[Recenzja] Radiohead - "OK Computer" (1997)



Jeden z najsłynniejszych albumów w historii, który po dwóch dekadach od wydania wciąż wywołuje wielkie - i skrajne - emocje. Multiplatynowa sprzedaż, stała obecność w praktycznie wszystkich profesjonalnych listach płyt lat 90. i wszech czasów, pierwsze miejsce w rankingu ogólnym strony Rate Your Music - to wszystko robi wrażenie, bez względu na to, czy podzielamy te zachwyty, czy jesteśmy nimi zdumieni. Jednocześnie utrudnia to obiektywną ocenę tego materiału. Dla jednych jego wielkość jest dogmatem. Dla innych jest to najbardziej przereklamowany album w dziejach, niesłuchalny gniot, który przyczynił się do upadku muzyki rockowej. Obydwa podejścia są oczywiście mocno przesadzone. Z jednej strony zestawienie tego albumu z dziełami w rodzaju "Dark Side of the Moon" czy "Kind of Blue" jest śmieszne i smutne zarazem, lecz z drugiej - nie jest to całkiem bezwartościowa muzyka.

Do nagrania swojego trzeciego longplaya muzycy Radiohead podeszli całkiem ambitnie. Za cel postawili sobie stworzenie albumu koncepcyjnego na miarę końca XX wieku, wyjście z piosenkowego schematu, bardziej eksperymentalne podejście do brzmienia (m.in. poprzez rozbudowanie instrumentarium). W teorii wygląda to całkiem interesująco. Ale w praktyce jest z tym różnie. Najciekawiej wypada sam początek albumu. "Airbag" i "Paranoid Android" bardzo dobrze przygotowują do tego, co będzie się działo dalej, zwłaszcza na kolejnych albumach grupy - pokazując kierunek, w jakim zmierza zespół, ale w naturalny, niewywołujący szoku sposób, łącząc nowe elementy ze starymi. Bo to wciąż bardzo gitarowe granie, jednak w pierwszym przypadku delikatnie wzbogacone elektroniką, a w drugim - mające kompletnie zwariowaną, nieprzewidywalną strukturę. Dalej jednak robi się nieco zbyt sennie i smętnie. Utwory w rodzaju "Subterranean Homesick Alien", "Exit Music (For a Film)", "Let Down" czy "Lucky" mają naprawdę spory potencjał melodyczny, ale zmarnowany zbyt anemicznym wykonaniem. Przydałoby się im nieco więcej energii, nie zaszkodziłoby mocniejsze wyeksponowanie sekcji rytmicznej, a najbardziej pomogłoby zastąpienie Thoma Yorka bardziej męskim wokalistą.

Prawdopodobnie najbardziej znanymi fragmentami "OK Computer" są singlowe "Karma Police" i "No Suprises" (na małych płytach wydano także "Paranoid Android", "Lucky", "Let Down" i "Airbag"). Ten pierwszy wyróżnia się całkiem zgrabną partią pianina i nieco beatlesowskim charakterem. Całkiem niezła melodia znów jest zanadto rozwleczona, ale w sumie jest to nie najgorsze nagranie. W przeciwieństwie do banalnego i zbyt ospałego "No Suprises". Potrzebne urozmaicenie przynosi bardziej żywiołowy "Electioneering". Aż prosiłoby się tutaj o więcej takich utworów, dla równowagi z tymi wszystkimi smętami. Choć sam w sobie, jest to zupełnie przeciętne nagranie. Do najciekawszych momentów albumu - oprócz dwóch pierwszych utworów - zaliczyć muszę także "Climbing Up the Walls", najbardziej eksperymentalny fragment całości, odważnie wykorzystujący elektronikę, oraz finałowy "The Tourist", który choć jest kolejną z tych smętnych, powolnie snujących się piosenek, doskonale sprawdza się w roli zakończenia tego longplaya.

"OK Computer" to album, na którym Radiohead w końcu pokazało swój własny styl (a właściwie dopiero jego zalążek), który znalazł zarówno licznych zwolenników, jak i przeciwników. Sam przez długi czas należałem do tych drugich. Przy pobieżnym kontakcie album rzeczywiście zniechęca swoją anemicznością i przerysowanymi partiami wokalnymi. Warto jednak wsłuchać się w niego uważniej, a okaże się, że pod tym całym smęceniem ukryte jest mnóstwo ciekawych pomysłów i niezłych melodii. 

