie bardzo. Mimo tego, że podejście do muzyki mam o wiele, wiele bardziej liberalne niż Twoje, to cienki ten album jak patyczak. Owszem załapało tu czy tam, ale jako całość nie przekonał mnie. Dlatego też nie pisałem o nim u siebie. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie się ta płyta podoba. Pewnie zostanę nazwany ignorantem, ale mam to w ... Pocieszam się, że nie jestem w swojej ignorancji odosobniony. A jeśli chodzi o wtórność, to myślę, że rock osiągnął już taki etap, na którym trudno wymyślić coś nowego i oryginalnego.
    Pozdrawiam, Adam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wymyślenie czegoś nowego w ramach muzyki rockowej jest już praktycznie niemożliwe. Za to można grać tak, jak np. Light Coorporation albo Merkabah. To też polskie zespoły, założone w XXI wieku, czerpiące inspiracje z rocka progresywnego, ale tego bardziej ambitnego (Henry Cow, King Crimson) i starające się jednak rozwijać pomysły swoich inspiracji, a nie tylko powielać gotowe rozwiązania.

      Usuń
  4. Dziękuję za podpowiedzi. Spróbuję dotrzeć i posłuchać. A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można odsłuchać legalnie całe dyskografie:

      https://lightcoorporation.bandcamp.com/ (na początek polecam album "Rare Dialect")

      https://merkabahpl.bandcamp.com/ (polecam zacząć od "Million Miles")

      Usuń
  5. Już sama okładka odstrasza, dziwnym przypadkiem wielkie dzieła muzyczne np. Pink Floyd Ciemna strona księżyca, mają okładki ładne a nawet i genialne takie które są ponadczasowe i można je dumnie stawiać na półce czy wieszać na ścianie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładka jest tu akurat lepsza od muzyki. Choć wpisuje się w neo-progowy kicz.

      Nie zawsze wielkie dzieła mają wielkie okładki. Np. Gentle Giant ma niezbyt urodziwe grafiki (poza "Octopus", która i tak jest nieco kiczowata).

      Usuń
  6. To jest po prostu dobry rockowy album,żaden prog rock i powinniśmy być z niego dumni. Natomiast co do wtornosci - ta dyskusja wygląda jak by była prowadzona przez co najmniej jakichś jazzmanow albo nie daj Boże muzykologow. Czy nie można się po prostu cieszyć muzyka? Jest dobrze zagrana, Mariusz ma świetny głos i jest do tego niezłym basista.Owszem to nie poziom Johna Wettona,a Riverside to nie King Crimson, ale to nie oznacza że nasz jeden z najlepszych zespołów na świecie nadaje się do kosza.Grają to co chcą i mają fanów - istnieją dużo gorsze zespoły . Nie dajmy się zwariować. Muzyka jest po to by wywoływać emocje,a wiem że Riverside takowe wywołuje. Co do progresu i wtornosci - wszystko już było ale jeszcze można wiele wymyślić. Zaś Crimson i inne Gentle Gianty zostawmy tam gdzie są - w minionej epoce i nie mowmy jacy to oni odkrywczy bo zwyczajnie już ich nie ma.Są inni i to ich czas.Jeśli nie wynalazlem ognia jako pierwszy to znaczy że nie mogę z niego korzystać na swój sposób tylko dlatego że ktoś zrobił to już przede mną. Ja robię to zupełnie inaczej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że Gentle Giant od dawna nie istnieje, a King Crimson od dawna nie nagrywa, nie wymazuje ich dokonań z przeszłości. One wciąż istnieją na płytach i wciąż zachwycają swoją kreatywnością, oryginalnością, itd. Podczas gdy Riverside to tysięczna kopia kopii, nic nowego do muzyki nie wnosząca, tylko powielająca znane od dekad schematy i patenty. Nie trzeba być jazzmanem ani muzykologiem, żeby umieć rozróżnić muzykę twórczo czerpiącą ze swoich inspiracji (bo wszystko jest czymś inspirowane) i przetwarzają w coś nowego, od nudnych epigonów. Wystarczy trochę poczytać i przede wszystkim poznać mnóstwo albumów - ale nie jakiś przypadkowych, tylko tych faktycznie coś wnoszących do muzyki.

