[Recenzja] Comus - "First Utterance" (1971)



Comus to jeden z najbardziej oryginalnych, ale i najdziwniejszych, zespołów, jakie dane mi było słyszeć. Jego historia zaczęła się w 1969 roku, gdy dwaj brytyjscy gitarzyści, Roger Wootton i Glenn Goring, stworzyli folkowy duet. Nazwa została zainspirowana dramatem XVII-wiecznego angielskiego poety Johna Miltona. Tytułowy Comus to grecki bóg pijaństwa, rozpusty i chaosu. Z czasem skład rozrósł się do sekstetu, korzystającego z bogatego instrumentarium - poza gitarami akustycznymi i basową, obejmującego także flet, obój, skrzypce, altówkę i przeróżne perkusjonalia. Grupa pozostała przy graniu folku, ale robiła to na swój własny, bardzo niekonwencjonalny, wręcz awangardowy sposób. Partie wokalne dzielili między sobą Wootton, dysponujący dziwnym, "kwaśnym" głosem, oraz śpiewająca bardziej subtelnie Bobbie Watson, zaś śpiewane przez nich teksty dotykają takich tematów, jak przemoc, morderstwa, gwałty, szaleństwo i pogańskie wierzenia.

W 1971 roku ukazał się debiutancki album Comus, zatytułowany "First Utterance". W chwili wydania był praktycznie niezauważony, ale dziś otoczony jest prawdziwym kultem - wystarczy zajrzeć na RateYourMusic, gdzie zajmuje miejsce w trzeciej setce rankingu najlepiej ocenionych albumów wszech czasów, wyprzedając niezliczoną liczbę bardziej znanych longplayów. Co dziwi tym bardziej, że nie jest to łatwa w odbiorze muzyka. Już pierwszy utwór, "Diana" (z tekstem wyraźnie inspirowanym wspomnianym dramatem Miltona), może zniechęcić do przesłuchania całości. Mamy tutaj dziwny, nie do końca współbrzmiący duet wokalny Woottona i Watson, z akompaniamentem atonalnej partii skrzypiec i perkusjonaliów, kojarzących się z jakimś pogańskim obrzędem. Dopiero kolejne przesłuchania ujawniają piękno tkwiące w tej kompozycji. Podobnie mieszane odczucia budził we mnie początkowo "The Bite" - dość konwencjonalny pod względem muzycznym, z dynamicznym i melodyjnym podkładem gitar, skrzypiec i fletu, za to z bardzo pokręconymi wokalami.

Największe i najbardziej pozytywne wrażenie robią na mnie bardziej rozbudowane utwory, mieszczące się w czasie trwania od sześciu do dwunastu minut. Jak "Drip Drip" i "Song of Comus", zbudowane na dynamicznych kontrastach i interesująco łączące całkiem chwytliwe melodie z różnymi intrygującymi udziwnieniami, przede wszystkim w warstwie wokalnej. Albo najdłuższy i najpiękniejszy "The Herald", z wyjątkowo subtelną partią wokalną - wyjątkowo w wykonaniu samej Watson. To tez najłatwiejszy w odbiorze utwór, obok finałowego "The Prisoner", wyróżniającego się prostszą i bardziej wyrazistą melodią, choć w warstwie wokalnej znów jest bardzo niekonwencjonalnie. Wszystkie te cztery utwory zachwycają fantastycznymi, misternymi partiami gitar, interesująco dopełnianymi skrzypcami i fletem, oraz bardzo specyficznym, niepowtarzalnym klimatem, takim wręcz paranoicznym w co dziwniejszych momentach. Całości dopełnia instrumentalna miniaturka "Bitten", brzmiąca jak soundtrack jakiegoś starego horroru.

Muzyczna zawartość "First Utterance" jest doprawdy niezwykła, dziwna i szalona, prawdziwie awangardowa. A zarazem nadzwyczaj piękna, urzekająca prześlicznymi, folkowymi melodiami. To trudna muzyka, ale warto się do niej przekonać.

