[Recenzja] Gary Moore - "After Hours" (1992)



Po komercyjnym sukcesie "Still Got the Blues" było wręcz pewne, że album doczeka się kontynuacji. "After Hours" to płyta przygotowana dokładnie według tego samego schematu. Identyczna jest stylistyka, produkcja, dobór materiału - bluesowe standardy przeplatają się z kompozycjami autorskimi - a nawet po raz kolejny na sesję zaproszono prawdziwych bluesmanów: ponownie Alberta Collinsa oraz po raz pierwszy samego B.B. Kinga. Są też jednak pewne różnice. Tym razem jeszcze większą - naprawdę większą - rolę odgrywają dęciaki, a aranżacje dodatkowo wzbogacono o żeńskie chórki. Oba te elementy wykorzystano w najbardziej sztampowy, pozbawiony śladów wyobraźni sposób. W rezultacie akcenty przesuwają się jeszcze bardziej w stronę popu, choć wciąż wystylizowanego na produkt blueso-podobny.

Pod względem komercyjnym był to strzał w dziesiątkę. "After Hours" świetnie radził sobie w notowaniach - w Wielkiej Brytanii doszedł aż do 4. miejsca notowania, pobijając tym samym najwyższą, 13. pozycję "Still Got the Blues". Ostatecznie sprzedał się jednak na świecie w znacznie mniejszej ilości egzemplarzy. Bo i trudno traktować to wydawnictwo inaczej, niż jako suplement poprzedniej płyty. Niewątpliwie słabszy od pierwowzoru. Poza nietrafionymi rozwiązaniami aranżacyjnymi i - podobnie jak poprzednio - produkcyjnymi jest jeszcze kwestia kompozycji, które okazują się kompletnie niecharakterystyczne. Na plus wypada w zasadzie tylko "Story of the Blues", będący akurat autorską kompozycją Moore'a, wyróżniający się bardziej wyrazistym, choć stonowanym klimatem, a także pełną dramatyzmu solówką lidera. Z innymi kawałkami nie da się pomylić kolejnej kompozycji lidera, "Separate Ways", choć to akurat najbardziej popowe nagranie, strasznie zresztą miałkie.

O reszcie materiału nawet nie chce mi się rozpisywać. Dawno nie słyszałem czegoś tak bardzo koniunkturalnego, wskazującego jedynie na merkantylne pobudki, a przy tym opartego wyłącznie na najbardziej ogranych kliszach i schematach, ubogiego w formie oraz treści, ze zlewającymi się w nieodróżnialną masę utworami. Ten album jest po prostu cholernie nudny, a w dodatku pozbawiony jakiejkolwiek wartości artystycznej. Do użytkowej też mam spore wątpliwości. Nie jest to wszystko atrakcyjne ani w kontekście popu - bo zbyt bezbarwne i za bardzo hermetyczne przez nawiązania do niezbyt popularnej, archaicznej stylistyki - ani bluesa, bo zanadto wygładzone brzmieniowo, pozbawione autentyczności.

"After Hours" powtarza wszystkie błędy słynniejszego poprzednika i dokłada do nich kolejne nietrafione rozwiązania, a jednocześnie nie ma tu tego, co tamten album czyni nawet dość przyjemnym - wyrazistych kompozycji. Nie mam żadnych wątpliwości, że Gary Moore tworząc ten album myślał wyłącznie o tym, by jak najbardziej przypominał poprzedni i dzięki temu odniósł sukces komercyjny. Oczywiście, nie jest to najgorsza muzyka na świecie. Same kompozycje dałoby się uratować, gdyby tylko zaaranżować i wyprodukować je w bardziej adekwatny sposób do wybranej stylistyki. Łatwo się o tym przekonać, sprawdzając oryginalne wersje części utworów lub inne ich przeróbki. 

Ocena: 4/10

Zaktualizowano: 06.2023



Gary Moore - "After Hours" (1992)

1. Cold Day in Hell; 2. Don't You Lie to Me (I Get Evil); 3. Story of the Blues; 4. Since I Met You Baby; 5. Separate Ways; 6. Only Fool in Town; 7. Key to Love; 8. Jumpin' at Shadows; 9. The Blues is Alright; 10. The Hurt Inside; 11. Nothing's the Same

Skład: Gary Moore - wokal i gitara; Tommy Eyre - instr. klawiszowe; Will Lee, Bob Daisley, Johnny B. Gaydon - gitara basowa; Graham Walker, Anton Fig - perkusja; Martin Drover, Frank Mead, Nick Pentelow, Nick Payn, Andrew Love, Wayne Jackson, Richard Morgan - instr. dęte; Carol Kenyon, Linda Taylor - dodatkowy wokal
Gościnnie: B.B. King - gitara i dodatkowy wokal (4); Albert Collins - gitara i dodatkowy wokal (9)
Producent: Gary Moore i Ian Taylor


Komentarze

  1. Dęciaki ZARŻNĘŁY tę płytę, swoje też dodały nadużywane tu żeńskie chórki. Bez tego byłaby to fajna papka w stylu Still Got The Blues, a tak ciężko mi przez to przebrnąć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Separate Ways brzmieniowo kojarzy mi się z tą najbardziej znaną, lepiącą się od lukru balladką Foreignera. Okropieństwo.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024