      Nikt Ci nie broni słuchać i lubić Riverside, ale warto żebyś wiedział, że to nie jest wybitna muzyka, że nie odkrywa niczego nowego, że pod względem wykonania czy aranżacji to jednak dość niska półka. Piszesz, ze album jest dobry, ale nie podajesz żadnych konkretów. Dlaczego jest dobry? Bo Tobie się podoba? W ten sposób o wszystkim można napisać, że jest dobre. Ale muzykę można też oceniać za pomocą obiektywnych argumentów. Trudno jednak znaleźć takie, które potwierdziłyby, że Riverside jest dobry. Może spróbujesz?

      Usuń
  7. Ktoś kiedyś powiedział, że Dobra muzyka to ta,której chcą słuchać ludzie, a złej nie ma.Natomiast Frank Zappa uznawał tylko jeden podział muzyki na dobrą właśnie i złą. Cóż, jeżeli o mnie chodzi dobra muzyka to taka która jest dobrze zrealizowana, dobrze nagrana i dobrze zagrana.To tak obiektywnie,ale powinna też nieść ze sobą jakiś przekaz i wzbudzać w sluchaczu emocje.Tutaj to już sprawa zależy od osobistych preferencji,jakiejś wrażliwości na dane dźwięki. Pomijam aspekt oryginalności bo nie zawsze decyduje o tym czy coś się podoba.Czasem wystarczy ludziom muzyka która być może jest podobna do czegoś innego ale dobrze jej się słucha, choć zaznaczam to nie jest reguła. Podam jednak przykład :Jest taki zespół Tool uznawany za jeden z najbardziej nowatorskich W świecie rocka.Ja jednak do tej pory mam z nim problem, bo z jednej strony ta muzyka jest dla mnie obojętna, nie wzbudza emocji jak Riverside, a z drugiej jest mimo wszystko wtórna bo przypomina, że tak to okresle King Crimson tylko zdecydowanie bardziej metalowe, ale nie rozwija myśli tamtego zespołu I nie dodaje nic od siebie.To jednak kwestia gustu...Wracając do Riverside, wiem że nie zmieniają I nie zmienią historii rocka, ale mimo wszystko to co grają jest ciekawe.To mimo wszystko kontynuacją myśli muzycznej sprzed lat w nowej brzmieniowej odsłonie. Dodam że nie szczególnie interesują mnie etykietki nadawane przez dziennikarzy. Prog, hard cokolwiek ..To po prostu muzyka rockowa i tego się trzymajmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdej muzyki ktoś chce słuchać, ale to nie znaczy, że każda jest tak samo dobra. Nie stawiajmy znaku równości pomiędzy np. muzyką klasyczną i jazzem z jednej strony, a punk rockiem i disco polo z drugiej. Bo te rodzaje muzyki dzieli ogromna przepaść jeśli chodzi o np. kompozytorski i wykonawczy kunszt. To są elementy, które podlegają całkowicie obiektywnym kryteriom oceny. Tak samo oryginalność lub jej brak można stwierdzić obiektywnie. A odwołanie do obiektywnych argumentów ma większa moc, nic do subiektywnych. Bo tutaj liczą się fakty. Dlatego jeśli jakiś wykonawca nagra coś nowatorskiego, złożonego w kwestii rytmicznej i harmonicznej, z niespotykanym wcześniej brzmieniem, to tutaj nie ma wątpliwości, że jest to wybitny twórca, grający coś obiektywnie dobrego. A w przypadku muzyki, która wywołuje u nas emocje, na tej podstawie możemy stwierdzić tylko, że nam się podoba, ale to jeszcze nie znaczy, że jest obiektywnie dobra.

