[Recenzja] Gentle Giant - "Gentle Giant" (1970)



Do tak zwanej wielkiej szóstki rocka progresywnego zwykło się zaliczać trio Emerson, Lake & Palmer oraz zespoły Genesis, Jethro Tull, King Crimson, Pink Floyd i Yes. Jest w tym sporo sensu. W końcu to właśnie te kapele odniosły największy sukces komercyjny pośród przedstawicieli głównego nurtu postępowego rocka. Trzeba im też sprawiedliwie oddać, że każda z tych grup miała własny pomysł na poszerzanie ram gatunku, wypracowała sobie rozpoznawalny styl i inspirowała innych twórców. Tylko jeśli przyjmować też takie kryteria - zamiast brać pod uwagę jedynie popularność - to lista powinna być dłuższa o dwie nazwy: Van der Graaf Generator oraz Gentle Giant to także zespoły, które miały na siebie własny pomysł i bez których obraz głównonurtowego proga jest po prostu niepełny. O ile jednak pierwsza z tych kapel wydaje się dość rozpoznawalna wśród miłośników starego rocka w naszym kraju, tak druga pozostaje relatywnie nieznana.

Grupa Gentle Giant powstała w 1970 roku z inicjatywy trzech braci, Żydów szkockiego pochodzenia: Phila, Dereka i Raya Shulmanów. Ich ojciec grał w wojskowej orkiestrze, a potem został jazzowym trębaczem, dzięki czemu od najmłodszych lat mieli do czynienia z muzyką. Każdy z braci nauczył się grać na różnych instrumentach, przy czym najstarszy Phil preferował dęte, a dwaj młodsi - strunowe, jak gitary czy skrzypce. W 1966 roku sformowali psychodeliczną grupę Simon Dupree and the Big Sound, której udało się nawet umieścić jeden singiel w brytyjskim Top 10 ("Kites"). Przełomowym momentem było jednak połączenie sił z kolejnym multiinstrumentalistą, grającym m.in. na klawiszach, wiolonczeli i ksylofonie Kerrym Minearem, który w dodatku był formalnie szkolonym kompozytorem. Oryginalnego składu nowej grupy dopełnili gitarzysta Gary Green oraz perkusista Martin Smith. Obowiązki wokalne podzielili między siebie Derek, Phil i Kerry. Mocny, zadziorny głos tego pierwszego idealnie nadawał się do bardziej rockowych fragmentów, podczas gdy delikatniejszy śpiew pozostałej dwójki sprawdzał się w subtelniejszych, pastoralnych momentach, inspirowanych folkiem, jazzem czy muzyką klasyczną.

Jak widać, inspiracje muzyków były bardzo szerokie. Warto zatrzymać się przy wpływie muzyki klasycznej, który z jednej strony sięgał dalej w przeszłość, niż zwykle bywało u innych grup progowych - aż do renesansu i średniowiecza - a z drugiej obejmował też współczesną muzykę poważną. Z dawnych epok grupa zaczerpnęła chociażby kontrapunkt - prowadzenie naraz kilku zazębiających się melodii - którym operowanie z czasem muzycy doprowadzili do perfekcji. Od innych przedstawicieli postępowego rocka Gentle Giant odróżniało także duże poczucie humoru oraz zwięzłość wypowiedzi, bo celowali raczej w krótkie, za to złożone i wypełnione treścią kawałki. Jeśli dodać do tego, że poza doskonałym przygotowaniem teoretycznym, znakomitym warsztatem instrumentalnym oraz rzadko idącym z tym w parze dystansem, muzycy potrafili pisać naprawdę chwytliwe melodie, nie będzie przesady w nazwaniu Łagodnego Olbrzyma jednym z najwybitniejszych przedstawicieli rocka.

Tyle że akurat eponimiczny debiut niezupełnie pokazuje tę wielkość. Zespół dopiero szuka tu własnego stylu, na razie kopiując głównie innych wykonawców. "Giant" (chyba najlepszy numer na płycie) czy "Alucard" to klimaty King Crimson lub ELP, chociaż w pierwszym uwagę zwraca pełen niemal soulowego żaru śpiew Dereka Shulmana, a w drugim dość oryginalne wstawki syntezatora. "Isn't It Quiet na Cold?" bez trudu możnaby sprzedać jako zaginioną piosenkę The Beatles, a hardrockowy "Why Not?" - jako nagranie Deep Purple lub Uriah Heep, choć ten pastoralny fragment z fletem, bardzo ładny zresztą, wywołałby pewną konsternację. Na płycie jest nawet rockowa aranżacja brytyjskiego hymnu "God Save the Queen" i to na długo zanim coś podobnego zrobił Queen.