Ocena: 6/10



Radiohead - "OK Computer" (1997)

1. Airbag; 2. Paranoid Android; 3. Subterranean Homesick Alien; 4. Exit Music (For a Film); 5. Let Down; 6. Karma Police; 7. Fitter Happier; 8. Electioneering; 9. Climbing Up the Walls; 10. No Surprises; 11. Lucky; 12. The Tourist

Skład: Thom Yorke - wokal, gitara, pianino; Jonny Greenwood - gitara, instr. klawiszowe, flet; Ed O'Brien - gitara, dodatkowy wokal; Colin Greenwood - gitara basowa; Phil Selway - perkusja
Producent: Nigel Godrich


Komentarze

  1. Bardzo lubię ten album, choć faktycznie te miejsca w rankingach to jakiś żart (osobiście oceniam go na 8/10). Mi akurat to smęcenie tutaj się podoba - tworzy naprawdę fajny klimat ;) Ale i tak o wiele lepszy jest następny album Radiohead, "Kid A". W zasadzie uważam go nawet za najlepszy album wydany w XXI wieku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurde, nie wiem czego tak napisałem. Wiedziałem, że "Kid A" wyszedł w 2000, ale nie pomyślałem, jak pisałem - jakoś skojarzył mi się z XXI wiekiem :)

      Usuń
  2. "(...) a najbardziej pomogłoby zastąpienie Thoma Yorka bardziej męskim wokalistą. (...)." i tutaj się złapałem za głowę - przecież te delikatne, snujące się wokalizy w tle stanowią najsilniejszą stronę każdego albumu Radiohead i właściwie każdego projektu, w którym ręce macza Yorke (Eraser, Atoms For Peace), nadając każdej z tych płyt niepowtarzalny klimat.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przereklamowany zespół i przereklamowany album. Ocena ogólna na RYM to jakiś chory żart:/ Wolę stanowczo smęcenie Stevena Wilsona, Riverside czy Opeth niż to. 2/10 ode mnie. Nie polecam:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jest przereklamowany, a Yorke strasznie smęci, ale w samych kompozycjach, aranżacjach i brzmieniu dzieje się dużo ciekawego i jest to nieporównywalnie bardziej kreatywne granie od tego, co robią wymienieni wykonawcy, którzy tylko smęcą i powielają cudze pomysły.

      Usuń
    2. Jeżeli cała ta kreatywność sprowadza się do zanudzenia na śmierć słuchacza to faktycznie - arcydzieło:)

      Usuń
    3. Ciebie zanudza, mnie intryguje - kwestia odbioru. Natomiast obiektywnie jest to dużo lepsze od twórczości wykonawców, których nagrania brzmią jak przypadkowy zlepek elementów podkradzionych innym wykonawcom.

      Usuń
  4. Jak dla mnie: płyta-klucz; otwierasz drzwi i przechodzisz na ciemną stronę, z której nie ma już powrotu. Warto znać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wypowiadasz się w tak enigmatyczny sposób że ciężko to zrozumieć.

      Usuń
  5. Myślałem, że kiedy wrócisz do Radiohead, to podwyższysz tu ocenę do 7 (na pewno spodziewałbym się tego bardziej niż że dasz “Kid A” 10). Też uważam ten album za przeceniony (naprawdę trudno mi pojąć, jak album, na którym pewnie co najmniej połowa słuchaczy wskazałaby ten sam utwór jako najlepszy może być jednocześnie uważany tak powszechnie za arcydzieło, taki album powinien być wybitny jako całość! Niby można to samo powiedzieć o wielu innych kultowych rzeczach, ale moim zdaniem rzadko kiedy jest to tak wyraźne na tak cenionym albumie jak tu), jednak trzeba przyznać, że na tle reszty mainstreamu naprawdę jest czymś ambitnym. “Paranoid Android” to rzeczywiście wybitny utwór - umiejętnie przełamuje formułę piosenki, fragmenty są ze sobą doskonale połączone w świetnie współgrającą całość. Poza tym świetne są jeszcze ”Airbag” i “Subterranean Homesick Alien” z pięknymi melodiami i oryginalnym brzmieniem. Reszta jest już raczej daleka od wprawienia mnie w zachwyt, ale też nie ma tutaj nic słabego.

    Szczerze mówiąc, kiedy porównuję Twoje recenzje tej płyty i innego rockowego klasyka lat 90., który oceniłeś tak samo, czyli “Nevermind” to widzę sporą przepaść - “Nevermind” przez większość recenzji krytykujesz i nazywasz nawet “artystycznym dnem” (wg mnie słusznie), a tu mimo wszystko przyznajesz chyba, że to granie ma pewną artystyczną wartość. Zdaję sobie sprawę, że żeby żaden album nie był “pokrzywdzony” oceną, to zapewne ocen musiałoby być tyle ile samych albumów, ale chyba przyznasz, że to "OK Computer" jest lepszym z tej dwójki?

