[Recenzja] Soft Machine - "Third" (1970)



Aż trudno uwierzyć, jak bardzo zmieniła się muzyka Soft Machine (już bez przedrostka "the") na przestrzeni dwóch lat poprzedzających wydanie albumu "Third". Wydaje się niemal nieprawdopodobne, że to ten sam zespół, który na debiutanckim "The Soft Machine" proponował dość zwyczajne, melodyjne piosenki w klimatach psychodelicznego rocka. Nawet zdecydowanie już jazz-rockowy "Volume Two" okazał się jedynie nieśmiałą zapowiedzią trzeciego wydawnictwa Brytyjczyków. Tym razem zespół jeszcze bardziej oddala się od swoich rockowych korzeni, zbliżając natomiast do stylistyki fusion z okolic albumu "Emergency!" The Tony Williams' Lifetime czy ówczesnych koncertów Milesa Davisa.

Co ciekawe, zespół w tamtym czasie przeszedł do wytwórni CBS Records, brytyjskiego oddziału Columbii, która wydawała też płyty Davisa. Zmiana wydawcy była wynikiem nieprzedłużenia kontraktu przez Probe po kompletnej klapie komercyjnej "Volume Two". Niestety, nowa umowa nie okazała się zbyt korzystna dla grupy pod względem finansowym, a właśnie problemy na tym tle już od dłuższego czasu ograniczały muzyków. Nie udało się choćby utrzymać siedmioosobowego składu, jaki zadebiutował podczas występów jesienią 1969 roku. Do Mike'a Ratledge'a, Hugh Hoppera i Roberta Wyatta dołączyła wówczas czteroosobowa sekcja dęta, złożona z saksofonistów Eltona Deana i Lyna Dobsona, trębacza Marka Chariga oraz puzonisty Nicka Evansa. Szybko stało się jasne, że zarobek z koncertów nie wystarcza na odpowiednie wynagrodzenie wszystkich instrumentalistów. W rezultacie najpierw odeszli Evans i Charig, a wkrótce także Dobson.

Przed rozpoczęciem nagrań na pierwszy album dla CBS kwartet otrzymał zaliczkę, ale musiał sam pokryć koszty wynajęcia studia. Zespół musiał ciąć koszty, wynajęto więc tańsze studio - londyńskie IBC, niegdyś goszczące najbardziej popularnych twórców, z The Rolling Stones, Cream czy The Who na czele, ale najlepsze lata mające już za sobą - i maksymalnie ograniczono spędzony tam czas. Zespół na nagraniach spędził w zasadzie jeden dzień. 10 kwietnia 1970 roku zarejestrowano zespołowe partie do utworów "Slightly All the Time", "Moon In June" i "Out-Bloody-Rageous". W maju dograno jeszcze gości: Nicka Evansa, Jimmy'ego Hastingsa oraz Raba Spalla. Następnie całość pośpiesznie i nieco niedbale zmiksowano, wykorzystując także wcześniejsze nagrania koncertowe i materiał demo. Produkcja na "Third" jest naprawdę fatalna. Nie jest to może najgorzej brzmiący album, jaki słyszałem, jednak na żadnym innym niedoskonałości nie doskwierają mi tak mocno. W przypadku tak złożonej, niesamowicie kreatywnej muzyki niezbędna jest przecież produkcja, która pozwala wyłapać wszystkie niuanse.

Wydany pierwotnie na dwóch płytach winylowych "Third" składa się z zaledwie czterech utworów, za to trwających po blisko dwadzieścia minut - po jednym na każdej stronie. W przypadku wznowień kompaktowych cały materiał udało się upchnąć na pojedynczym krążku. Niektóre reedycje zawierają dodatkowy CD z zapisem występu zespołu z 13 sierpnia 1970 roku w Royal Albert Hall, składającego się z utworów "Out-Bloody-Rageous", "Facelift" oraz starszego "Esther's Nose Job". Ten sam koncertowy materiał ukazał się też na osobnych wydawnictwach "Live at the Proms" i "Live 1970".