Na późniejszych płytach zespół znakomicie mieszał różne style, tworząc nie tylko bardzo oryginalne, ale też wewnętrznie spójne utwory. Tutaj próba zrobienia czegoś takiego wychodzi bardzo niezbornie. Najdłuższy w całej dyskografii Gentle Giant, dziewięciominutowy "Nothing at All" zaczyna się balladowo, z gitarą akustyczną i bardzo ładną linią wokalną, ale w trzeciej minucie nastrój ten zostaje nagle przerwany dość sztampowym riffowaniem w bluesowo-hardrockowym stylu i krzykliwym wokalem, a następnie perkusyjną solówką z dodatkiem klasycyzująco-awangardowych partii pianina, by potem powrócić do pierwszego motywu. Niezbyt klei się też "Funny Ways", z tym humorystycznym przyśpieszeniem i stereotypową solówką gitary, które nijak nie pasują do nastrojowej reszty utworu. Aczkolwiek właśnie w tych subtelniejszych momentach, z dość kunsztowną aranżacją smyczków, najbardziej słychać późniejszy Gentle Giant. Refren tego utworu możecie kojarzyć ze słynnej płyty hip-hopowej "Madvillainy" Madliba oraz MF Dooma.

To nie tak, że to zły album. Już tutaj daje się usłyszeć ponadprzeciętne umiejętności kompozytorskie i wykonawcze muzyków, ale jeszcze daleko do aranżacyjnego kunsztu kolejnych płyt Gentle Giant oraz ich unikalności. Ten konwencjonalny, przystępny charakter sprawia jednak, że longplay nie powinien odstraszyć miłośników klasycznego rocka, którzy nie mają jeszcze doświadczenia z bardziej eksperymentalnymi odmianami gatunku. Jest to zatem dobry wybór na początek osłuchiwania się z Łagodnym Olbrzymem, a przy tym całkiem fajny przegląd przez ówczesny rock. Ze wszystkich albumów Gentle Giant ten jednak najbardziej u mnie stracił na przestrzeni lat. Zawarte tu utwory bywają niedopracowane i zbyt często kojarzą się z innymi twórcami.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 11.2023



Gentle Giant - "Gentle Giant" (1970)

1. Giant; 2. Funny Ways; 3. Alucard; 4. Isn't It Quiet and Cold?; 5. Nothing at All; 6. Why Not?; 7. The Queen

Skład: Derek Shulman - wokal (1-3,5,6), gitara basowa (4); Gary Green - gitara, dodatkowy wokal; Kerry Minnear - instr. klawiszowe, gitara basowa (2), wiolonczela (2), ksylofon (4), wokal (3,6), dodatkowy wokal; Phil Shulman - saksofon, flet, trąbka, wokal (2-5), dodatkowy wokal; Ray Shulman - gitara basowa, gitara (5-7), skrzypce (2,4), dodatkowy wokal; Martin Smith - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Paul Cosh - sakshorn (1); Claire Deniz - wiolonczela (4)
Producent: Tony Visconti


Komentarze

  1. Pierwsze cztery wydawnictwa GG - "Gentle Giant", "Acquiring The Taste", "Three Friends", "Octopus" - są wprost rewelacyjne... później następuje powolny acz systematyczny kompozytorski zjazd... słucha się co prawda fajnie ale już bez emocji towarzyszącym pierwszym płytom - ale i tak to jedna z moich ulubionych brytyjskich, progresywnych grup.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, co jest później to nie zjazd tylko zainteresowanie się zespołu muzyką Amerykańską. Te płyty również są rewelacyjne, po prostu inne. Zjazd to dopiero Interview, który jest ewidentnie słabszy od wcześniejszych ich płyt. A potem niestety jest już bardzo, bardzo źle...

      Usuń
  2. Olbrzymów. Moja przygoda z tym zespołem zaczęła się od Ośmiorniczki. Jeszcze wtedy nie miałem pojęcia, że bracia Shulman to ci sami którzy tworzyli wcześniej grupę Simon Dupree & The Big Sound (zasłuchiwałem się w ich przeboju Kites. Uwielbiam go do dziś). Szkoda że byli i są nadal mało znanym zespołem (niestety wytwórnie dały ciała i niezbyt ich promowały). A to przecież znakomita grupa, niesztampowa i na pewno oryginalna. Od debiutu do albumu Free Hand włącznie, można polecić wszystko. Niestety od Interview zniżyli loty by na kolejnych płytach upaść kompletnie. Znakomity zespół.