Ocena: 10/10



Comus - "First Utterance" (1971)

1. Diana; 2. The Herald; 3. Drip Drip; 4. Song to Comus; 5. The Bite; 6. Bitten; 7. The Prisoner

Skład: Roger Wootton - wokal i gitara; Bobbie Watson - wokal i instr. perkusyjne; Glenn Goring - gitara, instr. perkusyjne, dodatkowy wokal; Andy Hellaby - gitara basowa, dodatkowy wokal; Colin Pearson - skrzypce i altówka; Rob Young - flet, obój i instr. perkusyjne
Producent: Barry Murray


Komentarze

  1. Świetny album. Niby ta muzyka jest dziwna (no, okej, bez: "niby"...), ale wszystkie użyte w niej środki w spójny sposób dążą do efektu, którego w "zwykłym" folku czy rocku nie dałoby się uzyskać. Mam na myśli ten ciężki, pogański, orgiastyczny styl, który cechuje Comus. Ten album to trochę takie popkulturowe (no bo to jednak folk-rock, nie muzyka z akademii) "Święto Wiosny" - bardzo żywiołowe, gwałtowne granie, przywodzące na myśl jakieś pogańskie rytuały, przy czym, w odróżnieniu od arcydzieła Strawińskiego jest to muzyka o mało dostojnym charakterze - delikatnie rzecz ujmując.

    Co by o "First Utterance" nie powiedzieć jest to naprawdę unikalny album.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za interesujące uzupełnienie. Ta cała "dziwność" na pewno nie jest tu wadą. Zastanawia mnie, czy istnieje jakaś choćby trochę podobna muzyka, która właśnie wywoływałaby skojarzenia z takimi pogańskimi rytuałami?

      Usuń
    2. Nie, raczej niczego podobnego nie kojarzę. Oczywiście, nie brak muzyki nawiązującej w zupełnie inny sposób do takich rzeczy, ale czegoś co faktycznie przypominałoby "First Utterance" nie znam i obawiam się, że nic takiego nie istnieje. Najbliżej ze wszystkiego co przychodzi mi do głowy są nagrania z kręgów tak zwanej muzyki antycznej, bo one rzeczywiście są pogańskie, przy czym nigdy nie bywają tak sataniczne jak Comus. Jeśli mimo tego jesteś zainteresowany polecam sięgnąć po:

      Ensemble De Organographia - Music of the Ancient Sumerians, Egyptians & Greeks (2000)
      Gail Laughton - Harps of the Ancient Temples (1969)
      Synaulia - La musica dell'antica Roma, volume 2: Strumenti a corda (2002)

      To oczywiście coś innego niż Comus, ale pewien wspólny mianownik tam znajdziesz, szczególnie na 1 i 3 z wymienionych płyt.

      Ewentualnie po SPK - Zamia Lehmanni: Songs of Byzantine Flowers (1986), które z kolei jest bardzo niepokojące, ale nie ma w tym za dużo rytmu, bo to ritual ambient ;)

      Aha, no i faktycznie mógłbyś wsłuchać się w "Święto Wiosny", bo to jest utwór, który wbrew pozorom ma z Comusem nieco wspólnego. Tylko, jeśli w ogóle miałbyś na to ochotę, nie słuchaj byle jakiego wykonania. Polecam wersje dyrygowane przez samego Strawińskiego, albo Pierra Bouleza. Za to tą najsławniejszą wersję Bernsteina na początku odradzam, bo jest tak monumentalna, że nie ma za wiele z oryginalnej frywolności.

      Usuń
    3. Ok, dzięki, obadam to, bo brzmi ciekawie ;)

      Usuń
    4. A, zapomniałem o najważniejszym - Księżyc!