Pierwszą stronę albumu wypełnia kompozycja Hoppera "Facelift", skompilowana z dwóch wykonań koncertowych oraz fragmentów eksperymentalnego projektu "Spaced", który w całości wydano dopiero w latach 90. Podstawą jest nagranie z występu z 4 stycznia w Fairfield Hall w Croydon, ale wykorzystano też fragmenty z 11 stycznia w Mother's Club w Birmingham. Jakość rejestracji jest bootlegowa, a w dodatku można usłyszeć, w których momentach doszło do połączenia różnych nagrań. Jednak to, co grają tu muzycy - jeszcze jako kwintet z Dobsonem - jest naprawdę wspaniałe, choć niełatwe w odbiorze. Utwór rozpoczyna rozbudowane - bardziej niż w innych znanych wykonaniach - organowe intro Ratledge'a, pełne przesterowanych, wręcz kakofonicznych brzmień. Muzyk eksplorował wówczas możliwości swojego instrumentu, szukając nowych form wyrazu. Kiedy po kilku minutach dołączają pozostali muzycy, utwór zmierza we właściwie freejazzowe rejony, z agresywnymi partiami saksofonów i ogólnie o bardzo swobodnej formie, choć z zelektryfikowanymi klawiszami i basem oraz Wyattem bębniącym wciąż z bardziej rockową dynamiką. Odrobinę łagodniej robi się w drugiej połowie, gdy miejsce saksofonów zajmują melodyjne partie fletów, a Hopper z Ratledge'em rezygnują z przesterowanych brzmień. W końcówce nagrania pojawiają się jeszcze eksperymenty z taśmami. Dla większości rockowych słuchaczy tego typu granie może okazać się zbyt radykalne, abstrakcyjne i po prostu zbyt odległe od konwencjonalnego rocka. Łatwiej będzie przekonać się słuchaczom oswojonym z jazzem oraz tym, którzy z debiutu King Crimson najbardziej cenią instrumentalne fragmenty "21st Century Schizoid Man".

"Slightly All the Time", pierwszy z trzech studyjnych utworów, powstał z połączenia kilku pierwotnie oddzielnych kompozycji, jak "Noisette" i "Mousetrap" Hoppera czy "Backwards" Ratledge'a. To właściwie osiemnaście minut improwizacji wokół kilku charakterystycznych tematów, pokazujące wspaniałą interakcję miedzy muzykami oraz niemałą wyobraźnię w ich indywidualnych popisach. Mimo kilku zmian motywów, tempa i metrum, nagranie brzmi całkiem spójnie. To wciąż Soft Machine w mocno jazzowym, ale już zdecydowanie przystępniejszym wydaniu. Zaczyna się od złożonych, hipnotycznych figur rytmicznych Wyatta i Hoppera, wspartych dość oszczędnymi klawiszami Ratledge'a - na tym tle po chwili wybrzmiewają całkiem melodyjne solówki Deana na saksofonie altowym. Utwór toczy się niespiesznie, w niemalże pastoralnym nastroju, by pod koniec szóstej minuty nastąpiło nagłe przyspieszenie, z wybijającymi się na pierwszy plan zadziornymi, przesterowanymi partiami basu i organów, kontrastującymi z przepięknymi solówkami Hastingsa na flecie i klarnecie basowym. Kolejny segment, "Backwards", przynosi subtelne zwolnienie, z organowymi dronami, subtelną sekcją rytmiczną oraz melancholijną solówką Deana na saxello. Po nim powraca wcześniejszy temat, tym razem zagrany jeszcze bardziej energetycznie i nieco ostrzej. Brzmienie całości jest na pewno lepsze w porównaniu z poprzednim utworem, ale wciąż pozostawia wiele do życzenia.

Jedynym utworem, gdzie zespół wyraźnie przypomina o swoich rockowych korzeniach, jest "Moon In June" Wyatta. To jedyne na tym albumie, a zarazem ostatnie w dorobku Soft Machine, nagranie z partią wokalną. Kompozytor utworu nalegał na to, by nie rezygnować całkiem ze śpiewu, ale spotkał się z oporem pozostałych muzyków, co niedługo doprowadziło do jego odejścia z zespołu. Już w czasie prac nad "Third" Ratledge, Hopper i Dean tak mocno upierali się przy stricte instrumentalnym graniu, że pierwszą, quasi-piosenkową połowę utworu Robert Wyatt zarejestrował zupełnie samodzielnie, nagrywając partie bębnów, basu, klawiszy i, oczywiście, śpiew. To zresztą jeden z jego najlepszych popisów wokalnych. Nie dysponując szeroką skalą głosu ani wybitnymi umiejętnościami, nadrabiał olbrzymią kreatywnością - także w tym utworze, gdzie wielokrotnie zmienia linię melodyczną, w znacznym stopniu po prostu improwizując. Nieco mniej ekscytująco, choć przyzwoicie, wypadają w tej części partie instrumentalne, których rola sprowadza się do dość prostego akompaniamentu. Jednak w drugiej połowie - z niewielką ilością śpiewu - zgodzili się zagrać Hopper i Ratledge. To kolejna świetna improwizacja, tym razem w trio, z której szczególnie mocno zapadają w pamięć potężne, zgrzytliwe i nieco niepokojące partie basu, a także znakomite solo na organach. Końcówka utworu, z dodatkiem skrzypiec Spalla, ma bardziej swobodny, kakofoniczny charakter.

