[Recenzja] The Can - "Monster Movie" (1969)



Niemiecka grupa Can nigdy nie była typowym zespołem rockowym. Trudno by było inaczej, skoro jej członkowie nie mieli wcześniej praktycznie w ogóle doświadczenia z tego typu muzyką. Basista Holger Czukay i klawiszowiec Irmin Schmidt byli klasycznie wyszkolonymi muzykami, zainteresowanymi muzyką poważną i awangardową. Obaj studiowali kompozycje u Karlheinza Stockhausena. Muzykę rockową traktowali jako chwilową, nieciekawą modę. Gdy jednak Czukay usłyszał kompozycję "I Am the Walrus" The Beatles, a następnie zapoznał się z dokonaniami Franka Zappy, The Velvet Underground i Pink Floyd, doszedł do wniosku, że rock także może być interesującą i ambitną muzyką. Wówczas namówił Schmidta to założenia zespołu. Składu dopełnili muzycy związani ze sceną jazzową - perkusista Jaki Liebezeit (grał wcześniej z Manfreden Schoofem) i gitarzysta Michael Karoli. Jako ostatni do grupy dołączył amerykański wokalista Malcolm Mooney.

Muzycy poszukiwali własnego stylu, łącząc swoje awangardowo-jazzowe korzenie z elementami rocka, zwłaszcza psychodelicznego, ale też np. z lekkimi wpływami bluesa. Eksperymentowali też z brzmieniem instrumentów, co przynajmniej częściowo wynikało po prostu z braku dostępu do najnowszej technologii, jaką był syntezator Mooga. Nieświadomie stali się jednymi z pionierów nowego nurtu, nazwanego później krautrockiem (choć sami woleliby pewnie określenie kosmische musik). W drugiej połowie 1968 roku zespół, używający wówczas nazwy Inner Space, zarejestrował materiał na debiutancki album, mający nosić tytuł "Prepared to Meet Thy Pnoom". Niestety, żadna z fonograficznych wytwórni, do których zgłosili się muzycy, nie była zainteresowana jego wydaniem (ostatecznie materiał został wydany w 1981 roku pod tytułem "Delay 1968"). W 1969 roku muzycy - po sugestii Mooneya - zmienili nazwę na The Can. Nagrali też zupełnie nowy materiał, którym udało zainteresować się niewielką wytwórnię Sound Factory. W sierpniu album "Monster Movie" trafił do sprzedaży.

Wypełniają go tylko cztery utwory, zwykle bardzo - lub jeszcze bardziej - rozbudowane. Siedmiominutowy otwieracz "Father Cannot Yell" to zwariowany, nerwowy psychodeliczny jam z piskliwymi partiami gitary, hipnotyzującym basem i charakterystyczną dla krautrocka, mechaniczną grą perkusisty z precyzją metronomu. "Mary, Mary So Contrary" zaczyna się jak konwencjonalna ballada, ale coraz bardziej natarczywa partia gitary stopniowo przenosi utwór w mniej przystępne dla przypadkowego słuchacza rejony. Najbardziej przystępnym utworem jest "Outside My Door" - krótki, niemalże piosenkowy kawałek z wyraźną melodią i dodającą bluesowego klimatu harmonijką. Choć jest tu też atonalna partia gitary przypominająca tę z floydowego "Interstellar Overdrive". Całą drugą stronę winylowego wydania wypełnia dwudziestominutowy "Yoo Doo Right", ponoć złożony z fragmentów sześciogodzinnej improwizacji. Utwór brzmi wręcz post-punkowo, nie brakuje w nim bardzo ciekawych pomysłów, ale z czasem staje się nieco chaotyczny, jakby sami muzycy nie bardzo wiedzieli dokąd zmierzają. Ostatnie kilka minut sprawia wrażenie wymęczonych.

Słabym ogniwem są na pewno monotonne partie wokalne Mooneya, niedysponującego ani wielkimi umiejętnościami, ani ciekawą barwą głosu. Pod względem instrumentalnym jest to natomiast bardzo intrygujący album, pełen ciekawych, wręcz prekursorskich rozwiązań. Jednak muzycy w tamtym czasie wciąż jeszcze szlifowali swój styl i brzmienie, a "Monster Movie" to dopiero dość nieśmiała zapowiedź późniejszych wielkich dzieł grupy Can.

Ocena: 7/10



The Can - "Monster Movie" (1969)

1. Father Cannot Yell; 2. Mary, Mary So Contrary; 3. Outside My Door; 4. Yoo Doo Right

Skład: Malcolm Mooney - wokal, harmonijka (3); Michael Karoli - gitara; Irmin Schmidt - instr. klawiszowe; Holger Czukay - gitara basowa; Jaki Liebezeit - perkusja
Producent: The Can


Komentarze

  1. Wokale tego gościa niszczą ten album totalnie. imo byłby może nawet taki 8/10, ale przez te jego nieuzasadnione wrzaski, a szczególnie na Mary, Mary so Contrary poziom spada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja uważam te jego krzyki za prekursorskie. W Outside My Door drze się jak John Lydon na debiucie Pstolsow. Wyprzedził punkowcow o ładne kilka lat 😉

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)