    OdpowiedzUsuń
  3. Debiut Gentle Giant jest dla tego zespołu mniej więcej tym, czy dla King Crimson jest "Red" - albumem z jednej strony wyraźnie słabszym od innych klasyków grupy, a z drugiej tym najbardziej dla postronnego słuchacza przystępnym. Różnica między "Red" a "GG1" polega jednak na tym, że o ile "Red" to takie uproszczone, ugrzecznione King Crimson - ale jednak King Crimson! - o tyle "GG1" to jeszcze nie bardzo jest Gentle Giant. Często osoby, które nie przepadają za tym zespołem, które odbierają ich muzykę jako zbyt skomplikowaną (bo rzeczywiście, miły rock typu Deep Purple to nie jest ;) ) właśnie debiut wskazują jako swój ulubiony album Olbrzyma.

    Sam praktycznie wcale tej płyty nie słucham. Sprawia on na mnie wrażenie drugorzędnego, mainstreamowego proga - w sumie dobrej płyty, ale muzyki na tym poziomie było we wczesnych latach 70' na pęczki. Prawdziwy Giant zaczyna się później - "Acquiring the Taste" to faktycznie było arcydzieło, które wynosiło proga na zupełnie nowy poziom - zabawy z kontrapunktem to była chyba zupełna nowość (na taką skalę na pewno) -, świetne, bardzo charakterystyczne melodie (okej, może z początku nieco trudne, ale świetne!), ogromna oryginalność, rewelacyjne wykonanie etc. Tutaj nie jest ani oryginalnie, ale melodie nie są zbyt chwytliwe - tylko wykonanie jest tak samo dobre, jak później.

    Fajnie, że piszesz recenzje tej kapeli. Warto ich promować! Jak dla mnie jest jedna z absolutnie najlepszych nie-podziemnych grup progowych - obok King Crimson i Van der Graaf Generator najlepsza. Ale też dość trudna... Oczywiście każdy słyszy różne sprawy po swojemu, ale pamiętaj, żeby w wypadku takiej muzyki nie dawać się zwieść pierwszym kilku wrażeniom. Z GG trzeba się osłuchać, trzeba ich muzykę przetrawić, zwłaszcza tą zahaczającą o awangardę ("Octopus", "Acquiring the Taste", "In a Glass House"). Trudno do tego podchodzić z marszu, zwłaszcza jeżeli człowiek wywodzi się z tradycji bluesowo-hard rockowej ;) Pamiętam, że bardzo długo nie mogłem się do nich przekonać, potrzebowałem poznać sporo innych, w kontekście rocka nietypowych zespołów, żeby załapać o co Olbrzymowi chodziło. I teraz Gentle Giant to dla mnie po prostu świetne, chwytliwe melodie i mnóstwo lekkiej zabawy muzyką, ale z początku bywa z nimi niełatwo :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Do Anonimowego: zwracam uwagę, iż napisałem m.in."... później następuje POWOLNY acz systematyczny kompozytorski zjazd...", niczego nie zarzucam "In A Glass House" czy "The Power And The Glory" - są bardzo dobre, ale nie wytrzymują - moim naturalnie zdaniem konkurencji z wybitnymi poprzednikami. Jak zawsze jest to w końcu kwestia naszych osobistych upodobań. Generalnie twórczość GG podzieliłbym na kilka etapów (E), E1-GG1, E2-kolejne trzy pozycje (z nieco odmienną, dynamiczną "Three Fiends"), E3-dwie wymienione na wstępie pozycje, E4-"Free Hand & "In'terview" i lekko nierówny acz raczej popowy (ze szczególni milusim "Giant For A Daay") etap nr 6. Można dyskutować czy to właściwe okresy czy też nie.. Ktoś powie - jak to "Free Hand & "In'terview" w jednej "grupie" !? Dla mnie tak. Obydwie lubię i stawiam na jednym poziomie. No i pamiętajmy o jeszcze jednym, istotnym aspekcie zagadnienia - każdy ma swoje osobiste sentymenty i nawet słabsze pozycje brzmią dla niego "cudnie". Ja tak mam tak np. w przypadku "Giant For A Day" - wiem, wiem słaba płytka, ale ją lubię i już.. co nie znaczy, że "postawiłbym" ją obok "Acquiring The Taste" czy "Octopus".. o nie, co to to nie.. to nie ta bajka, ale sentymencik z różnych względów pozostał po dzień dzisiejszy.. Łagodny Olbrzym wciąż pozostaje GIGANTEM i to jest fajne. Pozdrowionka dla wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam tą płytę. Nie jest to jeszcze prawdziwy Gentle Giant ale rytymika tej płyty powala oraz wokal (zwłaszcza w otwieraczu Giant) który przypomina mi Farlowa z czasów Colosseum-Live. Gdybym nie wiedział to pomyślałbym że to śpiewa jakiś czarnoskóry śpiewak. Taki gęsty i tłusty głos.