W przeciwieństwie do trzech powyższych utworów, kompozycja Ratledge'a "Out-Bloody-Rageous" nie była wcześniej grana na żywo. Można tu zatem usłyszeć, jak zespół radził sobie ze świeżym materiałem, jeszcze nieogranym na koncertach, a tym samym bliższym pewnie pierwotnej wizji autora, bo pominięto etap zespołowego doskonalenia pomysłów w trakcie kolejnych występów. Utwór wnosi na album przede wszystkim niezauważalną w innych nagraniach inspirację minimalizmem. Jego wstęp i zakończenie to klawiszowy popis kompozytora, silnie nawiązujący do dokonań amerykańskiego kompozytora Terry'ego Rileya, choć bardziej rozwijający jego pomysły, niż je kopiujący. Są tu te charakterystyczne repetycje, osiągnięte dzięki manipulacji taśmami, ale nie tak statyczne, jak u Rileya, zamiast tego ulegające wyraźnym przetworzeniom. Świetne jest przejście z powoli narastającego wstępu w energetyczną jazz-rockową improwizację, z porywającymi solówkami Deana i Ratoedge'a, a także mocno wyemancypowanym, przyjemnie pulsującym basem Hoppera oraz potężną, dodającą rockowej dynamiki perkusją Wyatta. W środku utwór zwalnia i podąża w jeszcze bardziej jazzowe rejony. Część tę rozpoczyna klimatyczna, melodyjna solówka Evansa na puzonie z akompaniamentem jedynie pianina, a potem już cały zespół wdaje się w kolejną rewelacyjną improwizację, tym razem o bardziej subtelnym charakterze, z lekko psychodelicznymi dźwiękami organów w tle, uzupełniającymi zdecydowanie jazzową grę pozostałych muzyków.

Niesamowity album. Każda z czterech kompozycji robi ogromne wrażenie. Choć łączenie rocka i jazzu nie było w tamtym czasie już niczym zaskakującym - wciąż jednak stosunkowo nowym - to muzycy Soft Machine zrobili to w naprawdę wyjątkowy sposób, zapuszczając się w mocno awangardowe rejony oraz proponując różne nieoczywiste rozwiązania. Zazwyczaj, gdy rockowi muzycy brali się za granie jazz-rocka, to okazywało się, że ich umiejętnościom sporo brakuje w porównaniu z jazzmanami. Tutaj jednak taka sytuacja nie ma miejsca - instrumentaliści mają wystarczający warsztat instrumentalny i wyobraźnię do grania takiej muzyki. Wprawdzie traci ten materiał przez pośpieszną i zrobioną po kosztach produkcję, ale poza tym nie mam do czego się przyczepić. "Third" to jeden z najbardziej kreatywnych, innowacyjnych i najlepiej zagranych albumów w historii rocka, którego granice zostały tu bardzo mocno rozciągnięte.

Ocena: 10/10

Zaktualizowano: 01.2024



Soft Machine - "Third" (1970)

LP1: 1. Facelift; 2. Slightly All the Time
LP2: 1. Moon in June; 2. Out-Bloody-Rageous

Skład: Mike Ratledge - instr. klawiszowe; Hugh Hopper - gitara basowa; Robert Wyatt - perkusja, wokal (3), instr. klawiszowe (3), gitara basowa (3); Elton Dean - saksofon altowy i saxello (1,2,4)
Gościnnie: Lyn Dobson - saksofon sopranowy i flet (1); Jimmy Hastings - flet i klarnet basowy (2,4); Nick Evans - puzon (2,4); Rab Spall - skrzypce (3)
Producent: Soft Machine