      A co to znaczy, że powinna też nieść ze sobą jakiś przekaz? Przekaz może być zawarty w tekstach, które są wyłącznie dodatkiem do muzyki, bez którego może się obejść. W tych najwybitniejszych rodzajach muzyki - szeroko rozumianej klasycznej, poważnej awangardzie, jazzie - przeważnie nie ma żadnych tekstów. Rockowe teksty też rzadko mają jakikolwiek przekaz, zwykle są o niczym. A jaki niby przekaz jest u Riverside?

      Nie sądzę, żeby Tool cokolwiek czerpał z King Crimson. A problem z tym zespołem polega na tym, że w każdym utworze grają właściwie tak samo. Identyczne brzmienie, tak samo ubogie instrumentarium, podobne riffy, tempo, tonacja, itd., żadnego urozmaicenia.

      Usuń
    2. mam w swojej kolekcji płyt takie coś Indukti - "Idmen". Na pytanie - "a co to, jakie to styl", zwykle odpowiadam -"wyobraź sobie współpracę Tool z King Crimson."
      Polecam.
      A Riverside? IMHO przekombinowana, zwykła rockerka do nucenia z irytująco zmiksowanym wokalem. To ostatnie to niestety cecha immanentna większości polskich produkcji.

      Usuń
  8. Riverside w swoich tekstach ma z pewnością jakiś przekaz o czym wielokrotnie mówił w wywiadach ich autor M.Duda, ale to nie miejsce na literacka analizę. Natomiast co do Riverside,który lubię i który gra przynajmniej dla mnie,ciekawą muzykę - podkreślam, zdaję sobie sprawę z tego że nie wymyślili rocka na nowo, ale mają w sobie pewne elementy które wyróżniają ten zespół na tle im podobnych,choćby melodie,gra basisty, wokal Mariusza Dudy. Z tym zespołem jest problem innego rodzaju- wiem z wypowiedzi muzyków, że nigdy nie czuli się częścią tzw.sceny progresywnej. Owszem na początku grali pod Floydow, Porcupine Tree czy Dream Theater, ale potem , przynajmniej z mojego punktu słyszenia stworzyli jakiś tam swój świat dźwięków. Myślę że to dziennikarze w swoim upodobaniu do nadawania etykietek popełnili błąd bo teraz żeby było łatwiej Riverside jest otagowany jako prog rock lub metal.To może wprowadzać w błąd bo jaki to rock progresywny?Co nie oznacza że nie można ich posłuchać. W każdym razie wolę nasz Riverside niż jakieś tam Areny czy inne RPWLe. Jestem świadomy także różnic między gatunkami choć przyznam że denerwuje mnie czasem nazywanie w coraz bardziej wymyslny sposób nowych gatunków muzyki.Muzykę wykonują ludzie,którzy tworząc w ramach zespołów postanawiają się jakoś tam nazwać, określić. Jeśli stworzą swój styl,własną tożsamość to on ich charakteryzuje,a nie przynależność do tej czy innej sceny muzycznej.Oczywiście to tylko moja opinia,ale staram się nie patrzeć na sztukę przez pryzmat przynależności do gatunków, ale tego co sobą wykonawcy reprezentują i co ja mogę z ich twórczości wziąć dla siebie. A tak przy okazji i już zamykając temat Riverside, sam ciągle poszukuję ciekawej muzyki i zupełnie przypadkiem trafiłem na ten blog. Przyznam że dzięki Pana wpisom poznałem wiele nowej muzyki, doceniam ogrom włożonej pracy i liczę na więcej ciekawych recenzji. Sam słucham zarówno Crimsonow,Floydow,Joy Division,Milesa Davisa,Talk Talk, Death i wielu innych.Pozdrawiam..Aha żeby nie było znowu unknown - Voytas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie w ogóle nie interesują teksty, ani rzekomy przekaz w nich zawarty (nie sądzę jednak, żeby u Riverside - i większości wykonawców - było to coś więcej, niż różne oczywistości podane w pseudo-intelektualny sposób). Muzyka musi się bronić... muzyką. Tym, co odróżnia ją od innych rodzajów sztuki. Jeżeli dla jakiegoś twórcy ważniejsze są teksty, niż muzyka, to powinien raczej zająć się poezją. Bo tam rzeczywiście słowo pisane ma znaczenie.