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie wzięłam się za twórczość "Olbrzyma". Przesluchalam ten album już 3 razy i irytuje mnie w nim brzmienie. Czy zostanie ono poprawione na kolejnych albumach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Album ma typowe brzmienie rocka z tamtego okresu - może to kwestia złej kopi? Polecam sprawdzić inne źródło, bo według mnie brzmienie jest w porządku. Dlatego trudno mi powiedzieć, czy na kolejnych albumach zostało coś poprawione. Na pewno brzmienie na każdym jest trochę inne, tym bardziej, że już od kolejnego "Acquiring the Taste" jest coraz mniej gitary, a więcej różnych klawiszy, wibrafonów, smyczków i dęciaków (choć tych ostatnich jest znów mniej od "In a Glass House").

      Usuń
    2. Bardziej nawet chodzi o jakość nagrań. W recenzjach na innych forach też ludzie na to narzekali. Ja ewidentnie widzę różnicę pomiędzy debiutem, a kolejnymi albumami.

      Usuń
  7. Ten album kojarzy mi się z In The Court Of Crimson King
    Naprawdę świetny i przystępny debiut genialnego zespołu z bardzo charakterystycznym ryjcem na okładce

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, ciekawe spostrzeżenie, i nawet trafne. W sumie to się zastanawiam, który album mi się bardziej podoba, ciężki wybór. Dwa moje ulubione zespoły rockowe. King Crimson na pierwszym miejscu, ale czasami wyżej stawiam Gentle Giant.

      Usuń
  8. Świetny debiut. To niepojęte, ile wspaniałych, nowatorskich zespołów wywodzi się z Wielkiej Brytanii. Gentle Giant prezentuje świeże podejście do muzyki, łącząc wirtuozerię i niebanalność z ujmującym luzem i poczuciem humoru.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale ostra recenzja, surowo poleciałeś po tym albumie. Chyba tylko dlatego, że później się rozwinęli co nie jest w porzadku bo jaki sens ma ocenianie albumu przez pryzmat przyszłości? To teraz ma on identyczną notę jak jeszcze bardziej niezborny i spóźniony Lonesome Crow, i niższą od takiego In Rock, gdzie w zasadzie tylko 2 kawałki mają wysoki poziom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Recenzja jest pozytywna z zastrzeżeniami. Nie bardzo rozumiem, dlaczego dyskusja o muzyce miałaby być pozbawiona kontekstu przyszłości. To też jest istotne, jaki był np. późniejszy wpływ danego albumu. Natomiast nie, debiut Gentle Giant nie ma zaniżonej oceny ze względu na późniejszy rozwój, tylko przez wspomniane w tekście wady tej konkretnej płyty. Porównanie z "Lonesome Crow" Scorpions jest trafne. Gdyby oba zespoły nie nagrały nic więcej, poza swoimi debiutami, byłby to typowy NKR - wykonawcy, którzy nie odnieśli większego sukcesu, bo nie mieli do zaoferowania nic własnego. Fakt, Skorpiony były bardziej spóźnione, a Olbrzym tylko w "Isn't It Quiet and Cold?" brzmi trochę nie na czasie, ale na płycie Niemców nie ma tak niezbornych kawałków, jak "Funny Ways" i "Nothing at All". Co do "In Rock", to w przeciwieństwie do pozostałych był to przełomowy i wpływowy album.

      Usuń
    2. Są. Burdekarski In search of Peace of mind i rozłażący się tytułowy.

      Usuń
    3. Te utwory faktycznie brzmią jak posklejane z fragmentów różnych kompozycji, ale są to kompozycje z tej samej lub podobnej stylistyki, dość konsekwentny jest tam klimat i brzmienie. Wspomniane kawałki Gentle Giant są jeszcze bardziej patchworkowe, bo poszczególne fragmenty przynależą do zupełnie różnych stylistyk.

      Ogólnie z tych dwóch płyt wolę wyżej recenzowaną, ale nie znajduje już uzasadnienia dla wyższej noty.

      Usuń
    4. Ale tam możesz znaleźć uzasadnienie dla niższej ;D

      Które GG mogą jeszcze u Ciebie stracić?