      To jest taki polski zespół grający bardzo, ale to bardzo specyficzny rodzaj awangardowego folku. Ich muzyka jest niesamowicie mroczna, ale nie jakaś na siłę ponuracka, tylko mroczna w jakiś taki... swojski sposób. Oczywiście, nie ma ona nic wspólnego z Comusem pod względem rytmiczności i dynamiki, ale jest równie "pogańska", choć jest to raczej pogaństwo nasze, rodzime. Ich muzyka jest bardzo dziwaczna, zapewne niepodobna do niczego co znasz, ale chyba właśnie o to chodzi w awangardzie ;)

      Polecam oba ich lp:

      Księżyc (1996)
      Rabbit Eclipse (2015)

      Przy czym tym najważniejszym jest pierwszy z nich. Sądzę, że słuchając ich cierpliwie prędzej czy później bardzo Ci się spodobają. Co prawda nie mam pojęcia czy to będzie "prędzej", czy nawet dużo "później", ale spróbować zdecydowanie warto!

      Usuń
    5. Na pewno spróbuję. Do Comusa musiałem podchodzić kilka razy, zanim przesłuchałem w końcu cały album (kilka lat po pierwszej próbie), a potem jeszcze kilka razy posłuchać, żeby to załapać i kolejnych kilka, żeby polubić. Ale teraz już coraz krócej zajmuje mi przekonywanie się do takich niekonwencjonalnych rzeczy ;)

      Usuń
  2. Świetna płyta. Uwielbiam!

    Wielki podziw dla autora tego bloga!

    OdpowiedzUsuń
  3. To chyba najbardziej porąbana płyta jaką słyszałem... Dzięki za tę recenzję!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy pana zdaniem warto kupić to 'cudo' ??
    https://rateyourmusic.com/release/comp/comus/song-to-comus-the-complete-collection/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej nie. To, co warto znać z dyskografii tego zespołu, jest na debiutanckim "First Utterance". Ewentualnie można poszukać reedycji z bonusami (ja mam winylowe wydanie z drugą płytą, który jest replika 3-utworowego singla "Diana"), ale podstawowy materiał jest lepszy. Wydawnictwo z linka zawiera też drugi album, "To Keep from Cryin'", ale on jest już utrzymany w znacznie mniej ciekawej stylistyce.

      Usuń
  5. Ten album wywołuje we mnie poczucie tego, że muszę kupić gitarę 12 strunową, oraz poczucie tego, że muszę zrobić to szybko zanim mnie pokroją w dziwnym, pogańskim rytuale gdzieś na terenach Polski na długo przed chrystianizacją w środku lasu
    Genialne

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie przeczytałem jak omawiasz ten album w najnowszym Lizardzie. Zachęcił mnie ten artykuł i natychmiast odpaliłem parę utworów na YouTube, po czym wszedłem tutaj zobaczyć co sądzą o nim inni twoi czytelnicy i nieco zdziwiły mnie opinie o tym, że jest to muzyka trudna, bo mi się spodobała za pierwszym razem. A nie jestem też na jakimś wysokim poziomie jeśli chodzi o wiedzę i wrażliwość muzyczną (dalej słucham chociażby metalu). Fakt, wokal Wottona jest dosyć odpychający, ale skoro przyzwyczaiłem się do głosów Ozzy'ego, Jacka Bruce'a, Kinga Diamonda czy Andersona, to i do tego wokalisty pewnie przywyknę.
    Już nawet obadalem sprawę CD w empiku i na Amazonie, niestety dostępność jest kiepska, a cenowo o dziwo lepiej wychodzi kolekcja którą podesłał w linku Gabrielpeter, więc może warto się skusić?
    A tak wracając do lizarda, gratuluję świetnych artykułów, zarówno tego o Comus, jak i wcześniejszego o Atomic rooster. Właśnie ten numer o Atomic rooster kupiłem z ciekawości i już wiem że będę stałym czytelnikiem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta kolekcja na pewno nie będzie złym zakupem, skoro jest tam cały "First Utterance", ale mając wybór wolałbym wydanie z oryginalną okładką, a bez materiału z drugiego albumu.

      Dzięki za miłe słowa ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024