    Dla mnie “Nevermind” to mniej więcej ten sam poziom, co "Pablo Honey": oba to na wskroś przeciętne albumy z jednym "megahitem", paroma innymi chwytliwymi piosenkami i kompletnie nijaką, zlewającą się ze sobą resztą. No dobrze, oba mają jeden lepszy, niedoceniony utwór na koniec, ale moim zdaniem to jeszcze za mało, żeby były czymś więcej niż średniakami. Dlatego ja oba oceniam na 5/10, a “OK Computer” jestem skłonny dać 7, ale to tylko moja własna ocena.

    I jeszcze jedno - narzekasz trochę na to smęcenie, a czy nie uważasz, że to właśnie ono w dużej mierze sprawia, że album wyróżnia się na tle mainstreamu, takiego jak britpop, a także doskonale pasuje do tematyki albumu (np. alienacji czy niepokoju przed rozwojem technologii)? Jedną z najczęściej wymienianych zalet na temat tej płyty jest właśnie ten klimat, określany zwykle jako "neurotyczny" lub "dekadencki". Czy równie dobrze ktoś nie mógłby określić mianem "zbyt sennego i smętnego" np. wspomnianego w recenzji "Kind of Blue"? Jak dla mnie, to w pełni kwestia subiektywnego odbioru, mnie niestety na początku ta melancholijność nieco wynudziła i odstraszyła od obydwu tych płyt, dziś już nauczyłem się je bardziej doceniać, choć prawdę mówiąc, wciąż nieco wolę posłuchać tych nieco mniej cenionych płyt Milesa i Radiohead.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nevermind", w przeciwieństwie do "OK Computer", wydaje się jednak lepiej osiągać to, czym próbuje być. Muzykom Radiohead trochę zabrakło konsekwencji, a w rezultacie jest tak, jak piszesz - tylko część utworów jest faktycznie interesująca, podczas gdy inne tkwią jeszcze w poprzedniej stylistyce. Czy ocena wzrośnie, to się jeszcze okaże, ponieważ od czasu recenzowania tego zespołu w ogóle nie wracałem do płyt sprzed "Kid A".

      Porównań z "Kind of Blue" kompletnie nie rozumiem. Żadnych punktów stycznych pod względem stylistyki, dość odmienny klimat i zupełnie inny sposób wykonania. Smętność Radiohead bynajmniej nie wynika z melancholii czy subtelności, które inaczej wykorzystane pojawiają się na płycie trębacza. Sekstet Davisa gra tam mimo wszystko bardzo ekspresyjnie, niemal cały czas coś się w tej muzyce dzieje, podczas gdy kawałki Brytyjczyków są takie jakieś anemiczne, rozmemłane.

      Usuń
    2. No proszę, przewidziałem anonimowo, że podniesiesz ocenę ;) No, ale do tego nie trzeba było być Nostradamusem. Ja też z czasem coraz bardziej doceniam ten album, chociaż nigdy nie oceniałem go negatywnie. Mimo wszystko chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć “To Pimp a Butterfly” czy też cokolwiek innego niż “OKC” na pierwszym miejscu rankingu RYMa. Wiem, że rankingi to nie jest jakiś obiektywny wyznacznik i nie ma się co nimi za bardzo podniecać, ale jak możesz zobaczyć po moim profilu, z którego właśnie dodałem cię do followersów – nie obraziłbym się za rewanż :) - zaangażowałem się od czasu, kiedy wcześniej tu pisałem w aktywność tam, więc jakoś tak wyszło, że i gusta użytkowników mnie bardziej obchodzą.