      Usuń
    5. Oprócz debiutu przypomniałem sobie "Acquiring the Taste" i tam skok jakościowy jest ogromny. Dycha zostaje na 100%. Trzy kolejne albumy też prawie ma pewno zachowają obecne oceny. Nie jestem pewien, czy na tym samym poziomie utrzymają się "The Power and the Glory" (najrzadziej do niego wracałem z pierwszych siedmiu i nie mogę sobie przypomnieć niektórych kawałków) oraz "Free Hand" (strona A jest wspaniała, ale B już niezbyt i może przez to cały album stracić). "Interview" i kolejne mogą dostać niższe oceny lub zachować obecne, ale na pewno nie pójść w górę. A jak będzie, to się pewnie nie szybko okaże.

      Swoją drogą, debiut Gentle Giant miał pierwotnie ocenę 8: https://web.archive.org/web/20161024104646/https://pablosreviews.blogspot.com/2016/10/gentle-giant-1970.html

      Usuń
    6. A właśnie, czemuż to tak mało poprawek?

      Usuń
    7. Pytałeś już o to wielokrotnie, więc znasz odpowiedź.

      Usuń
    8. Ale ten stan trwa już od wielu lat, podobnie jak niepokojący stosunek recenzji nowości do recenzji klasyki. Uznałem że warto odświeżyć ten temat.

      Usuń
    9. Ej, ale z tym „niepokojącym stosunkiem” to brzmisz jak jakiś boomer wychowany na Trójce, który chciałby tylko w kółko słuchać muzyki z jednego okresu i zbliżonych gatunków, nieakceptujący żadnych zmian. Musisz jednak pogodzić się z tym, że ja się zmieniam jako słuchacz i w tym akurat momencie najbardziej interesują mnie nowości. Ale też to narzekanie na domyślnie małą ilość klasyki jest o tyle słabe, że takie recenzje są cały czas regularnie publikowane, a w ostatnim czasie nawet wśród „nowości” byli Stonesi, Beatlesi czy Hendrix. Natomiast nowych recenzji i poprawek pojawia się tyle, ile jestem w stanie napisać. Nie piszę mniej Tobie na złość, po prostu mam też inne zajęcia lub wolę inaczej spędzić swój czas wolny.

      Usuń
    10. Wiesz, bardziej jestem boomerem który ucieszy się ze znalazł jakąś zapomnianą progresywną płytę z połowy lat 70. niż będzie chłonął jakieś nowości których nazwa jest często równie dziwna co muzyka. Niby starocia są regularnie publikowane, ale jest to tak rzadko że nawet ciężko tu wyłapać jakiś rytm, stąd wrażenie, że temat został zepchnięty na margines.

      Nie piszę mniej Tobie na złość no mam nadzieję że nie uważasz, że ja tak myślę.

      Usuń
    11. To teraz fakty. W lipcu i sierpniu były opisywane prawie same starocia, a po wakacyjnym marazmie na rynku fonograficznym, od początku września, akurat całkiem konsekwentnie trzymałem się rytmu: nowość - nowość - klasyka (a przynajmniej płyty nie z 2023). Raz zamiast nowości był artykuł zachęcający do zakupu "Lizarda", w postaci fragmentów artykułu o klasycznym zespole Black Sabbath. A w poprzednim tygodniu zamiast klasyki nie było nic, za to przerwę poprzedzał klasyczny Hendrix jako nowość. Były to jedyne odstępstwa przez prawie trzy miesiące. Poza ostatnim tygodniem były też zachowane trzy recenzje tygodniowo. Więc to całe biadolenie ma naprawdę słabe umocowanie w rzeczywistości.

      To przywiązanie do lat 70. i niechęć do nowej muzyki z powodu nazw jest naprawdę dziwne. Nie jest przecież tak, że w latach 70. wszystko było ekstra i jest to studnia bez dna, z której przez nieskończoność można wydobywać genialne albumy do recenzowania przez siedem dni w tygodniu. Nie jest też tak, że jak się lubi takie klasyczne granie, to nie można się przekonać do współczesnej, kompletnie innej muzyki - wystarczy nauczyć się doceniać w muzyce także inne elementy, niż te, za które lubi się klasykę. Choć z drugiej strony są też liczne punkty wspólne, a znaczna cześć tej nowej muzyki to po prostu przetwarzanie starej na inne sposoby.

      W każdym razie swoim narzekaniem typu „kiedyś to było” nie zatrzymasz tego, że zmienia się muzyka, ani nie przywrócisz tej strony do stanu z, dajmy na to, 2016 roku.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024