[Recenzja] Gary Moore - "After the War" (1989)



Cykl "Ciężkie poniedziałki" #2
 
Album "After the War" to swego rodzaju podsumowanie dotychczasowej kariery Gary'ego Moore'a, ostatnie wydawnictwo przed drastyczną zmianą stylu i - tylko w wersji kompaktowej - delikatna zapowiedź przyszłego kierunku. Jest to też najlepsza płyta tego muzyka, jaką nagrał do tamtej pory. Na pewno pomogła współpraca z tylko jednym producentem, doświadczonym Peterem Collinsem, dzięki czemu całość faktycznie brzmi jak nagrana podczas jednej sesji, pomimo sporego zróżnicowania utworów. Być może to właśnie za sprawą Collinsa Moore przestał tutaj gonić za brzmieniowymi nowinkami. Zwraca uwagę bardziej powściągliwe wykorzystanie syntezatorów, a także powrót akustycznych bębnów, na których najczęściej gra Cozy Powell, choć w części nagrań zastępują go Simon Phillips lub Charlie Morgan. Podstawowego składu, oprócz Powella, dopełnili basista Bob Daisley i klawiszowiec Neil Carter, z którymi Moore współpracował już od dłuższego czasu, a przez studio przewinęło się też wielu gości, w tym jedno duże nazwisko.

Dominuje na "After the War" zdecydowanie cięższe granie. Często jest to po prostu heavy metal, jak w kawałku tytułowym (jednym z niewielu, gdzie jeszcze pojawiają się te tandetne syntezatory), "Running From the Storm", bliskim Van Halen "This Thing Called Love", strasznie banalnym "Ready for Love" oraz najlepszym z nich, najbardziej zadziornym "Speak for Yourself". W tym ostatnim za chórki odpowiada sam Ozzy Osbourne. To jednak nie jedyny i nie największy występ byłego wokalisty Black Sabbath na tym albumie. W "Led Clones" wdaje się już w pełnoprawny duet wokalny z Moore'em. A sam utwór, żartobliwie plagiatujący "Kashmir" - jest tu nawet partia skrzypiec - to przede wszystkim prześmiewcza krytyka bardzo wówczas popularnej grupy Kingdom Come, która trochę zbyt dosłownie inspirowała się Led Zeppelin. Nie wiem, czy akurat Moore i Ozzy mają moralne prawo zarzucać komuś wtórność, niemniej jednak trudno się z nimi nie zgodzić. Mam też jednak wątpliwości, czy robienie kolejnego plagiatu jest dobrym sposobem na walkę z plagiatami.

W bardziej hardrockowe rejony uderza "Livin' on Dreams", przebojowy kawałek nieco w stylu Thin Lizzy. Szkoda jednak, że na album nie trafił singlowy remiks, w bluesrockowej aranżacji z partią harmonijki. Na tym samym singlu znalazł się też "The Messiah Will Come Again", pominięty na winylowym wydaniu "After the War", choć obecny na kompakcie. To interpretacja kompozycji zmarłego w 1988 roku Roya Buchanana, poruszający instrumentalny blues, w klimacie starszego "Parisienne Walkways" (dla którego pierwowzór był zapewne inspiracją), ale też zapowiedź późniejszych płyt Moore'a. Gitarzysta gra tutaj z bluesowym feelingiem, choć momentami zdarza mu się niepotrzebnie popisywać techniką i szybkością grania, co - abstrahując już od ogólnego sensu takiego instrumentalnego onanizmu - kompletnie nie pasuje do charakteru tego utworu. Polecam natomiast sprawdzić oryginał, mający wszystkie zalety tutejszej wersji, a pozbawiony jej wad.

Na winylu pominięto także intro i outro płyty o wspólnym tytule "Dunluce" - instrumentalne miniaturki przywołujące irlandzki klimat niektórych utworów z poprzedniego albumu Moore'a, "The Wild Frontier". Na szczęście, każde wydanie płyty zawiera "Blood of Emeralds" - ponad ośmiominutowego kolosa, który bardzo przekonująco łączy irlandzkie motywy z hardrockowym brzmieniem oraz lekkim przełamaniem piosenkowej formuły. To jedno z dosłownie kilku nagrań gitarzysty z lat 80. - obok podobnych estetycznie "Over the Hills and Far Away" i "Johnny Boy" z poprzednika - o jakich faktycznie warto pamiętać. Niektóre kompaktowe wznowienia "After the War" wśród bonusów zawierają nową wersję "Emerald" Thin Lizzy, kolejnej kompozycji o irlandzkiej melodyce, która jednak nic nie wnosi do tego utworu, poza trochę cięższym brzmieniem.

"After the War" wydaje się niemal pod każdym względem przebijać poprzednie albumy Gary'ego Moore'a, a ostatecznie jest to wciąż raczej średnia płyta, powielająca najbardziej ograne klisze ciężkiego rocka i tylko sporadycznie oferująca coś więcej - nawiązania do bluesa czy irlandzkiego folku. To za mało, żebym mógł się zachwycać tym longplayem.

Ocena: 6/10

Zaktualizowano: 05.2023



Gary Moore - "After the War" (1989)

1. Dunluce (Part 1)*; 2. After the War; 3. Speak for Yourself; 4. Livin' on Dreams; 5. Led Clones; 6. The Messiah Will Come Again*; 7. Running from the Storm; 8. This Thing Called Love; 9. Ready for Love; 10. Blood of Emeralds; 11. Dunluce (Part 2)*

*pominięte na wydaniu winylowym

Skład: Gary Moore - wokal i gitara; Bob Daisley - gitara basowa; Cozy Powell - perkusja i instr. perkusyjne; Neil Carter - instr. klawiszowe, dodatkowy wokal
Gościnnie: Simon Phillips - perkusja (3,10); Ozzy Osbourne - wokal (5), dodatkowy wokal (3); Chris Thompson - skrzypce (5), dodatkowy wokal (2,5,9); Don Airey - instr. klawiszowe (6-8); Laurence Cottle - gtara basowa (6); Charlie Morgan - perkusja (6); Andrew Eldritch - dodatkowy wokal (2,3,10); Sam Brown i Miriam Stockley - dodatkowy wokal (9)
Producent: Peter Collins


Komentarze

  1. "After the war" to była pierwsza piosenka Gary'ego, jaką usłyszałam. Dawno temu, kiedy czasy świetności Radia Bis zetknęły się ze zmierzchem kaset magnetofonowych. Pamiętam jaki ściskał mnie wtedy żal, że nie mam wolnej taśmy, by sobie to nagrać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniala plyta ,pamietam jak nagrywalem ja z Wieczoru plytowego na szpule.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024