Komentarze

  1. Super tekst :)

    U nas na forum pisuje czasami gość, który jest wielkim gjerojem od Soft Machine, zdaje się, że nawet pisze o nich książkę. Gość ten w stosownym do tego wątku pisze o nich dużo ciekawych rzeczy, myślę, że mógłbyś, jeśli byś chciał, kiedyś się nim podeprzeć. Napisał też bardzo obszerną recenzję Third, której ze względu na objętość tu nie przekleję, ale wstawię link:

    http://www.metalrockforum.fora.pl/plyty-starsze,44/soft-machine-third-1970,3915.html

    Myślę, że warto go poczytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie myślałem, przed otworzeniem linka, że to będzie tekst autorstwa mahavishnuu ;) Szanuję człowieka za ogromną wiedzę, choć z jego opiniami (szczególnie na temat mniej progresywnej muzyki) nie zawsze się zgadzam - ale to dobrze, bo nudno byłoby czytać tylko poglądy zbliżone do własnych.

      Usuń
    2. Ten tekst jest świetny. Nawet jeśli album momentami odrzuca (zwłaszcza początek, z tymi dziwnymi, atonalnymi sprzężeniami), to czytanie tego samo w sobie uświadamia, że to wielkie dzieło. Oczywiście nie umniejszam twojej recenzji, ona też jest bardzo dobra.

      Usuń
    3. Ciekawe jak teraz wygląda ta sytuacja z książką

      Usuń
    4. Sądzę, że jej fragmenty funkcjonują jako artykuły rozproszone w różnych numerach "Lizarda". Mahavishnuu opublikował tam bardzo ciekawe, rozbudowane teksty na temat "Third", pierwszych dwóch albumów czy solowej działalności Wyatta. Może było coś jeszcze, w tej chwili nie pamiętam. Fajnie, gdyby kiedyś udało się to zebrać do kupy i wydać w formie książki.

      Usuń
  2. Ciasteczko z kremem z dzieciństwa... muzyczna pychotka

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja właśnie w tej chwili,dziś wieczorem i po raz pierwszy słucham tej płyty.Z głośników sączy się Out-Bloody-Rageous,a ja nie wiem jak to ogarnąć. Ja prosty słuchacz, wyrosły na riffach Metallicy zostałem wyciśnięty w fotel bogactwem tej płyty. I wcale nie przeszkadza mi to surowe brzmienie.Brak odpowiedniego szlifu studyjnego jest dla mnie atutem.Bo nie psuje samej muzyki,a czyni ją nawet bardziej żywą.Owszem,gdyby mieli możliwość to by doszlifowali i była by zyleta. Ale nawet w takim kształcie ta muzyka swoją zywiolowoscia miażdży większość współczesnych, sterylnych produkcji.No i jeszcze jedna sprawa-to jest prawdziwa progresja,że pozwolę sobie nawiązać do ostatnio popularnej płyty - w przeciwieństwie do tzw nowego Toola.Wiem,że to zupełnie inna stylistyka.Tam nie ma jazzu,nie ma awangardy.Ale jest mielenie różnych motywów, z których niewiele wynika.Zaś na 'Third' Soft Machine są również dlugasy ,ale ich poszczególne segmenty fajnie się ze sobą przenikają. Nawet tam gdzie są połączone fragmenty koncertu nie ma dla mnie wielkiego zgrzytu. Może wyszło odrobinę amatorsko,ale ile w tym ducha,prawdziwej pasji.Improwizacji.Jestem pod wrażeniem. Arcydzieło.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na archiwalnym albumie Wyatta o nazwie '68 jest wczesna wersja Moon In June, gdzie reszta składu gra również w momencie z partiami wokalnymi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak samo w wersjach koncertowych lub z sesji dla BBC grają ten utwór w trio (bez Deana).

      Usuń
    2. "oraz ostrym partiom saksofonów, wspartych intensywną grą sekcji rytmicznej (fragment ten kojarzy się z instrumentalną częścią "21st Century Schizoid Man" King Crimson)" Miałem to samo skojarzenie, pierwsza myśl - "gdzieś to już słyszałem" a później przypomniało mi się KC. Widać że jestem twoim uczniem, zwracam uwagę na te same aspekty.

      Usuń
  5. Powtórzyłem po wczorajszej śp. recenzji, i weszło dużo lepiej niż 2 lata temu. Niezwykle pomyślana, inteligentna muzyka.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024