      Oczywiście, że Riverside nie jest zespołem grającym rock progresywny. Bo rock progresywny to nie określony sposób grania, tylko robienie czegoś wykraczającego poza ramy rocka. Porównując np. twórczość takich zespołów, jak Pink Floyd, King Crimson, Gong, Caravan, Popol Vuh, Can, Tangerine Dream, Henry Cow i Magma, nie znajdziesz żadnego muzycznego elementu, który występowałby u wszystkich z nich. Łączy je natomiast to, że starali się łamać przyjęte reguły i proponować coś nowego. Czerpiąc inspiracje spoza muzyki rockowej, eksperymentując z brzmieniem, itd. Później jednak pojawili się różni epigoni, którzy postanowili grac w ściśle określony sposób, czerpiąc pewne elementy od niektórych zespołów progresywnych. Tak powstał neo-prog, prog metal, czy retro prog (to ostatnie określenie to oksymoron, ale dobrze oddaje charakter tej muzyki). I muzycy Riverside mogą temu zaprzeczać, ale ich twórczość jak najbardziej wpisuje się w ramy tego neo/retro grania. Czy to na pierwszych płytach, czy na "SoNGS", czy na "Wasteland" - cały czas słychać przynależność zespołu do właśnie takiej stylistyki. Nie mają znaczenia szczegóły odróżniające ich od innych grup, typu inny styl grania basisty czy inny rodzaj melodii. Yes i Van der Graaf Generator różnią się diametralnie, a jednak bezsprzecznie są częścią tej samej sceny. I tak samo jest z Riverside - może Duda śpiewa i komponuje inaczej, niż Steven Wilson, ale biorąc pod uwagę całokształt, jest to ta sama stylistyka. Przy czym Wilson czerpał prosto ze źródła (często po prostu plagiatując mniej znanych wykonawców - taki "Tinto Brass" to niemalże cover "Master Builder" Gong), a Duda z różnych epigonów.

      Jestem za tym, żeby podział gatunków na style był jak najprostszy, ale jednocześnie jasno rozdzielał to, co faktycznie się od siebie różni, a grupował razem podobne do siebie rzeczy. Dzięki temu można uniknąć słuchania czegoś, czego nie chce się słuchać. Ale też łatwiej znaleźć coś, co może zainteresować.

      Doceniam, poszukiwanie nowej muzyki. Na pewno warto otwierać się na kolejne style i gatunki. Ale warto też - po poznaniu czegoś zupełnie nowego - rewidować swoje poglądy. Ja już wielokrotnie przekonałem się, że muzyka, którą kiedyś uważałem za wybitną, w porównaniu z czymś innym okazywała się jednak co najwyżej dobra, a po jakimś czasie wręcz kiepska. Oczywiście, nie ze wszystkim tak było, bo np. wciąż bardzo cenię i lubię Pink Floyd (aczkolwiek teraz bardziej za lata 60., niż 70., a okres bez Watersa stał się dla mnie niesłuchalny), który znam od bardzo dawna. Ale na początku słuchałem też gorszej muzyki i nie słyszałem jakościowej różnicy między nią, a PF. To przyszło z czasem, wraz z większą otwartością i zrozumieniem znaczenia obiektywnych wartości. To, co piszę, może brzmieć jakbym w ogóle nie odbierał muzyki emocjonalnie, tylko intelektualnie. Ale to raczej coś pomiędzy. Po prostu bardziej zachwycają mnie wykonawcy, którzy robią coś kreatywnego. A w powielaniu cudzych pomysłów nie ma nic kreatywnego.

      Usuń
  9. Przecież PF z lat 60 to co najwyżej przeciętna muzyka, dopiero w latach 70 można ich uznać za zespół wybitny. Tak z ciekawości, (bo ja jestem muzykiem) grasz na jakimś instrumencie, czy tylko słuchasz? (jak tak to na czym i na jakim poziomie) Dla mnie to paradygmat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy trollujesz, czy po prostu nie masz pojęcia, jakie nonsensy piszesz.