      Skoro napisałeś “czy ocena wzrośnie, to się jeszcze okaże, ponieważ od czasu recenzowania tego zespołu w ogóle nie wracałem”, a teraz ocena wzrosła, to podejrzewam, że do niego wróciłeś. Jeśli tak, to jestem ciekaw zwłaszcza, czy zmieniła się twoja opinia o “No Surprises”, bo chyba najbardziej rozmija się ona z moją. Struktura może rzeczywiście jest banalna, zwykła popowa piosenka, ale jak na taką, to bardzo udane nagranie z ładną melodią, emocjonalnym wokalem Yorke’a i fajną, senną atmosferą. O “Electioneering” mam w zasadzie przeciwne zdanie - dobrze, że nie ma więcej takich kawałków na albumie, bo rozwaliłoby to jego spójność (w sumie i tak to trochę robi), ale sam w sobie to bardzo przyjemny, energetyczny i chwytliwy kawałek. Na “The Bends” pasowałby lepiej i wg mnie byłby tam jednym z najlepszych fragmentów. Ciekawe też, że jedynym utworem, o którym nie napisałeś w recenzji jest “Fitter Happier”, które jest chyba jednym z bardziej polaryzujących opinie fragmentów – dla jednych to niepotrzebny wypełniacz, a dla innych wstrząsający obraz konsumpcyjnego stylu życia i wartości społecznych we współczesnym świecie, czy coś w tym stylu. Wg mnie pomysł jest całkiem ciekawy, ale w wykonaniu trochę zabrakło odwagi do rozwinięcia go. Dla mnie najsłabszym fragmentem jest “Exit Music”, bo zdecydowanie zbyt długo i powoli się rozwija (temu utworowi rzeczywiście można zarzucić smętność), pomimo że klimaks jest całkiem udany.

      Co do “Nevermind”, dla mnie ten album nie ma nawet zbytnio użytkowych wartości. Zawsze wydawał mi się jakiś taki prostacki i odpychająco młodzieżowy (może poza “Come as You Are”, ”Something in the Way” i “Polly” - ten ostatni jest strasznie banalny, ale przynajmniej słyszę w nim jakiś ciekawszy klimat). Nie żebym czuł jakąś nienawiść do Nirvany, ale jak widzę takie komentarze jak ten peredryka gamonia pod twoją recenzją, to zastanawiam się, co takiego ludzie w tym słyszą (z drugiej strony, sam pisałem długie wywody obronne o jeszcze gorszych rzeczach). Mam wrażenie, że większość osób ma do tego albumu jakiś sentyment, który nie pozwala im spojrzeć na niego obiektywnie i ocenić go bardziej krytycznie (nie piszę tu o tobie, po prostu wyczuwam w twojej recenzji pewien dysonans między oceną a treścią).

      Do “Kind of Blue” jeszcze się odniosę pod jego recenzją, to porównanie może rzeczywiście było chybione. Nie wiem, może to dziwne, ale dosłownie każdy ceniony album Milesa podszedł mi bardziej od tego.

      PS.: Jak już jesteśmy przy docenianiu klasyków z tego okresu, to mam nadzieję, że kiedyś bardziej ci podejdzie “In the Aeroplane Over the Sea”. Tamten album też może sprawiać wrażenie smętnego (przynajmniej tak piszą zwykle ludzie, którym on się nie spodobał, jak dla mnie jest tam na tyle energicznych momentów, że takie określanie go jest dość dziwne), ale wg mnie to naprawdę piękna płyta i w pełni zasługuje na swoje uznanie (i znowu, nie żeby to coś szczególnego znaczyło, ale to chyba aktualnie najwyżej sklasyfikowany na RYMie album oceniony przez ciebie niepozytywnie).

      Usuń
    3. Faktycznie wróciłem w tym roku do "The Bends" i "OK Computer". O tym wcześniejszym zdania nie zmieniłem i na jednym przesłuchaniu się skończyło, natomiast ten drugi słuchałem wielokrotnie. Najbardziej przekonują mnie utwory 1, 2, 9 i 11, a "No Suprises" dalej nie chwycił za bardzo. Na pewno największą wadą albumu jest jego przejściowy charakter.

      Ogólny ranking na RYM-ie jest dość dziwny, ale te dla poszczególnych stylów są już całkiem sensowne. W Top 50 znajdziesz te faktycznie najistotniejsze pozycję.

      Usuń
  6. Ten album ostatecznie zarżnął britpop, który zresztą sobie też strzelił samobója płytką "Be Here Now" zawierającą (nie)słynny "All Around The World" rozciągnięty do ponad 9 minut czy utwory z nałożonymi na siebie trzydziestoma(!) ścieżkami gitar takie jak "My Big Mouth". Tak więc "Ok Computer" jest o tyle przełomowym albumem, że zakończył panowanie braci Gallagher i ogólnie epokę gdy w mainstreamie królowała muzyka gitarowa. Bo britpop - przynajmniej w wydaniu dwóch czereśniaków z Manchesteru - był muzyką opartą przede wszystkim o gitary.

    Ja to tak widzę.

    OdpowiedzUsuń
  7. "Airbag" to świetne otwarcie - intensywnie brzmieniem i emocjami, a budowanie atmosfery i ekspozycja rytmu przywodzą na myśl inspiracje krautrockowe.