      1) Twoja subiektywna ocena nie decyduje o przeciętności lub wybitności czegoś. Obiektywnie muzyka Pink Floyd z pierwszych lat działalności jest o wiele bardziej wartościowa - prawdziwie innowacyjna, świadomie odchodząca od przyjętych schematów, nierzadko bardzo kreatywna, inspirowała też innych wykonawców do robienia ciekawych, niekonwencjonalnych rzeczy - od bardziej zachowawczej muzyki, jaką grali później.

      2) Muzyk jest od grania, a od oceniania jego dokonań jest krytyk. Nie musisz sam być szefem kuchni, żeby wiedzieć, że obiad z porządnej restauracji jest bardziej wartościowy od fast fooda i na czym polega jego wyższość.

      Usuń
  10. Akurat wziąłeś się za złą płytę bo już z tych komercyjnych czasów. Posłuchaj "Second Life Syndrome". To ich duga płyta a jak zawsze to bywa z wykonawcami na początku kariery grają z pasją a potem już po pierwsze wchodzą wytwórnie, agenci a i sam zespół już zaczyna myśleć biznesowo i muzyka się komercjalizuje. Co prawda jakieś odkrywcze to nie jest bo słychać echa Dream Theater czy Stevena Wilsona jednak w podanej w ambitnej formie a przede wszystkim muzyka na tej płycie jest lepsza od pierwowzorów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd wniosek, że nie słyszałem wcześniejszych dokonań? Niestety, miałem tę wątpliwą przyjemność. Riverside od samego początku był zespołem brzmiącym jak rozwodniona wariacja na temat Porcupine Tree, Dream Theater i innych epigonów prog-rocka. Także na tych pierwszych płytach była to muzyka strasznie smętna, nieustannie utrzymana w tylko jednym, melancholijnym nastroju, z utworami, w których albo kompletnie nic się nie dzieje, albo dzieją się rzeczy zupełnie przypadkowe. Tam jest wszystko to, co niektórzy mylnie utożsamiają z progiem, czyli granie na czas (utwory mają być długie, bo tak, choć trudno znaleźć dla ich długości jakiekolwiek uzasadnienie), w sposób kompletnie odtwórczy, bez energii, bez wyrazistych motywów i melodii, za to z masą onanistycznych solówek, kiczowatych pseudo-orientalizmów z syntezatora oraz potężną dawką smutku.

      Nie ma żadnego powodu, by czegoś takiego słuchać i szukać w tym na siłę jakiś pozytów, ponieważ istnieje mnóstwo naprawdę dobrego i zróżnicowanego rocka progresywnego, w którym utwory są treściwe (nawet gdy są długie, to forma idzie w parze z treścią) i dobrze przemyślane, nie brakuje w nich bardzo kreatywnych, często nowatorskich pomysłów, jest energia i świetne melodie, a jeśli zdarzają się wirtuozerskie popisy, to z reguły lepiej umotywowane, niż u epigonów. Żeby nie być gołosłownym, masz tu przykłady:

      Rock progresywny głównego nurtu:
      Camel
      Emerson, Lake & Palmer
      Genesis
      Gentle Giant
      Jethro Tull
      King Crimson
      Pink Floyd
      Van der Graaf Generator
      Yes

      Scena Canterbury:
      Caravan
      Gong
      Hatfield and the North
      Matching Mole
      National Health
      Soft Machine

      Krautrock:
      Agitation Free
      Amon Duul II
      Can
      Cluster
      Embryo
      Faust
      Neu!
      Kraftwerk
      Popol Vuh
      Tangerine Dream

      Avant-prog (w tym zeuhl i Rock In Oppostion):
      Art Bears
      Camberwell Now
      Dun
      Eskaton
      Frank Zappa
      Grupa Niemen
      Heldon
      Henry Cow
      Kultivator
      Magma
      Samla Mammas Manna
      This Heat
      Univers Zero

      Usuń
  11. Nie spodziewałem się znaleźć satyrycznych recenzji.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024