    "Paranoid Android" - to już jest uczta. Jeszcze intensywniejsze i do tego naprawdę zwariowane, rozbudowane; współczesne "Bohemian Rhapsody".

    Po tak efektownym otwarciu "Subterranean Homesick Alien" jest jak ukojenie - tu akurat nie zgadzam się, że brakuje energii, wręcz przeciwnie, dopieszczona produkcja, i trip-hopowy posmak raczej powodują, że opisałbym to nagranie jako rozmarzone, nieco nokturnalne.
    "Exit Music" trudno mi bronić, bo mnie w ogóle nie przekonuje, ale "Let Down" jest całkiem niezłą piosenką w klimacie najntisowego alt-rocka - tylko o wiele zbyt przeciągniętą (pomysłu tu jest na trzy minuty, a nie na pięć). No i tu faktycznie robi się nieco smętnie.

    "Karma Police" przy poprzednich wypada zgrabniej, bardziej powściągliwie. Dobra melodia i faktycznie pianino robi swoje.

    "Fitter Happier" ćwierć wieku później brzmi jeszcze aktualniej. Toż to najczystszy niepokój przed metawersum, korpobełkotem i całą resztą nowego wspaniałego świata, który być może nam się szykuje.

    "Electioneering" jest zbyt jednostajne, ale udany jest choćby riff, na którym się opiera to nagranie. A no i kiedyś przyobserwowałem obecność tej piosenki w grze sportowej na PSP młodszego brata, czyli chyba pewną funkcję spełnia. W sumie brzmienie też jest ciekawie zrobione, nie znam nic, co by mi przypominało tą piosenkę.

    "Climbing Up The Walls" - więcej ciekawej zabawy brzmieniem, a przy tym jeden z najbardziej udanych refrenów na płycie - trochę dziwi mnie, że nie zrobili z tego singla.

    "No Surprises" kiedyś wskazałbym jako jednego z moich ulubieńców, obecnie pozytywkowa melodia i aż nazbyt smętny wokal mnie dobijają.

    "Lucky" to kolejne nagranie raczej "na wstrzymanie", tylko czy po "No Surprises" jest po co się jeszcze wyciszać? To pytanie retoryczne... To trzeba było zrobić zupełnie inaczej, gdyż potencjał melodyczny był.

    Większość płyty konwencje w jakiś sposób łamała, za to "The Tourist" na zakończenie jest całkowicie "analogowe" i zwyczajne; nieco podniosła rockowa balladka - na papierze to dobre zakończenie, w praktyce - zupełnie przeciętna piosenka, no i zbyt smętna.

    Obok "Ciemnej Strony Księżyca", "OK Computer" nawet nie stało. Zbyt nierówna płyta, zbyt rozciągnięta, choć podobnie jak dzieło Pink Floyd, broni się choćby w miarę spójnym klimatem, osiągniętym dzięki znakomicie dopieszczonemu brzmieniu i podszytych elektroniką aranżacjom. Dla Radiohead to też chyba ostatnia płyta, kiedy tak bardzo łączyły się ambicje z często świetną piosenkowością - później były albo ambicje, albo piosenki, w dodatku coraz mniej atrakcyjne (oczywiście koloryzuję, wskazałbym wyjątki od reguły), co rzutuje oceny takich płyt jak Hail to the Thief jako całości. W sumie więc mamy tu jedną z najlepszych płyt Radiohead i jedną z najwybitniejszych rockowych płyt lat 90. (ale absolutnie nie najwybitniejszą)

    OdpowiedzUsuń
  8. Album ten to bardzo przyjemne doświadczenie. "Wchodzi" gładko, podobał mi się od pierwszego wsłuchania. Wokal faktycznie jest smętny i usypiający, ale zupełnie mnie nie drażni, może za wyjątkiem dosłownie 1-2 momentów, gdzie wokalista wchodzi w nieco "kastracyjne" dla niego rejestry. 7/10, polecam każdemu z czystym sumieniem, tym bardziej, że jest to dość kreatywny powiew świeżości dla sceny rockowej tamtych czasów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odświeżyłem sobie wczoraj ten album za sprawą wydawnictwa "OKNOTOK" z dodatkową płytą zawierającą nowe utwory i strony B singli.

      Album nadal mi się podoba, ale już nie tak bardzo jak wcześniej. I nie ma to związku z dodatkową zawartością. Od czasu wyjścia OK Computer poznałem wiele nowych wydawnictw i obecnie nie robi już na mnie aż takiego wrażenia, choć nadal przyjemnie się tego słucha. Aktualnie daję temu albumowi oczko niżej - 6/10.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024